Felietony

Islandia nie ma prawa kojarzyć się z południem Francji, nawet jej nie wypada. Wyjeżdżając z lotniska w Keflavíku, mijamy przecież słynne lawowe pustkowia z majaczącymi w tle szczytami szarych wzniesień, a ostatnio nawet z chmurą pyłów wulkanicznych. Temperatura, nieważne czy latem, czy zimą, na zachodnim skraju wyspy potrafi utrzymywać się na podobnym poziomie i nie są to bynajmniej temperatury południowoeuropejskie. 

Jadąc południowym wybrzeżem, dojrzycie ośnieżone wierzchołki  lodowców, a zamiast złotych piaszczystych plaż, możecie jedynie pospacerować czarnymi i kamienistymi. W butach. Kąpiel w oceanie jest pewną śmiercią, a ratowników w czerwonych strojach kąpielowych brak.

Lazurowe Wybrzeże w islandzkim kontekście brzmi pretensjonalnie. Ale nie mija się z rzeczywistością, jeśli zderzymy je z punktem widzenia mieszkańca wyspy lodu i ognia. Wjeżdżając bowiem w region północnej Islandii, szczególnie do pewnego fiordu o magicznej nazwie Eyjafjörður, zaobserwujecie stopniową metamorfozę krajobrazu. Po księżycowych połaciach lawy zostaniecie wchłonięci przez najintensywniejszą zieleń, jakiej kiedykolwiek było wam dane doświadczyć. Północno-wschodnia Islandia to zielone płuca Islandii. To doliny wciśnięte między majestatyczne góry, którym towarzystwa dotrzymują górskie rzeki i potoki. Czasem wdzięcznie zaśpiewa im diaboliczny islandzki wiatr, a czasem ich wierzchołki dogrzeje arktyczne słońce. 

Á propos słońca: czym jest więc Akureyri, że ośmielono się porównać je do francuskiego regionu?

Inaczej nazywane bywa Perłą Północy, bowiem jest wciśnięte w najdłuższy i jeden z najpiękniejszych (choć to subiektywna opinia mieszkańców) fiord o wcześniej wspomnianej nazwie Eyjafjörður. Poza okręgiem stołecznym jest to największy ośrodek miejski na Islandii z liczbą 20 tysięcy mieszkańców, co jak na islandzkie warunki jest populacją dość znaczną, bowiem osób mieszkających w całym kraju jest niecałe 370 tysięcy, z czego prawie 240 tysięcy rezyduje na południowym zachodzie. Droga do Reykjavíku zajmuje od pięciu do sześciu godzin jazdy samochodem w zależności od pory roku. Zimą zdarza się, że podróż nie trwa ani minuty, bo… po prostu się nie odbywa ze względu na zamknięcie dróg z powodu zamieci śnieżnych. W linii prostej wcale nie wydaje się to tak daleko, ale przez centralną część Islandii porządnej drogi nie uświadczycie. Nikt tam na stałe nie mieszka ze względu na niesprzyjające warunki do życia, co pociąga za sobą brak niezbędnej infrastruktury.

Akureyri jest znane z trzech powodów: zdystansowanej lokalnej społeczności (w porównaniu z Reykjavíkiem to nadal dość homogeniczne środowisko), najlepszego stoku narciarskiego w kraju – Hlíðarfjall oraz… piekącego letniego słońca i delikatnej bryzy (choć gdy autorka pisze te słowa, podobno trwa żółty alarm pogodowy, ale w rzeczywistości nie wygląda na to, żeby było aż tak wietrznie). 

Dla mieszczuchów ze stolicy Akureyri jest małym, zielonym i uroczym zakątkiem, gdzie nagle wszystkie codzienne problemy i korki samochodowe znikają jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Dla turystów to city of hearts z kawiarnią, która z zewnątrz przypomina domek Muminków. Akureyri chyba jako jedyne miejsce na świecie potrafi wywołać na twarzy uśmiech podczas postoju na światłach, gdyż kierowca spogląda na czerwone serce bijące z sygnalizatora.

