Odkąd przeprowadziłam się do Nowego Jorku, głównie prowadzę żywot trophy wife – bynajmniej nie z wyboru. Po prostu zdobycie “normalnej” pracy w tym mieście okazało się większym wyzwaniem, niż zakładałam, potem przyszła ta, której imienia już nikt nie chce wymawiać, chyba że zamawiając piwo z limonką. Oczywiście to nie jest tak, że nie robiłam absolutnie nic. Tłumaczyłam i konsultowałam projekty marketingowe na zlecenie, zostałam również zatrudniona jako tłumaczka symultaniczna dla nowojorskiego departamentu edukacji. Na waciki starczyło, ale o pracy na etat, przynoszącej stabilny dochód mogłam jednak jedynie pomarzyć.
Zbliżały się urodziny mojego męża, należało zacząć zastanawiać się nad prezentem. Jednak głupio w takiej sytuacji korzystać z karty kredytowej podpiętej pod mężowskie konto. Tłumaczenia przestałam robić już jakiś czas wcześniej, stwierdzając, że wolę skupić energię na pisaniu, a firma, która korzystała z moich usług marketingowych, chwilowo zmagała się z zastojem produkcyjnym. Postanowiłam poszerzyć horyzonty i spróbować czegoś nowego, przy okazji wzbogacając wachlarz moich nowojorskich doświadczeń, z którego dosyć często czerpię inspirację do pisania.
Możliwości “dorabiania” w Nowym Jorku są właściwie nieskończone: można, podobnie jak ja wcześniej, tłumaczyć, ale jest tyle innych nierzadko dużo lepiej płatnych opcji!
Do najbardziej oczywistych należą praca kierowcy Ubera lub Lyfta, dowożenie jedzenia, praca przy niezliczonych eventach, testowanie produktów (wyjątkowa gratka dla fanów technologii), statystowanie w kręconych tu niemal codziennie filmach i serialach a nawet opieka nad kotami i wyprowadzanie psów! Zaledwie parę dni temu na wirtualnej tablicy ogłoszeń jednego z luksusowych apartamentowców na dolnym Manhattanie nowa lokatorka zaoferowała, że może pomóc wyprowadzać psy innym mieszkańcom. Ceny wynajmu lokali w tym budynku zaczynały się od około 3000 dolarów miesięcznie…
Bo z możliwości dorabiania korzystają w Nowym Jorku naprawdę przeróżni ludzie – nielegalni imigranci, studenci, artyści, osoby, które właśnie straciły pracę i zanim znajdą kolejną, muszą podreperować budżet, a nawet ludzie, którym nie brakuje pieniędzy, ale po prostu mają ochotę porobić coś innego albo poznać kogoś nowego. Brzmi nierealnie? A przecież raptem kilka lat temu rekordy popularności biły artykuły o uberowych kierowcach-milionerach z San Francisco. Żyjący z procentów giganci technologiczni podejmowali pracę stanowiącą do tej pory domenę biednych imigrantów… z nudów. Tym bardziej kuszące jest spróbowanie różnych prac dorywczych – nigdy nie wiadomo, kogo się spotka i jakich historii będzie można przy pracy wysłuchać. Kto wie? Być może za parę lat będzie się mogło powiedzieć, że ta słynna aktorka, która w ostatnim roku wystąpiła w kilkunastu kinowych hitach, to ta dziewczyna, z którą na konferencji rozdawało się ulotki. W Nowym Jorku wszystko jest możliwe.
Ja, namówiona przez koleżankę, w pierwszej kolejności postanowiłam spróbować z testowaniem produktów.
Tutaj również wybór jest przeogromny, można nawet testować nowe smaki drinków czy produkty nikotynowe. Ponieważ nie piję hard seltzers (gazowana woda alkoholowa, szalenie w Stanach popularna) nie zakwalifikowałam się do testu alkoholowego, do tego jakoś nie ciągnie mnie do testowania papierosów, postanowiłam więc postawić na technologię. Dzięki temu, za jakiś czas, kiedy na rynku pojawi się nowy kultowy gadżet, będę mogła powiedzieć, że aaa tam, ja tego już dawno próbowałam.
