Felietony

Trudno uwierzyć, że w ciągu zaledwie kilku tygodni nasze biologiczne dzieci straciły dziadków i ciocie,

osoby, które przez wiele lat kochały je i spędzały z nimi czas, a także podziwiały nas jako rodziców i nauczycieli naszych dzieci. Kto by pomyślał, że przyjęcie do naszej czteroosobowej rodziny cudownej trzyletniej dziewczynki wywróci nasze życie do góry nogami? A jednak tak się stało.

W dniu, w którym Mała pojawiła się u nas w domu, rodzina mojego tajwańskiego męża odwróciła się od nas. Gdy po raz pierwszy zobaczyli Małą, nawet się z nią nie przywitali, nie uśmiechnęli się do niej. A ona tak ufnie wpatrywała się w nich swoimi wielkimi czarnymi oczami. Mówili przy niej wprost, w języku, który rozumiała, że coś na pewno jest z nią nie tak, że na pewno jest obciążona jakimiś chorobami dziedzicznymi – psychicznymi lub genetycznymi, o których nie wiemy, a które ujawnią się dopiero później. Uważali, że jej biologiczna matka paliła, piła i brała narkotyki w czasie ciąży, że Mała na pewno będzie miała problemy z nauką. Nie raz padło stwierdzenie, że jak dorośnie, to nas zabije i okradnie, że nigdy nas nie pokocha i że nigdy nie będzie “naszym dzieckiem”, bo przecież nie płynie w niej nasza krew.

Po pierwszym spotkaniu próbowaliśmy jeszcze kilka razy przekonać rodzinę, że Mała jest jak najbardziej “normalnym” dzieckiem, że przywiązała się do nas, że my ją pokochaliśmy, a nasze biologiczne dzieci traktują ją jako swoją malutką siostrzyczkę, bawiąc się z nią, czytając jej i opiekując się nią.

Nigdy nie spodziewaliśmy się takiej reakcji na nowego członka naszej rodziny ze strony rodziny męża. Wiedzieliśmy, że adopcja nie jest “popularna” na Tajwanie i że bardzo mało osób decyduje się na przyjęcie do swojej rodziny “obcego” dziecka, jednak nie przypuszczaliśmy, że osoby nam bliskie tak do tej sprawy podejdą. W mojej głowie istniało przekonanie, że przecież rodzina męża to chrześcijanie, chodzą co niedzielę do kościoła, zasiadają w starszyźnie kościelnej, uczą w szkółce niedzielnej… Gdzie miłość do bliźniego, gdzie chęć pomocy innym?

Okazuje się, że na Tajwanie jedynymi społecznie akceptowanymi adopcjami są przysposobienia wewnątrzrodzinne.

Nikt się nie dziwi, gdy brat nie mający dzieci adoptuje dziecko swojego brata, która ma tych dzieci kilkoro. Zdarza się również, że po śmierci jednego z rodziców (przeważnie matki) dziecko lub dzieci są przysposabiane przez dalszą rodzinę. W tych przypadkach dziecko ma więzy krwi z rodziną adopcyjną.

Z tego też powodu większość dzieci potrzebujących nowych rodzin była wysyłana do adopcji zagranicznych. Obecnie, po zmianie przepisów, trudniej jest obcokrajowcom adoptować dzieci z Tajwanu. Niełatwo jest również rodzinom mieszanym mieszkającym na stałe na Tajwanie przysposobić tajwańskie dzieci. Największą grupę dzieci gotowych na przyjęcie przez nowe rodziny stanowią dzieci aborygeńskie i te starsze niż kilka miesięcy. Tajwańczycy decydujący się na adopcję pozarodzinną chcą, by było to niemowlę o chińskich rysach, a nie ciemniejsze i mające duże oczy dziecko aborygeńskie. Zdarza się, że matka “znika” na jakiś czas, by po kilku miesiącach pojawić się z adoptowanym niemowlęciem. W ten sposób unika kłopotliwych pytań i komentarzy ze strony krewnych i znajomych.

Nasza Mała jest z rodziny mieszanej, tajwańsko-indonezyjskiej i dołączyła do nas, gdy miała trzy latka.

Trudno było więc ukryć fakt, że nie jest naszą biologiczną córką. Poza tym nigdy nawet nie przeszło nam przez myśl, by to ukrywać. Jedynymi osobami z naszego otoczenia, które nawet po sześciu latach nie akceptują Małej jako części naszej rodziny, są osoby do niedawna najbliższe mojemu mężowi, jego rodzice i siostry.

