Wyjechałam z kraju mając zaledwie 18 lat,
nie planując na jak długo, a jednocześnie nie akceptując opcji porażki, jak myślałam wtedy o powrocie do (jeszcze) domu. Choć łez nie brakowało, zawsze ostatecznie spadałam na cztery łapy. Mając 18 lat, niewiele wiedziałam o szkole życia, jaką jest emigracja jak i o samej sobie. Obie te kwestie miały się wkrótce zmienić.
Mając 18 lat, wciąż naiwna wierzyłam, że wszyscy ludzie mają dobre chęci, mówią, co myślą i życzą innym sukcesów. Fałsz, zawiść i zgryźliwość ludzi, którzy na emigracji przegrali swoje życie, bardzo mnie zaskoczyły. Odbiły się jednak na mnie wystarczająco mocno, bym raz na zawsze zrozumiała, że emigracja wyzwala w wielu ludziach najciemniejsze zakamarki ich osobowości. Chciwość sprowadza ludzi na dno – oto była pierwsza lekcja tego, czego nie pragnę dla siebie. Bo właśnie w takiej kolejności odkrywałam siebie jako młodą kobietę – nim zrozumiałam, czego pragnę, doszłam do długiej listy tego, czego na pewno nie chcę.
Przez te siedem lat wiele różnych doświadczeń doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem teraz.
Przejście ze świata nastoletniej beztroski do bezwzględnej dorosłości było mocnym kopniakiem. Powoli odkrywałam siebie jako osobę i jako kobietę. Raz na jakiś czas zupełnie od nowa, kawałek po kawałku. Przez te siedem lat zdążyłam poznać setki ludzi, z których zaledwie kilka pozostało bliskich sercu, nauczyć się wielu lekcji, obserwując cudze błędy, jeszcze bardziej opłakując własne. Poznałam kręte życiorysy, całą gamę światopoglądów i dziesiątki ludzi tak smutnych, że aż żyli pracą, bo swoje własne życie przegrali. Garstkę ludzi szczęśliwych.
Na przestrzeni paru lat byłam częścią kilku bardzo różnych społeczności, widziałam jak definiuje się ludzi, sukces i szczęście w każdej z nich, dostrzegłam też, jak kruche miewają fundamenty. Harowałam jak wół w dziesiątkach różnych fabryk, poznałam najciemniejsze dzielnice miast i najsmutniejsze z oczu. Stałam się pośrednim świadkiem tragedii będącej efektem egoistycznej polityki, oddałam całe serce ofiarom wojny, zrobiłam na szybko dyplom i zostałam pedagogiem, którego placówki wyrywały sobie z rąk. Każde z tych doświadczeń nie tylko kształtowało mnie, ale pomagało odkryć pokłady siły, o których istnieniu nie miałam pojęcia.
Miewałam czasy nadgodzin i czasy braku pracy, egzotycznych wakacji i niepewności jutra,
zwątpienia w siebie i bycia w centrum podziwu i zazdrości, czasy kawalerki śmierdzącej ziołem sąsiada z dołu i czasy willi z ogrodem, czasy samotności i czasy dużej rodziny, dni radości i rozczarowań. Każde z tych doświadczeń odcisnęło na mnie swoje piętno, wciąż od nowa uczyłam się, kim jestem, czego nie chcę i co ma dla mnie wartość.
Wielokrotnie zmieniał się mój światopogląd; czytałam i chłonęłam z mojego środowiska więcej niż na pewnych etapach życia byłam w stanie pojąć. W całym tym zamieszaniu jestem jednak pewna dwóch rzeczy: niczego nie żałuję i żyłam tak, jak chciałam. Z biegiem lat ukształtowała się osoba, którą dzisiaj jestem, tak inna od wczoraj, będąca przeciwieństwem przedwczoraj, niepewna tego, w którym kierunku będzie jutro podążać, wiedząc jedynie, że da sobie radę.
Poznawszy siebie przez te lata, zyskałam niezwykły spokój ducha.
To sprawia, iż wiem, że każda minuta emigracji była warta rezultatu, tego, kim i gdzie teraz jestem, choć ta zwariowana przygoda zazwyczaj nie oferowała mi niczego innego niż same wyboje. Dziś jednak jestem sobą i u siebie, choć ludzie wciąż chcą przyklejać mi łatki: muzułmanka, zła matka, kura domowa. Gdybym paliła papierosy, dmuchnęłabym im dymem w twarz, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Jeśliby ktokolwiek z nich wiedział, co stoi za tym obrazkiem, jaki widzą teraz, jak bardzo doświadczyła i zmieniła mnie emigracja, nie odważyłby się na żadne z tych płytkich haseł. Moje życie na emigracji wychowało mnie bowiem na silną kobietę, której nic nie jest w stanie złamać, która osiąga to, co sobie wymarzy i która podejmując się czegoś, wkłada w to sto procent serca.
Nie zawsze było lekko, lecz zawsze było warto.
Sadeemka
Tak trzymaj, silna, dzielna kobieto!
Dziękuję <3
Dziękuję, Twój felieton dał mi dużo siły. Dziękuję.
Dziękuję pięknie za ten komentarz i wszystkiego dobrego!
Ostatnie zdanie mnie ujęło.
Siostro ogromnie dziękuję ci za te słowa! Za opisanie swojej historii. Żyję na emigracji już prawie pięć lat. Ostatnio zauważyłam, że chyba dopiero teraz okres fascynacji tym wszystkim u mnie minął. Zaczęłam myśleć poważniej. Kilka mega trudnych doświadczeń to wyegzekwowało. W dodatku mam obecnie czas poznawania samej siebie. Najmniejszymi i niepewnymi kroczkami. Przez te pięć lat życia tu, we Włoszech, chłonęłam wszystko jak gąbka, bywałam naiwna, starałam się robić rzeczy ponad własne siły. Idealizowałam wszystko. Pochłaniałam całą sobą sposób bycia innych. Można powiedzieć, że ja i mój mąż zaczęliśmy się wychowywać właśnie tu, dopiero będąc na swoim. Bo oboje mamy… Czytaj więcej »
Oczywiście, że jest nadzieja. Bycie młodym dorosłym na emigracji ma swoje trudy, ale myślę, że szybciej się dorasta i przeskakuje ten etap wypracowywania “kim jestem” ze względu na specyficzne wyzwania i o wiele mniej prawdopodobną stałą strefę komfortu. Wszystkiego dobrego w poznawaniu świata i siebie samych!