Edukacja i językiFelietonyczerwona truskawka

Jeśli bym chciała powiedzieć moim amerykańskim znajomym, że „nie chce mi się” dziś wychodzić z domu, to miałabym problem.

Nie dlatego, że by się obrazili, ale dlatego, że po angielsku to wyrażenie po prostu nie istnieje. Bo nie chodzi o to, że ja nie chcę (I don’t want), że nie mogę (I can’t), że nie mam ochoty (I don’t feel like), bo może i mam, ale po prostu dzisiaj mi się Nie Chce.

Czyżby to anglosaska kultura, protestantyzm, kult pracy nie pozwoliły na wykształcenie się tego, jakże bogato używanego w polskim czy hiszpańskim języku, zwrotu? A może to język nie doczekał się tego określenia i kultura rozwinęła się w takim, a nie innym kierunku? Do jakiego stopnia to język kształtuje nasz światopogląd, system wartości i sposób myślenia, a jak bardzo to właśnie historia i kultura odzwierciedla się w języku i jego złożoności? Teorii jest wiele i z pewnością można przeprowadzić niejedną ciekawą dyskusję na ten temat.

Gdy zaczynasz funkcjonować w nowym języku, często tworzysz kalki i tłumaczysz zdania dosłownie.

Zazwyczaj nie ma to większego znaczenia, bo komunikacja jest zachowana i  jesteś się w stanie porozumieć. W końcu Chomsky udowodnił, że na pewnym poziomie lingwistycznym struktura gramatyczna wszystkich języków jest taka sama. Oznacza to, że jeśli chcemy, to potrafimy się dogadać. Damy radę. Wiele razy widziałam jak polscy turyści w Meksyku, nie znając ani hiszpańskiego, ani angielskiego, potrafili sobie świetnie poradzić przy odnajdywaniu drogi, targowaniu się, a nawet prowadzili pogawędki z Meksykanami, którzy przecież ni w ząb nie mówili po polsku. Wydawałoby się, że sposoby komunikacji typu: mówić wolniej, akcentować każde słowo, powtarzać głośniej nie gwarantują lepszego zrozumienia, jednak ku mojemu zdziwieniu, obie partie odchodziły z uśmiechem na ustach, szczęśliwi, że się dogadali. Jeśli chodzi o podstawy, o ten basic survival, to okazuje się, że język nie stoi na przeszkodzie. Problem pojawia się, gdy wchodzimy na wyższe poziomy komunikacji i nie chodzi już tylko o „jeść”, „pić”, „jak dojść?”, „ile kosztuje?”. Gdy dotykamy kwestii egzystencji, światopoglądów i wartości, wówczas nawet to samo słowo w tym samym języku może wywołać cały wszechświat najróżniejszych emocji i znaczeń. Czym jest wszakże „miłość”, „przyjaźń”, „wolność”?

Ironia funkcjonowania i rozmawiania w obcym języku polega na tym, że czasem dużo łatwiej (przynajmniej mnie) jest w nim wyrazić swoje emocje i poglądy niż w języku ojczystym.

Działa tu pewien mechanizm, który według mnie polega na braku emocjonalnego przywiązania i emocjonalnego „bagażu” pewnych słów i myśli. Po hiszpańsku jestem dużo bardziej otwarta i dużo łatwiej przychodzi mi używanie słów i zwrotów związanych z ważnymi emocjami, jak prostego „kocham Cię”. Paradoksalnie, to w Meksyku nauczyłam się dużo lepiej mówić o tym, co czuję. Meksykanie są bardzo ekspresyjni w przekazywaniu, co im leży na sercu. Ta otwartość, zarówno w gestach jak i języku (do kuzynów, cioć, przyjaciół, a nawet zwykłych znajomych mówisz „kocham cię” przy każdej okazji) jest naturalna i wszechobecna.

Hiszpański jest też językiem bardzo lewicującym, w którym szeroko używa się zwrotów związanych z socjalizmem, komunizmem, równością praw itp. Powiedzieć w Polsce „komunizm”, „proletariat”, to zupełnie co innego niż powiedzieć po hiszpańsku „comunismo”, „proletariado”. Te słowa będą miały zupełnie inny oddźwięk i mogą być przyczyną niejednej kłótni. Meksykanie nigdy komunizmu nie doświadczyli i mają o nim takie pojęcie, jak Polacy 60 lat temu. Z drugiej strony, „kapitalizm”, który w Polsce jest raczej pozytywnie odbierany, w Meksyku jest nacechowany bardzo negatywnie, ponieważ wiąże się z niewolą, eksploatacją, a przede wszystkim zależnością od Stanów Zjednoczonych, czego Polacy nie będą w stanie zrozumieć, jeśli nie poznają historii tego kraju.

Po hiszpańsku jestem dużo bardziej rewolucyjna i kategoryczna w opiniach.

Dużo łatwiej mi mówić „comunismo” niż „komunizm”. Są to dla mnie dwa zupełnie odrębne słowa i światy. Hiszpańskie „comunismo” utożsamiam ze wspólnotami indiańskimi w Meksyku, z walką o równe prawa, gdy natomiast mówię „komunizm”, nie jestem w stanie myśleć o niczym innym niż o braku wolności w Polsce. Cytując hiszpańskich socjologów i myślicieli, zaabsorbowałam całą masę zwrotów, których nie jestem w stanie używać z taką samą łatwością i w tych samych kontekstach w języku polskim. Gdy tłumaczę na polski, nie brzmi to dobrze, nie to chciałam powiedzieć. Może jednak to język kształtuje światopogląd?

Największy problem miałam, gdy jako język funkcjonowania i studiowania dołączył angielski. Aby dostać się na studia w Chicago musiałam przedstawić pracę napisaną po angielsku. Ponieważ nie miałam żadnego tekstu w tym języku, stwierdziłam, że po prostu przetłumaczę rozdział pracy napisanej po hiszpańsku. Wydawało mi się, że to nie może być trudne, przecież hiszpański i angielski są dużo bliższe gramatycznie niż polski. Tak też, z pomocą internetowego tłumacza oraz dopieszczając językowo i poprawiając błędy, zrobiłam. Gdy przeczytałam całość po tłumaczeniu, prawie spadłam z krzesła. Nie mogłam uwierzyć, że ta sama praca może brzmieć tak kompletnie inaczej. Z jednej strony rewolucyjny bełkot, z drugiej, spiskowa teoria dziejów, krótko mówiąc – coś poszło nie tak. Przeczytałam znów po hiszpańsku…no i tak, wszystko w porządku, to miało sens! Nawet cytaty ważnych pisarzy i myślicieli po angielsku nie oddawały pierwotnego sensu. Zaczęłam poprawiać, łagodzić język, eliminować dosadne myśli, sypać brokatem i owijać w różowy puszek. W końcu się udało. Idea pozostała ta sama, ale język musiał się zmienić. Angielski jest językiem dyplomatycznym, bardzo uniwersalnym i nielubiącym kontrowersji, politycznie poprawnym i stonowanym. Mimo iż według mnie hiszpański jest gramatycznie podobny, to ekspresjonizm i temperament, sposób wyrażenia myśli potrafią mocno namieszać. Kolejny dowód na to, że czasem forma może być ważniejsza od treści.

Jeśli po angielsku nie mogę powiedzieć „nie chce mi się”, to czy to znaczy, że Amerykanom czy Anglikom zawsze się chce?

To by było zbyt duże uproszczenie, wiadomo, że wszyscy jesteśmy ludźmi, którym od czasu do czasu może się po prostu nie chcieć. Ale fakt wyrażenia myśli i emocji, ubranie ich w słowa i wypowiedzenie na głos, ma duży wpływ na nasze funkcjonowanie. Każdy język, który poznajesz to nowy świat, nowa rzeczywistość. Mówiąc danym językiem nie jestem innym człowiekiem, ale odkrywam w sobie nowe obszary własnej osobowości. Potrafię wyrazić nowe poglądy, otworzyć się na nowe doznania i zobaczyć świat z zupełnie innej perspektywy. Dopiero poprzez język zaczynam rozumieć inną kulturę, a poznając kulturę, zaczynam rozumieć jej język.

Czy takie doświadczenia brzmią Wam znajomo?

Isia Wieczorek

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
13 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Anna Loves Travels
6 lat temu

O tak, też zauważyłam takie zjawisko u siebie! Po turecku jestem trochę matroną, trochę plotkarą; po polsku nieśmiałą dziewczynką, a po angielsku profesjonalistą i całkiem nawet dobrym mówcą. Na pewno jest to związane z tym, w jakich okolicznościach uczyłam się danego języka i gdzie i z kim go używam, ale zgadzam się, że w dużej mierze jest to związane też z samą specyfiką (nawet gramatyki) danego języka. Bardzo ciekawy tekst!

Ola
Ola
6 lat temu

Anglikom też się nie chce, z reguły mówią: „I can’t be bothered”

Beata
Beata
6 lat temu

Dziękuję za ten tekst. Opisałaś w nim to, nad czym się już zastanawiałam, czego jednak nie potrafiłam sobie wytłumaczyć. Dlaczego łatwiej wyrażam uczucia w języku niemieckim niż w moim ojczystym języku? Dlaczego pewne słowa nie chcą mi przejść przez gardło? Zgadzam się z Tobą w 100%. To brak obciążeń emocjonalnych ułatwia mi komunikację.

Joanna
6 lat temu

Dokładnie tak, wiele razy mówiłam mojemu mężowi: szkoda, że nie możesz mnie poznać 'po polsku’ 😀 dlatego też tak bardzo zależało mi, żeby po polsku mówiło moje dziecko, nie wyborażała sobie oddania tych wszystkich emocji i niuansów w innym języku, bo tak jak napisałaś, nie mam tego emocjonalnego przywiązania do innego języka! Świetny tekst.

Jagoda
Jagoda
6 lat temu

Parę lat temu opublikowałam na blogu rzecz na podobny temat http://nastepna-blogujaca.pl/2013/04/zmiana-dekoracji/ tj. o tym jak wygląda przybieranie językowych masek. Słowa Rebbeki, cytowanej także w powyższym tekście uczestniczki badania prof. Pavlenko, jak widać, wspaniale podsumowują to, o czym wspominasz Ty i komentujący: „Mówiąc po walijsku praktycznie nie mam osobowości; no może jedynie zgadzam się ze wszystkimi wokół, bo łatwiej się ze wszystkim zgadzać niż musieć samodzielnie formułować swoje poglądy”. Co do Chomsky’ego jednakże- on niczego nie udowodnił. Universal Grammar to czysto akademicka koncepcja, na której oparł swój model idealnego jednojęzycznego speakera-hearera (który to idealnie jednojęzyczny speaker-hearer również stanowi czysto akademicki twór,… Czytaj więcej »

Marta
Marta
6 lat temu

Doskonale to rozumiem! Notorycznie robimy sobie wstawki z innych języków podczas rozmów w domowym gronie, bo idealnego odpowiednika do pewnych słów arabskich po prostu nie ma. Kiedyś mój mąż odnalazł gdzieś kawał o arabskojęzyczych osobach u anglojęzycznego lekarza. Lekarz po angielsku całym, długim zdaniem opisywał co pacjent powinien zrobić, a tłumacz przetłumaczył to pacjentowi jednym słowem 🙂

Beata
Beata
6 lat temu

Funkcjonuję na codzień pomiędzy polskim, duńskim i angielskim, każdy z tych języków, podobnie jak poprzednie komontatorki, używam w innym kontekście. Na przykład prawie nigdy nie używam polskiego w kwestich zawodowych. Myśle jdnak, że jestem tą sama osobą w każdym z nich i moi przyjciele i znajomi byliby w stanie mnie rozpoznać bez względu na język, którym w danej chwili się posługuję. Humor jest formą komunikacji, która moim zdaniem nidgy się (przynajmniej dla mnie) nie zmienia. Czy jest to polski, angielski, czy duński uwieliam bawić się jezykami, wracać do ich wspólnych korzeni, frazeologii, etymologii, czy idiomów. Myśle, że chodzi także o… Czytaj więcej »

trackback

[…] w trzech językach i trzech perspektywach. W każdym języku jestem też nieco inna, o czym już tu pisałam. Czasem zapominam, jak to jest być tylko jedną osobą, bez tego całego roztrojenia, bez […]

Kat Nems
Kat Nems
6 lat temu

Dlatego tak ważna jest obszerna znajomośc synonimów w obu językach.

trackback

[…] w trzech językach i trzech perspektywach. W każdym języku jestem też nieco inna, o czym już tu pisałam. Czasem zapominam, jak to jest być tylko jedną osobą, bez tego całego roztrojenia, bez […]

Aga R.
Aga R.
5 lat temu

O tak! Pracuje w jezyku angielskim, poruszam sie w nim na poziomie sprawno-zaawansowanym. Moge sie zaangazowac calkowicie w dyskusje i nie rozmyslam nad tym, to jak naturalna rozmowa… ale ja staje sie jakas inna. Inny ton glosu, inne tempo mowienia, wieksza bezposredniosc. Czasem strasznie mnie to meczy i z ulga sie odcinam; to wywoluje we mnie jakis efekt rozdarcia – to pozwolenie, aby wyszla na powierzchnie alternatywna tozsamosc jezykowa. Dlatego mam straszliwy problem, kiedy jestem w towarzystwie polsko-angielskim i z grzecznosci rozmawia sie po angielsku. Nie jestem w stanie bez jakiegos poczucia sztucznosci rozmawiac z wlasnymi rodakami w tych specyficznych… Czytaj więcej »

Roma
Roma
2 lat temu
Odpowiedz  Aga R.

Bardzo trafne spostrzezenie! Mowienie do rodakow w obcym jezyku jest bolesnym doswiadczeniem, czasem graniczacym z poczuciem, ze poddajemy i siebie, i ich jakiemus oszustwu. I jak czesto sie to zdarza przy uzywaniu obcego jezyka nieustajace jest poczucie, ze tak niewiele mozemy powiedziec, aby wyrazic wszystko co naprawde mamy w glowie i sercu. Nasz jezyk jest tak bogaty w slowa i odcienie, ze jest to prawie niemozliwe, dlatego z szacunkiem chyle glowe przed tlumaczami z jezyka polskiego, ktorym sie to czasem udaje. Spotkalam w zyciu kilka osob obcokrajowcow posiadajacych znajomosc jezyka polskiego w stopniu zadziwiajacym, ale dominujace wrazenie zazwyczaj bylo takie,… Czytaj więcej »