FelietonyAnglia

Kiedyś pięćdziesięciokilometrowa podróż do sąsiedniego miasta czy stolicy województwa była dla mnie czymś “wow”, czymś, czego nie robi się codziennie. Daleką wyprawą. A może kanapki na drogę? Moją babcia pewnie by zadała takie pytanie. A może raczej zapytałaby: Po co jedziesz tak daleko?

Emigracja i podróże zmieniły moje pojęcie o odległościach. Często w rozmowach z bliskimi łapię te niuanse, gdy opowiadam o pokonanej drodze z punktu a do b, co dla mnie jest krótkim dystansem, a w odpowiedzi nadal słyszę: “to tak daleko”.

Pamiętam pierwszą klasę liceum.

Tak, dopiero na tym etapie edukacji rozpoczęłam naukę języka angielskiego. Wcześniej nie miałam z nim styczności. Wydawał mi się niepotrzebny. W moim regionie w większości szkół wiodącym językiem obcym był niemiecki. Angielski był na drugim miejscu. 

Zresztą całe dzieciństwo wydawało mi się, że jeśli jechać za granicę, to do pracy do Niemiec. Okej, co najwyżej do Holandii, i to jeszcze na niemieckim paszporcie, obywatelstwie. Zanim Polska wstąpiła do Unii Europejskiej, dla części Ślązaków istniała furtka do otrzymania obywatelstwa niemieckiego. Sporo osób z tego korzystała, by pracować za granicą.

Tak, pochodzę ze Śląska, tu prawie każdy ma w rodzinie “polskiego Niemca”.

Tak potocznie nazywało się członków rodziny lub sąsiadów, którzy w latach 80.  osiedlili się na zachód od Polski i bardziej szprechali niż godali. Pamiętam te dni, gdy z prababcią wyglądałyśmy przez okno, a ona wskazywała palcem na las na horyzoncie i mówiła: “Patrz dziecko, tam kiedyś były Niemcy, a w budynku naprzeciw naszego domu za Niemca była niemiecka szkoła”.

Niemcy, Niemcy, Niemcy, wszędzie Niemcy.  W naszym domu też było słychać niemiecki. Po latach mojego dziadka odwiedzały kuzynki, które w czasach komunizmu nie mogły wjeżdżać do Polski. Tak budowały się zerwane rodzinne kontakty. Odwiedzali nas ciocie i wujkowie, którzy emigrowali później. Część mojego kuzynostwa porozumiewała się z nami w języku niemieckim, polski sprawiał im kłopoty. Moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa na stałe mieszkała  w Niemczech, a ja słałam do niej regularnie listy z dopiskiem na kopercie “Deutschland”.

W moim małym świecie rzeczą naturalną był fakt, że jeśli emigracja, to te nieszczęsne Niemcy. 

Wracając do liceum, na pierwszej lekcji przerażającego i nikomu (takie miałam wtedy pojęcie) niepotrzebnego angielskiego nauczycielka wskazała wskaźnikiem na mapę Europy i zakreśliła kółkiem najdalszy fragment i powiedziała: “Tu jest Anglia”. Pamiętam, jak wtedy w moje głowie pojawiła się tylko jedna myśl, która siedzi mi w niej do dziś. Brzmiała ona: Anglia jest tak daleko. Przecież w życiu tam nie pojadę, po co mi ten nieszczęsny angielski?? Przecież “te Niemcy” są blisko, na wyciągnięcie ręki. Czekają na mnie. Ja potrzebuje lekcji niemieckiego. Przewrotny los zachichotał nade mną i kilka lat później postanowił pokazać mi, że to właśnie Anglia jest całkiem blisko.

W tym roku minie trzynaście lat moje życia na angielskiej ziemi.

W kraju, w którym się zakochałam i jest mi tu dobrze. Popłynęłam razem z falą polskiej emigracji do Wielkiej Brytanii. Ta fala pędziła tak szybko, że nawet nie pamiętam momentu podejmowania decyzji o wyjeździe. Nie było wahania i wątpliwości, że wyjazd do tak odległego kraju, jakim jest Anglia, jest słuszną decyzją. Magiczna “daleka odległość” rozpłynęła się wraz z otwarciem połączeń lotniczych.

Kupiłam bilet i pojechałam. Pojechałam z ciekawości, z chęcią poznawania świata, pieniądze były na drugim miejscu. To była okazja, by szybko zarobić dobre na ten czas pieniądze. Kto by nie skorzystał? 

Szybciej niż pieniędzy zaczęło mi przybywać jednak książek podróżniczych i przewodników a wraz z nimi zaznaczonych na mapie miejsc, które zaczęłam intensywnie odwiedzać.

Każdy dodatkowy dzień wolny, ku zdziwieniu moich rodaków, był dla mnie powodem, by się cieszyć, a nie smucić z braku możliwości zarobku.

Miałam wielką chęć, by wykorzystać tę szansę bycia na emigracji, aby poznać miejsce, w którym miałam możliwość przebywać, poznać ten obcy kraj, kiedyś daleki, a dziś mi bliski. Anglia była na tyle ekscentrycznym i fascynującym miejscem, że każdego dnia chciałam dowiedzieć się o niej więcej.

Zaraziłam się tu olbrzymią pasją do podróży, celebrowania chwil, wykorzystywania każdego pogodnego dnia. Anglia otworzyła się dla mnie, a ja otworzyłam się dla niej. Od ponad dekady intensywnie podróżuję po tym kraju i ciągle nie przestaje mi się tu podobać. 

Dystans? Czasem bywało, że moja podróż trwała krócej niż dotarcie z Warszawy na Śląsk. Tylko trzeba lubić latać samolotem, na którego pokładzie się właśnie teraz znajduję, pisząc te słowa. 

Agnieszka Rurainska 

5 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Ania
Ania
3 miesięcy temu

Ty miałaś Niemcy pod nosem a ja Ukrainę ???? Ja angielskiego się w ogóle nie uczyłam, zanim tu przyjechałam i Anglia wydawała mi się potwornie nudna i nieciekawa. Dopóki tu nie przyjechałam i nie zobaczyłam na własne oczy ile tu cudownych i różnorodnych miejsc ???? Fajny artykuł ❤️