W kontekście pomocy uchodźcom z Ukrainy uczestniczę w zbyt szybkim dorastaniu dwóch młodych kobiet, które nie są moimi córkami, ale z którymi przyszło mi dzielić dach.
Od dwóch miesięcy mieszkają z nami dwie siostry, które przyjechały do nas, do Lyonu, z Ukrainy, mając w kieszeni mój numer telefonu, adres oraz pół kilograma cukru w kostkach. Spędziły cztery dni w podróży, a jadły tylko raz, na granicy ze Słowacją. Przyjechały, zjadły i okazało się, że nie mówią swobodnie ani po ukraińsku, ani po rosyjsku, tylko w surżyku.
Na drugi dzień udaliśmy się do prefektury – nawiasem mówiąc – w Lyonie jest to naprawdę dobrze zorganizowane, jest specjalny wydział, w którym prefektura zgromadziła funkcjonariuszy wszystkich służb państwowych od OFII (francuskie biuro do spraw imigracji i integracji) po ministerstwo zdrowia, edukacji czy pracy. Tam okazało się, że jedna z dziewczyn jest jeszcze nieletnia, skończy osiemnaście lat dopiero w lipcu 2022.
Te surrealistyczne dialogi w prefekturze na długo zostaną w mojej pamięci:
– Ale… – pyta urzędnik – jak przekroczyłyście granicę (w domyśle: skoro jedna jest nieletnia, rodzeństwo nie jest opiekunem prawnym, więc kto was wypuścił z kraju)?
– No normalnie, na piechotę (w domyśle: no a jak inaczej można przekroczyć granicę?), to znaczy: dojechałyśmy pociągiem, przeszłyśmy granice na piechotę, tam zarejestrowano nasze paszporty i dalej też na piechotę do dworca, a później też pojechałyśmy pociągiem…
Ach, zapomniałam dodać, że „dorosła” dziewczyna dopiero skończy 22 lata. Są młode, wyglądają młodo, urzędnikom zrobiło się ich chyba żal („Mam córki w tym samym wieku” – szepnęła mi jedna.), machnęli ręką.
– Gdybyśmy mieli wyznaczyć kuratora, to zanim do tego dojdzie, ona akurat stanie się pełnoletnia. – I wpisali siostry na jednym dokumencie.
Tak oto stały się „pełnowartościowymi” uchodźczyniami.
Piszę „pełnowartościowymi”, bo w ciągu 24 godzin miały załatwione wszystko, od securité social (ubezpieczenie medyczne) po unormowany pobyt w kraju, z prawem do pracy. Tymczasem siedem lat po wojnie w Syrii wciąż na ulicach jest bardzo wielu „niepełnowartościowych” uchodźców, bez prawa do pracy.
Minął miesiąc, dziewczyny zdają egzaminy, bo ich uniwersytety prowadzą zdalnie zajęcia. Mija drugi. Kiedy postanowiliśmy przyjąć u siebie w domu uchodźców z Ukrainy, ustaliliśmy od razu termin, do którego będziemy mogli ich gościć. Zdecydowaliśmy, że będzie to koniec sierpnia 2022. Tak, przyznaję, oboje z mężem ufaliśmy, że wojna się do tego czasu skończy. Poza tym wynajmujemy pokoje w naszym domu i brak dochodu z wynajmu przez pięć miesięcy jest dla naszego budżetu poważnym nadszarpnięciem. Ustaliliśmy więc, że możemy pomóc w takim konkretnie zakresie czasowym i tyle.
Najczęściej zadawanym mi pytaniem jest: „No a co zrobisz we wrześniu? Przecież nie wyrzucisz ich na ulice?”.
Zatem, mija ten drugi miesiąc, a „nasze” dziewczyny wciąż rzadko wychodzą z domu. Było to zrozumiałe w pierwszych tygodniach, kiedy alarm samochodowy sprawiał, że obie sztywniały i w ich oczach pojawiała się panika. Nawet teraz, podczas burzy, patrzą po sobie i mówią, że grzmoty brzmią zupełnie jak wybuchy.
Jeśli dziewczyny mają stać się samodzielne i zamieszkać gdzieś same we wrześniu, po prostu muszą zacząć „coś” robić jeszcze w czerwcu. Szukać mieszkania socjalnego, uczyć się języka z większym entuzjazmem, spotykać innych ludzi, znaleźć pracę.
Zwołaliśmy zebranie. Upewniliśmy się, że obiecane z OFII środki są odblokowane.
We Francji pomoc z funduszu dla uchodźców jest przelewana na kartę płatniczą, którą otrzymuje się w prefekturze. W zależności od składu rodziny przydzielane są konkretne kwoty, tymi kartami można płacić w sklepie, kupić żywność, ubranie i podstawowe artykuły, ale nie można wypłacać pieniędzy. Jedyny minus tej sytuacji jest taki, że środki są odblokowywane po około czterdziestu dniach pobytu, więc tylko pierwsze tygodnie były trudne.
Zorganizowałam zbiórkę pieniędzy oraz ubrań wśród bliższych i dalszych znajomych, także wśród Polek na Obczyźnie.
Bardzo dziękuję za pomoc, każde euro które wpłynęło, pomogło dziewczynom w tych pierwszych tygodniach – oraz dziękuję za każdą sztukę ubrania (to co dziewczynom nie pasowało, poszło ostatecznie do innych uchodźców). Ktoś nawet zaprosił je na zakupy ubraniowe i to było naprawdę bardzo miłe.
Zatem upewniliśmy się, że mają środki do życia, że czują się relatywnie dobrze i że możemy przejść do kolejnego kroku – dorastania i usamodzielniania się. Przypomnieliśmy warunki pobytu u nas, a raczej jeden warunek – że mają czas do końca sierpnia, żeby na spokojnie ogarnąć sobie życie.
Jestem świadoma, że dziewczyny są bardzo młode, wychowane w zupełnie inny sposób niż francuskie nastolatki i że jak znakomita większość uchodźców w ich wieku, miały w planach dorastać inaczej.
Nawet jeśli już studiowały i nie mieszkały w domu rodzinnym, to miały rodzinę, która była blisko i je wspierała, miały znajomych, rówieśników, swoje środowisko, swoje plany na lato i w ogóle na życie. Nie planowały uciekać z kraju, kiedy wybuchła wojna, rodzina zdecydowała się na ich wyjazd dopiero po ujawnieniu zbrodni w Buczy. Nie planowały też, jak było to w przypadku większości z nas, Polek na obczyźnie, wyjechać same z siebie, za pracą, za miłością, za przygodą. A to bardzo dużo zmienia.
Osoby, które decydują się na emigrację, często są zaradne, mają plany, marzenia i w różnym tempie i stopniu je realizują. Te dziewczyny nie są emigrantkami, są uchodźczyniami, zostały wyrwane z kontekstu i rzucone o kilka tysięcy kilometrów na zachód.
Reaguję zawsze tak samo, kiedy słyszę: „No tak, ale ja w ich wieku też wyjechałam za granice i ogarnęłam”. Tak, ale ty wyjechałaś z własnej woli.
Czuję się trochę obarczona odpowiedzialnością, bo przychodzą do mnie a to z gorączką, a to z pytaniem, jak gdzieś dojechać. I o ile na początku było to naturalne, że się nimi opiekowałam, tak z czasem zdałam sobie sprawę, że nie może tak być wiecznie – aby stały się niezależne przez najbliższe trzy miesiące, muszą sobie najpierw poradzić same. Dlatego teraz najpierw je pytam: “A co zrobiłaś, żeby ogarnąć taki czy inny problem?”. Za pierwszym razem trochę się obraziły, za drugim nic mi już nie mówiły, ale poszły do naszej niani, która też im bardzo pomagała.
Porozmawiałam z nianią i wytłumaczyłam jej moje intencje: „Słuchaj, wyrządzamy im niedźwiedzią przysługę, one najpierw muszą szukać rozwiązań i przyjść do nas, jeśli naprawdę będą w kropce”.
Czuje się rozczarowana podejściem Czerwonego Krzyża, który w naszym mieście „wygrał przetarg” na „zarządzanie” uchodźcami z Ukrainy.
Kiedy tam zadzwoniłam z pytaniem o samodzielne mieszkanie dla dziewczyn – wiem, że jest słabo, mieszkań socjalnych jest mało i są straszne kolejki, ale dzwonimy już teraz z myślą o wrześniu – usłyszałam, że jeśli chcę się od nich odseparować, muszą przyjść do ośrodka dla uchodźców i tam spędzić kilka/kilkanaście nocy, a może i tygodni, i dopiero stamtąd będą oddelegowane do nowego lokum. Rozumiem logikę, że bardziej potrzebujący, czyli osoby z ośrodka mają pierwszeństwo, ale obawiam się dodatkowego stresu dla dziewczyn, skoro można już teraz je wciągnąć na listę oczekujących.
Z drugiej strony wiem, że u nas w domu są bezpieczne, mają co jeść, mają się w co ubrać, mają gdzie spokojnie kontynuować szkołę, spać, funkcjonować. Uczą się samodzielności, uczą się gotować, sprzątać po sobie (wszystkie matki nastolatek chyba wiedzą, o co chodzi), zarządzać środkami finansowymi (wprowadziliśmy właśnie odrębność lodówkową, trochę zmuszając je do tego, żeby chodziły do sklepów i kupowały jedzenie dla siebie) .
Jestem też z nich dumna, bo widzę, że uczą się języka francuskiego, zaczynają trochę bardziej myśleć w perspektywie kilku miesięcy naprzód, zaczęły nawet szukać pracy z raczej pozytywnym rezultatem (nieletnia znalazła pracę w restauracji, zacznie tam pracować, kiedy skończy 18 lat, a starsza zaczęła szukać pracy przy opiece nad starszymi osobami).
Oczekuję, że do września znajdą pracę, odłożą pieniądze i będą w stanie wynająć sobie pokój lub mieszkanie, zaczną mówić po francusku, wychodzić i mieć trochę bardziej ożywione życie społeczne.
Ostatnio pomyślałam, że tak bardzo chciałam, żeby nasze dzieci dojrzewały trochę wolniej (moja córka wyprowadziła się od nas, mając 15 lat), a teraz gram trochę rolę złej królowej, popychając (też wbrew sobie) te dwie młode dziewczyny w samodzielność, której one aż tak bardzo nie chciały.
Gdybym musiała w podobnej sytuacji wysłać moje dzieci za granicę , w totalne nieznane, to chciałabym, żeby wylądowały u takiej jak ja, Agnieszki.
Ufam, że kiedy odwiedzę je kiedyś w Ukrainie, ich mama będzie z nich dumna, że tak dobrze sobie dają radę. Ja już jestem z nich dumna, bo widzę, co na co dzień przeżywają i jak się zachowują i zmieniają; to są naprawdę wspaniałle, dzielne i odważne młode kobiety.
Trudno być w takiej pozycji ale zdecydowanie robisz to, co dla nich w tej sytuacji najlepsze. ❤
Brawa za stawianie granic i mądre zarządzanie sytuacją kryzysową.
Przecudne i warta naśladowania postawa. Nie każdy zdecydowałby się na taki zaangażowanie. Szczery szacunek dla Was. Ciekawa jestem jak sytuacja wyglada obecnie??
Pozdrawiam z wyrazami uznania
🫶