Emigrant emigrantowi nierówny. Każdy z nas ma inne powody opuszczenia kraju, każdy ma inne metody przystosowania się do życia wśród „tambylców”. Niektórzy nie przystosowują się nigdy. Zapraszam na przewodnik po rodzajach emigrantów. Przewodnik – z bardzo dużym przymrużeniem oka.
Emigrant urojony
„U Niemców to jest porządek.” „Francuzi to mają dobry socjal.” „W Szwecji to nikomu by nie przyszło do głowy parkować na awaryjnych na zakazie”. Zdania tego typu łatwo usłyszeć od emigranta urojonego. Zagranica, zwłaszcza ta na zachodzie i północy, jawi się mu jako kraina niemal mityczna, gdzie obywatele żyją w dostatku, urzędy pracują szybko i są przyjazne petentom, pieniądze wyrastają w przydomowych ogródkach na wiosnę i w ogóle wszystko, wszystko jest lepsze niż w Polsce. Dla emigranta urojonego nie ma znaczenia, że zachód widział albo na zdjęciach w kolorowym magazynie, albo z okna hotelowego pokoju na wakacjach all inclusive. Zapytany, dlaczego ciągle jeszcze mieszka w Polsce, najpierw oburzy się, że rozmówca nie podziela jego niezadowolenia ze stanu rzeczy w ojczyźnie, a następnie wyjaśni tonem oczywistym, że przecież: dwójka dziec i / nie zna języka / jest za stary / żona ma ulubiony aerobik na Marynarskiej (niepotrzebne skreślić).
Emigrant pozorny
Wyjechał, ale jakby nie wyjeżdżał wcale. Tylko raz, zarobić na remont łazienki. Potem ewentualnie na nowy samochód. I już naprawdę ostatni, na studia dzieci. Co tydzień, co dwa wsiada w samolot lub samochód i pędzi do domu – i nie ma żadnych wątpliwości, gdzie jest dom. Za granicą obraca się wyłącznie w gronie Polaków – pytanie na facebooku o polskiego dentystę w Paryżu/Berlinie/Dublinie najprawdopodobniej pochodzi właśnie od emigranta pozornego. Po paru latach, zmęczony dojazdami, może sprowadzi żonę/męża do siebie na chwilę, na kilka miesięcy, w porywach na „do emerytury”. Pobyt za granicą jest dla niego zawsze tymczasowy – choćby ta tymczasowość trwała i 20 lat. Nazwanie go emigrantem traktuje właściwie jak obelgę.
Emigrant-misjonarz
Człowiek z powołaniem. Najczęściej mieszka w krajach egzotycznych, na Bliskim lub Dalekim Wschodzie, tudzież w Ameryce Południowej. Niezależnie od przyczyn emigracji, postanawia wykorzystać ją w słusznym celu. W przeciwieństwie jednak do tradycyjnego misjonarza, słowo swoje głosi emigrant wśród ludu rodzimego – najczęściej za pośrednictwem bloga, którego czyta około dwudziestu osób, w tym dziewiętnaścioro znajomych. I mama. Emigrant-misjonarz opowiada o wszystkim, co go spotyka, dzieli się wrażeniami z każdego odwiedzonego miejsca. Z zamiłowaniem dokumentalisty z National Geographic opowiada o zwyczajach tubylców, o tutejszej kulturze i o lokalnych potrawach. Publikuje poradniki dla rodaków, którzy postanawiają się przeprowadzić do kraju jego zamieszkania. Człowiek pełen energii, pasji i zaangażowania. Jedyne, co jest w stanie go zasmucić, to słabe zasięgi na facebooku.
Emigrant pełną gębą
Już w szkole i na studiach chętnie korzystał z różnego rodzaju Erasmusów i Mostów. Emigracja to dla niego jedyny słuszny wybór życiowy. Natychmiast brata się z tubylcami, używając dziesięciu poznanych już słów (z których połowę wymawia niepoprawnie, a co do drugiej połowy ma mylne przekonanie o ich znaczeniu). Na rodaka, rozdartego tęsknotą za pozostawioną w kraju rodziną i przyjaciółmi, patrzy z politowaniem. Z tym, który planuje powrót do ojczyzny już dawno przestał rozmawiać. Do internetowych grup „Polaków w… (tu wpisać dowolne zagraniczne miasto)” dołącza tylko po to, by ostentacyjnie pisać tam posty nie-po-polsku i dziwić się, że ktoś potrzebuje porady w sprawach tak podstawowych i banalnych, jak rozróżnienie zaledwie dziesięciu rodzajów umów o pracę. Nawet jeśli przez tutejsze prawo z dnia na dzień wyląduje na bruku, i tak będzie twierdził, że nigdzie i nigdy nie było mu lepiej.
Dupa, nie emigrant
Typ najgorszy. Wyjechał z kraju zmuszony jakimiś niezależnymi od siebie okolicznościami, najczęściej podążając za robiącym karierę współmałżonkiem. Języka tubylców się nie uczy, bo za trudny. Pracy nawet nie szuka, bo przecież się nie dogada. Jeśli już idzie do sklepu, to tylko do samoobsługowego albo polskiego – jeśli taki w danym miejscu jest. Na wizytę u lekarza specjalisty leci do Polski. Choćby należał mu się zasiłek za nicnierobienie, nie pójdzie się o niego postarać, bo na myśl o kontakcie z tutejszym urzędnikiem dostaje palpitacji serca. Z tego samego powodu (a także ze względu na różnicę w wysokości opłat za ubezpieczenie) nie przerejestruje samochodu. Pół dnia spędza na marudzeniu, że chce wracać do Polski. Drugie pół na marudzeniu, jak to w tej Polsce źle się dzieje. Kraj, w którym mieszka, nie obchodzi go wcale. Jedyne radosne momenty w życiu dupy-emigranta to weekendy, kiedy jedzie obejrzeć okoliczny zabytek i może udawać, że jest zwykłym turystą.
Ps. Autorka niniejszego zestawienia poznała prototyp każdego z opisanych tu emigrantów (choć naturalnie nie w tak karykaturalnej formie). Za model ostatniego posłużyła osobiście.
Dorota Panecka / Popatrz jaka Francja
ja jestem emigrant pelna gębą hahhaa 🙂
Super tekst, uśmiałam się, bo to wszystko prawda. Ja jestem takim chyba mixem tych prototypów w zależności od sytuacji.
Hahahaha… no i wyszedł misjonarz z worka 🙂 Musze tylko poradniki do bloga dodać…
Przyjemny, lekki tekst. To pisałam ja, emigrantka pełną gębą 🙂