Udało mi się zapisać na dwa testy, oczywiście nie mogę zdradzać żadnych szczegółów, na samym wejściu musiałam podpisać cyrograf (tzw. NDA) i oddać wszystkie urządzenia elektroniczne, żebym w żaden sposób nie wyniosła tajnych danych.
W poczekalni mrowiło się od ludzi – w każdym wieku, o różnych kolorach skóry, ubranych zwyczajnie i ekstrawagancko. Czekając na swoją kolej, z lubością zastanawiałam się, kto czym się zajmuje, jak trafił w to miejsce, czy to jednorazowa przygoda, a może sposób na życie… Z jedną z moderatorek rozmawiałam po teście o modzie, drugiej w trakcie testu, podczas którego musiałam mówić o czymkolwiek przez dwie minuty bez przerwy, opowiedziałam o japońskich toaletach. Przy okazji poznałam też skrawki jej historii, dowiedziałam się, kiedy przyjechała do Nowego Jorku, jak pandemia pokrzyżowała jej plany… Nawiązałam krótkie, jednorazowe relacje – jak w książce Chucka Palahniuka “Podziemny krąg”.
Każdy z testów trwał około dwóch godzin.
Za jeden zapłacono mi 65 $, za drugi 125 $ – w sumie 190 $ za cztery godziny wybitnie niewymagającej pracy. Dla porównania, tłumacze symultaniczni zarabiają około 30-40 $ za godzinę i jest to niezwykle obciążające zajęcie.
Kolejna “fucha” wpadła mi w ręce właściwie przez przypadek – ta sama koleżanka, która wcześniej namówiła mnie do testowania produktów przyszłości otrzymała telefon od kobiety, z którą poznała się przez wspólną nauczycielkę śpiewu. Australijska aktorka, piosenkarka i nauczycielka jogi miała swój własny biznes i zajmowała się organizacją eventów. Jedna z firm, z którą współpracowała, zleciła jej przygotowanie pudeł z podarunkami. Przedsiębiorcza kobieta obdzwoniła znajomych (którzy z kolei podali informację dalej i tak załapałam się również ja), zmobilizowała sąsiadki i na kilka dni zamieniła mieszkania w okolicach Alphabet City w centrum pakowania.
Przez dwa popołudnia, które tam spędziłam, poznałam starszą Rosjankę, która grała na giełdzie i inwestowała w kryptowaluty; Kolumbijkę, która dzieliła swoje życie między Nowym Jorkiem i Kartageną, w której wynajmowała turystom swoje dwa jachty; panią w średnim wieku, która przez długie lata mieszkała w Japonii i wiele innych, niezwykle barwnych postaci. Nad pudełkami, lunchami, lodami i kawą (wszystko zapewnione przez przedsiębiorczą joginkę) wymieniałyśmy się naszymi historiami, zwierzałyśmy się ze swoich drobnych radości, smutków i planów na przyszłość.
Za niecałe dwanaście godzin pracy otrzymałam 444,44 $, a samo przeżycie uznaję za bezcenne.
W pewnym sensie to właśnie takie doświadczenia najlepiej pozwalają poznać niezwykle złożony organizm tej metropolii, w której codziennie mija się na ulicach tysiące przypadkowych ludzi, o których nigdy niczego się nie dowiemy.
Wracając jednak do pragmatycznych aspektów zagadnienia – przez szesnaście godzin pracy (rozłożonych na trzy dni), udało mi się zarobić 634,44 $. Jeśli dobrze poszukać, za tyle można znaleźć już pokój do wynajęcia w mieszkaniu ze współlokatorami, a następnie zająć się wyprowadzaniem psów, by zarobić na jedzenie i rozrywki. Chociaż w obecnym roku Nowy Jork znalazł się w czołówce najdroższych miast świata, jest to również miejsce bogate w możliwości i strategie przetrwania.
[…] przeprowadzałam się do Nowego Jorku, byłam pewna, że pracę znajdę w ciągu miesiąca. Przecież moje CV prezentowało się naprawdę imponująco, a rynek […]