Felietony

Niedziela, godz. 7:00 rano. Całe miasteczko Kuşadası jeszcze śpi.

A po cóż ma się budzić? Do pracy nikt nie goni, do szkoły nie wzywają. Tylko fale w porcie nerwowo spoglądają. A wraz z nimi ja. Widzę ogromny statek, przed którym grupka turystów cierpliwie czeka na kontrolę paszportową. Po chwili wychodzi on. Ten, którego nie widziałam już od jakiegoś czasu.

I wtedy na chwilę zapominam, po co musiał wypłynąć. Zapominam o komentarzach typu, czy nie było innej opcji, czy nie mógł wziąć nas ze sobą. Zapominam też o tych podświadomych sporach, czyje zmęczenie i tęsknota są „ważniejsze”. Teraz liczy się to, że jest. Na chwilę, ale jest. I te radosne krzyki naszej trzyletniej córeczki. Tata przecież tutaj jest i się z nią bawi. Może złapać go za policzki, a nie tylko dotykać ekranu telefonu, który i tak co trochę się zawieszał. Piękny i wzruszający widok… Choć hamuję trochę radość, bo gdzieś z tyłu głowy tyka mi zegar przypominający o upływających godzinach. Podobno, jeśli trzymasz emocje na wodzy, potem jest łatwiej wrócić do codzienności…

A, gdzie tam! Dla łez po rozstaniu nie ma muru nie do przebicia. Przecisną się przez najmniejszą szczelinę. Tak jest i tym razem. Statek znów zabrał mi męża, a z nim wszystko, czego nie zdążyliśmy sobie powiedzieć. Czasu, jak zawsze, było za mało.

Czasem sobie myślę, czy w ogóle powinnam wychodzić mu na spotkanie.

W sumie przywykłam do jego nieobecności. Pracuję, uczę się, zajmuję się dzieckiem. Czasem wyjdę gdzieś z koleżankami. Jestem zajęta, więc jest ok. Gdzieś w środku zastygła ta tęsknota. A teraz czuję, jakby ktoś odkleił mi plaster z jeszcze niezaschniętej rany. Przez chwilę trzymałam w dłoni dmuchawca – wystarczył podmuch wiatru, by zniknął. I od nowa muszę się przyzwyczajać. Naprawdę, podziwiam swoje dziecko. Po kilku godzinach z powrotem bawiła się zabawkami, które dostała od taty. Jak gdyby nigdy nic.

Ale jeszcze trochę, córeczko. Jeszcze trochę i tata wróci. Jeszcze trochę i nie będziemy więcej musieli się rozstawać. Już niedługo wszystko będzie dobrze.

ILONA GÜLLÜ

Blogerka, tłumaczka, młoda mama i podróżniczka. Działała w praskim AIESEC. Lubi się uczyć nowych języków, a w wolnych chwilach chętnie czyta reportaże. Choć skończyła ukrainoznawstwo na UJ, los ją poprowadził… do Stambułu, gdzie obecnie mieszka. Prowadzi dwujęzycznego bloga Bibi on Board, w którym porusza tematykę podróżowania z małym dzieckiem.

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze