“Za chwilę będziemy lądować” – mówi Divya. – “Już prawie jesteśmy w Bombaju.”
Bombaj.
Moje marzenie.
Marzenie ziszczone tak szybko, że sama nie mogę w to uwierzyć. Więc tak to wygląda? Jedna książka, piękna inspiracja, szybka decyzja o kupnie biletu, kilka szczepień, wiza i…w drogę.
Wysypiam się w samolocie, nie chcę tracić czasu na sen. Jest przecież tyle do zobaczenia.
Miasto wita mnie deszczem. Przez okna samolotu dostrzegam kołysane silnym wiatrem drzewa. Niebieskie plandeki. Slumsy. Więc o tym mówią w książkach, to tam bywa niebezpiecznie. Nieważne jednak, przecież spełniam marzenie!
Drzwi samolotu otwierają się, przechodzimy przez rękaw i uderza w nas zapach. Niewyjaśniony, ciężki do opisania. Tak pachną Indie, o czym mam się wkrótce przekonać. Czuję się jak w niewygodnym, trochę za ciasnym swetrze i czekam, kiedy to minie. Ale w Indiach jest tak zawsze. To nie mija. Albo się przyzwyczajasz i zaczynasz tęsknić za Indiami albo nigdy już tam nie wrócisz.
Ale ja wrócę.
Wiedziałam o tym jeszcze zanim kupiłam bilet.
“Odprowadzę cię do tej kafejki. Nie idź sama, poczekaj. To nie jest bezpieczne.”
Hinduskie ciągłe bycie blisko zaczyna mi przeszkadzać. Jestem Europejką, niezależną, młodą kobietą. Potrafię się sobą zająć, pójść do sklepu czy do restauracji. Potrzebuję tej cholernej samotności chociaż na krótką chwilę, żeby na moment usiąść na plaży, zostać sam na sam ze swoimi myślami.
Nie pozwalają mi.
Są blisko, chronią.
Bombaj jest kilkudniowym romansem z wieloma restauracjami w tle. Z językiem i biedą, której nie rozumiem. Stoimy w korku i nagle podbiega do nas mała dziewczynka. Wyciąga do nas brudną rękę, żebrze. Kierowca brutalnie zamyka szybę i przeklina pod nosem.
“Uciekaj stąd!” – krzyczy do niej.
Dziecko o drobnych, wychudzonych nogach podbiega do kolejnego samochodu.
“Witaj w Indiach, M.”
Jedziemy dalej.
Mówią, żebyśmy wybrali się do kina. Nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Wybieramy się na bollywoodzki film, przed którym razem z salą pełną Hindusów wstaję, żeby odśpiewać ich hymn narodowy. Ja, dla nich gori, płaczę razem z innymi, chociaż rozumiem zaledwie kilka pojedynczych słów. Po seansie przez chwilę odczuwam najbardziej niesamowitą z cisz. Stoję w jednym z największych na planecie miast i myślę, że cały Bombaj musiał być chyba w kinie, bo nie słychać nawet pojedynczej rikszy, która by pędziła ulicą. A potem, nagle, jak na zawołanie, zupełnie bez mojego przyzwolenia miasto znowu zaczyna żyć. Słyszę trąbiące taksówki, riksze. Dzieci biegają boso, środkiem ulicy przechodzą krowy.
Hindusi wracają do normalnego życia.
2019
Anglia.
Mój dom. Kawałek świata, ogródka, nad którym pracuję każdego dnia.
Rzeczywistość tak inna. Potrafię o niej zapomnieć, potrafię za nią zatęsknić.
Zrelaksowana i spokojna przerzucam kolejne kanały telewizyjne. Dzień mija leniwie.
“Delhi Crime”.
Słyszałaś? Słyszałeś, prawda? Okropna zbrodnia.
Zaciskam palce do białości. Krew buzuje. Obok w pokoju śpi moja córka. Jeszcze nie wie, jak zły potrafi być świat. Obgryzam paznokcie w niepokoju. Jeden odcinek za drugim. Do nocy. Nic to, że rano trzeba wstać. Jakoś wytłumaczę zapłakane oczy albo nic nie powiem. Nie muszę się tłumaczyć z emocji.