Kiedy temperatury podskoczą do dwucyfrowych, Islandczycy z północy zaczynają zrzucać z siebie kolejne warstwy odzieży. Najpierw przy dziesięciu – nieśmiało. Już przy dwunastu restauratorzy ochoczo wystawiają na zewnątrz stoliki, które nie pozostają długo puste, czekając na pierwszych śniadaniowych kawoszy. Przy piętnastu można zauważyć migające w miejskim zgiełku krótkie spodenki, a przy dwudziestu (co jest już pogodową anomalią, bądź jak ja to nazywam: wypadkiem przy pracy) możemy sprawdzić, czy posiadamy jakieś letnie sukienki i sandały, które wciśnięte w kąt szafy czekają na następne wakacje na Teneryfie. Kiedy informuję świat, że jest dwanaście stopni i nareszcie mogę wyciągnąć krótkie spodenki do biegania, rodacy reagują z politowaniem bądź niedowierzaniem. Biorę wtedy trzy głębokie oddechy i tłumaczę sobie, że zwyczajnie nie przeżyli tego na własnej skórze. Podobnie jak ja jeszcze kilka lat temu. Po pięciu latach pobytu na Islandii zauważyłam, że zimą ani czapka mnie nie swędzi, ani nie wadzą krótkie spodenki latem przy piętnastu stopniach. Jeśli mi nie wierzycie, poszukajcie wśród swoich znajomych tych, którzy odwiedzili Islandię podczas bongóblíða. To stan umysłu spowodowany bezchmurnym niebem, arktycznym słońcem, które w czerwcu prawie nigdy nie zachodzi oraz przystępną wartością na termometrze. Dosłownie to oczywiście określenie stanu pogodowego, ale w takich warunkach ciężko skupić się na czymś innym, wiedząc, że takie dni nie zdarzają się na Islandii często. 

Jedno z haseł z mojego katalogu emigracyjnego, który pomaga mi ujarzmić islandzką dżunglę, brzmi: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Islandia to kraj, z którego już niedaleko do machania Grenlandczykom na dzień dobry. Dni z ponad dwudziestoma stopniami na termometrze nie są normą. Normą jest pozbycie się latem chociaż kurtki i spacerowanie w samej bluzie i lekkich trampkach. Akceptując to, jeszcze mocniej obejmuję całą sobą gorące Costa del Akureyri. Tej nazwy nie wymyśliłam ja, lecz lokalsi. A to o czymś świadczy. Z jakiegoś powodu przy takiej pogodzie nasze pola namiotowe w okolicy są pełne, a w restauracji próżno szukać stolika w porze kolacji. Bez rezerwacji odbijecie się od drzwi. W social mediach istnieje nawet hasztag #alltafgottveðuráakureyri (zawsze dobra pogoda w Akureyri). 

Czasem się zastanawiam, czy to kwestia przyzwyczajenia. Może wcale nie jest tak ciepło, jak mi się wydaje, a jedynie moje ciało zaakceptowało arktyczną rześkość? Wtedy ogarnia mnie refleksja wdzięczności i dostrajam mój punkt widzenia do punktu siedzenia. Powtarzam sobie jak mantrę: zawsze może być gorzej. Jak latem 2015 roku, kiedy chodziłam w lipcu w czapce i w wełnianych rękawiczkach. Na Islandii musisz korzystać z każdego dnia, bo nie wiesz, co przyniesie jutro. Gdyby to był wasz ostatni słoneczny dzień tego lata, co byście zrobili? Pewnie, że skorzystali. Według tej filozofii żyje większość wyspiarzy i pakują się w mig, żeby za kilka godzin spędzić weekend w innej części kraju. Prawdopodobnie w Akureyri lub na wschodzie. Mówi się też, że nie ma złej pogody, są tylko nieodpowiednie ubrania. Ale umówmy się: wątpliwą przyjemnością jest picie kawy na tarasie w trzech swetrach i ponczo.   

Może teraz widzicie, że porównanie małego, północnego miasteczka do Lazurowego Wybrzeża ma sens, a cechą wspólną są nie tylko wysokie ceny. Owszem nie wskoczymy do ciepłego morza. Ale na Islandii też możemy się opalać albo pójść na odkryty basen, choć nie wiem, czy gorące źródła o temperaturze czterdziestu stopni są w nordyckim upale najlepszym pomysłem. Jaki kraj, taka riwiera. Ważne, że nasza i w zasięgu ręki.

Agnieszka Jastrząbek

4.4 7 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze