Trudno uwierzyć, że niedługo miną dwa lata, odkąd rzuciłam wszystko i wyjechałam… Nie, nie w Bieszczady, ani nawet w rumuńskie Karpaty, tylko prosto do Bukaresztu. Czy było ciężko? Czasem tak! Czy było warto? Zdecydowanie tak, niczego nie żałuję.
Całkowity przypadek
i lekka desperacja w poszukiwaniu poważnej, dorosłej pracy przymusiły mnie do akceptacji oferty zatrudnienia w Bukareszcie. Wszystko zaczęło się od tego, że przez dłuższy czas poszukiwałam pracy w mojej ukochanej Pradze. Mimo tego że w Czechach bezrobocie wynosi niewiele ponad 2%, że miałam znajomości i doświadczenie z mieszkaniem w tym kraju, nie mogłam znaleźć odpowiadającej mi pozycji. Miesiące mijały, a ja pozostawałam bezrobotna – świat nie stał przede mną otworem, mimo że byłam młoda, ambitna, wykształcona i gotowa do rozpoczęcia kariery.
Podczas setnego przeglądania ofert firmy, dla której chciałam pracować, zmieniłam nieco taktykę i nie ustawiłam obszaru geograficznego, a jedynie pozycję, na której mi zależało. Od razu wyskoczyło mi ogłoszenie z Bukaresztu, na pozycję entry level i z płatną relokacją. Nie wiedziałam nawet dobrze, gdzie na mapie znajduje się to miasto, ale trochę z przekory, a trochę z ciekawości wysłałam zgłoszenie. Dostałam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną i… spóźniłam się na nią z powodu różnicy czasu pomiędzy Czechami a Rumunią. Nie miałam pojęcia, że te dwa kraje różni strefa czasowa! Na szczęście rekruterzy byli wyrozumiali i umówili mi kolejną rozmowę, uff!
Pracę dostałam
i bardzo, bardzo stresowałam się nadchodzącym wyjazdem. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę… Że naprawdę podpisałam umowę o pracę za granicą. Że jadę do kraju, w którym nigdy nie byłam i o którym tak naprawdę nic nie wiem.
Fakt, że opinie jakie krążą o Rumunii i o samym Bukareszcie nie są pozytywne, nie dodawał mi skrzydeł. Poprosiłam moją siostrę, żeby towarzyszyła mi na początku wyjazdu, bo bałam się jechać sama.
Teraz, po dwóch latach od przyjazdu do Rumuni jestem bardzo wdzięczna losowi, że skierował mnie właśnie tutaj. Przeprowadzka otworzyła mi drogę do szybkiej kariery zawodowej i wygodnego życia. Odnalazłam także miłość do miasta i do pewnego Rumuna. A do Pragi nadal regularnie przyjeżdżam na workation, ale to już opowieść na oddzielny felieton.
Hej Malwina. A czym dokładnie zajmujesz się w tym Bukareszcie? Przez chwilę razem studiowaliśmy w Białymstoku na socjologii. Zawsze miałaś w sobie odwagę, więc ktoś, kto Ciebie poznał nie jest zdziwiony, że eksperymentujesz w życiu zawodowym i osobistym. Ogólnie rzecz biorąc życzę Ci powodzenia i cieszę się, że nie uległaś stereotypom. Wszak Rumunia, to historycznie dzielnica Imperium Rzymskiego, czyli Dacja (Dacia). A Rumunki i Rumuni to ludzie życzliwi i pozytywnie nastawieni do Innych, odwiedzających ich kraj.