Następnego dnia rano odszukuję wzrokiem Divyę.
Wiem, przed czym chcieliście mnie chronić.
Lata mijały nam na krótkich, wymienianych w pośpiechu zdaniach. Po podróży po Indiach ja nadal byłam buńczuczną gori, a ona nie chciała tylko, żeby jej kraj na zawsze kojarzył mi się z mężczyznami, którzy nie potrafią utrzymać rąk przy sobie. Którzy nie znają słowa “nie” i dla których odmowa nie znaczy nic, bo wypowiedziana jest przez kobietę. Nie rozumiałam potencjalnego zagrożenia nawet wtedy, kiedy kilku z nich widziało we mnie kawał białego mięsa, którym można się poczęstować.
W swojej naiwności myślałam, że to ja wyznaczam granice. Nie tam, nie w Indiach.
“Nie idź sama. Nie zapisuj nigdzie swojego numeru telefonu. Nie zakładaj zbyt obcisłej bluzki. Daj mi rękę. Nie reaguj na zaczepki.”
Chcę wejść do hotelu, wziąć prysznic, odpocząć.
“Poczekaj, pójdziemy wszyscy razem. Z nami jesteś bezpieczna. To jest mój kraj, M. Taki, jaki jest, to mój kraj. Kocham go i nienawidzę, ale to tam właśnie się urodziłam. I jestem przerażona, wystraszona, kiedy słyszę historie moich znajomych, bo zapewne wiesz, że nie o wszystkim mówią w telewizji.
Jestem jak dziecko, które nie może wyprzeć się swoich rodziców, chociaż często ma im za złe, że są tacy, a nie inni. Ale ten kraj mnie do pewnego stopnia zdefiniował i przecież nie mogę się go wyrzec albo o nim zapomnieć. Chcieliśmy cię chronić, żebyś na wyspy wróciła z dobrym wspomnieniem Indii.
Rozumiesz, prawda?”
Rozumiem.
Dobrze, że swego czasu miałaś szczęście i ktoś cię chronił. Znam osoby, które “wiedziały lepiej” i były “tak bardzo niezależne”, że zmarnowano im życie.
Nie bardzo wiem co napisac. Bo z jednej strony rozumiem, ze samotne podroze do Indii (i innych krajow malo rozwinietych w ogole) moga byc niebezpieczne, a z grugiej strony bylam w Indiach kilkakrotnie, podczas czesci z tych podrozy zupelnie sama i nic mi sie nigdy nie stalo. Owszem, czylam zagrozenie w niektorych czesciach kraju czy dzielnicach wiekszych miast. I czytalam o makabrycznych gwaltach. Ale nie da sie zycia przezyc ciagle sie czegos bojac. Od prawie 13 lat mieszkam w jednym z najniebezpieczniejszych krajow swiata, w jednym z najniebezpieczniejszych miast (RPA, Johannesburg). Indie sa zdecydowanie bezpieczniejsze niz RPA – pod wieloma… Czytaj więcej »
W swoim tekście chciałam przede wszystkim pokazać różnicę w myśleniu. Najpierw Indie kilka lat temu i moje buńczuczne podejście do świata. Że przecież wiem, jestem niezależna, nie trzeba mnie pilnować na każdym kroku. Teraz, mając córkę patrzę na to z zupełnie innej perspektywy, zwłaszcza, że gdyby nie ludzie z którymi wtedy w Indiach byłam, być może ten kraj kojarzyłby mi się z czymś zupełnie innym.
Pozdrawiam!
M.
Fakt, wiele się zmienia po urodzeniu dziecka – zaczynamy tez bardziej rozumieć obawy własnych rodziców w stosunku do nas, zwłaszcza jeśli w swoich dzieciach widzimy własne zachowania. Pozdrawiam!
Wierz mi, zdaję sobie z tego szczęścia sprawę.
Pozdrawiam!
M.