Brak akceptacji Małej przez tutejszą rodzinę sprawił, że mąż musiał opuścić rodzinną firmę i znaleźć inną pracę. Zarówno mąż, jak i nasze biologiczne dzieci, zostały również wydziedziczone. Dzieci nie mają także prawa rozmawiać i spotykać się z dziadkami. Nie możemy oczywiście liczyć na żadną pomoc z ich strony, a wręcz przeciwnie – co jakiś czas otrzymujemy od nich różne pogróżki. Nie żałujemy jednak naszej decyzji, Mała wniosła dużo radości do naszej rodziny, okazała się bardzo mądrą i kochającą dziewczynką. Szybko nauczyła się dwóch dodatkowych języków (angielskiego i polskiego), jest muzykalna i kocha matematykę jak jej starsze rodzeństwo. Nie wyobrażamy sobie życia bez niej, a szwagierki i teściowie nie wiedzą, co tracą, odtrącając ją.

Dorota Chen-Wernik
Mama trójki trójjęzycznych dzieci – dorosłej już Zosi, nastoletniego Jaśka i Małej Ani. Od 2002 roku mieszka na Tajwanie i tutaj edukuje dzieci w domu i promuje homeschooling wśród tajwańskich rodzin. Zajmuje się również pokazywaniem przyjezdnym najciekawszych zakątków Formozy. W wolnym czasie haftuje krzyżykami, a wszystko co chciałaby zrobić i co już zrobiła zapisuje w bujo (bullet journal). Na blogu Babel School in Taiwan pisze zarówno o edukacji jak i o Tajwanie.

5 6 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
10 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Magdalena jagodzianka
Magdalena jagodzianka
5 lat temu

Piękna historia. Wzruszająca. I piękna jest Wasza miłość nie tylko do Ani, ale między Wami jako małżeństwem, bo ta decyzja pokazaloscie siłę Waszego związku w konfrontacji z rodziną, tradycją czy też zwyczajem związanym z adopcjami na Tajwanie.

Dorota
5 lat temu

Dziękuję. Chociaż na pewno nie jesteśmy idealną parą, to jednak zawsze możemy na siebie liczyć i zawsze we wszystkim się wspieramy.

Barbara B
Barbara B
5 lat temu

To przykre ,gdy w takich chwilach odwracają się od nas najbiźsi.Ale ważne ,że się nie poddaliscie, daliście dom i serce małej dziewczynce ,która na pewno tego potrzebowała.A jak patrzę na wasze przygody nie raz was podziwiam i zazdroszcze tylu fajnych przeżyć.

Dorota
5 lat temu
Odpowiedz  Barbara B

Dziękuję. Trudno nam sobie teraz wyobrazić życia bez Ani. Jest częścią naszej rodziny i tak już zawsze będzie.

Agnieszka
5 lat temu

Piekna i wazna historia. Temat adopcji moze byc trudny wszedzie.. Nie chce przytaczac slow, ktore mnie kiedys zabolaly, bo internety sa takie publiczne i licze na zmiane kierunku wiatru. Rodzina to nie tylko wiezy krwi, a i wiezy krwi niekoniecznie stanowia o rodzinie.

Dorota
5 lat temu
Odpowiedz  Agnieszka

Święte słowa.

Agnieszka
Agnieszka
5 lat temu

Bardzo wzruszyła mnie ta historia. Jesteście bardzo dzielni!

Jola
Jola
5 lat temu

Smutne jest to , ze tak jak mowisz najwiekszy bol sprawia Wam brak” zrozumienia idei czlowieczenstwa” ze strony rodziny meza. Wydawaloby sie ze kazda kultura dba o ludzkie zdrowie i dobrobyt wyciagjac reke do tych najbardziej potrzebujacych. Wydawaloby sie ze cywilizacja poszla tak do przodu ze rasizm i egocentryzm etniczno-kulturowy wrecz zostaly wyeliminowane, okazuje sie ze jednak tak nie jest i czlowiek caly czas musi walczyc o siebie i swoje czlowieczenstwo. Ania ma szczescie , ze trafila na ludzi, ktorzy daja jej szanse na lepsze zycie dzielac sie swoim humanitaryzmem z nia i tutejsza spolecznoscia . Szkoda, ze nie wsyscy… Czytaj więcej »

Joanna
4 lat temu

Dorota piękny wpis jesteście bardzo silni smutny jest ten brak zrozumienia ze strony najbliższych gratulacje dla Was za to ze mimo przeszkód daliście ciepły rodzinny dom dla Waszej najmłodszej córeczki

trackback

[…] chłopaka w wieku 18 lat i koleżanka skomentowała z przekąsem, że z nim na pewno dziecka nie adoptuję. No i rzeczywiście nie adoptowałam, bo związek nie przetrwał. Jak wiele młodych relacji nie […]