Felietony

Jest w Nowym Jorku takie miejsce, które prawie nigdy nie trafia na listy zwiedzających to miasto turystów. Nie wspominają o nim przewodniki, nie ma tu żadnych słynnych budynków, poza tym leży poza głównymi trasami zwiedzania. Może pojawiało się czasami w filmach, ale zwykle w sposób pozwalający mu zachować pełną anonimowość.

Choćby w “Johnie Wicku”, gdzie udawało Manhattan. A szkoda, ponieważ Bensonhurst, a to o nim mowa, jest niezwykle ciekawą dzielnicą Brooklynu, zarówno pod kątem demograficznym jak i historycznym. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że nawet kontrastowy krajobraz tego miejsca jest wyjątkowy, trochę w klimacie “Łowcy androidów”. Serce dzielnicy stanowi przyczajona w cieniu nadziemnych torów kolejowych 86 ulica oblepiona po obu stronach barwnymi chińskimi sklepami i restauracjami. Chaotyczny ruch samochodów oddzielają od przepychających się zdeterminowanych mas ludzkich tymczasowe mury wystawianej na ulicę makulatury. Policyjne syreny mieszają się tu z ogłuszającym hukiem przejeżdżających nad głowami pociągów i kilkudziesięcioma językami i dialektami.

Ponad połowa mieszkańców Bensonhurst urodziła się poza Stanami Zjednoczonymi.

Pod tym względem lepsze są tylko Washington Heights. W gwarze ludzkich rozmów można wychwycić języki chińskie, włoski, jidysz, arabski, hiszpański, rosyjski a nawet polski. Mieszka tu największa populacja osób posługujących się dialektami sycylijskim i neapolitańskim poza Sycylią i Neapolem. Na półkach chińskich supermarketów mołdawskie pierniczki przytulają się do ptasiego mleczka i spoglądają na stojące w kącie ciężkie worki z najlepszym, pakistańskim ryżem. Wystarczy jednak zejść z tej pompującej życiodajną krew aorty biznesu, żeby znaleźć się wśród kilkudziesięcioletnich willi strzeżonych przez stojące w ogrodach figurki Maryi i pulchnych amorków, stopniowo wypieranych przez chińskie smoki. 

Bensonhurst to najlepsza ilustracja imigranckiego Nowego Jorku, jego jakże fascynującego multikulturowego oblicza.

Od lat 40. ubiegłego wieku dzielnica była zamieszkana głównie przez Żydów i Włochów i nazywana brooklińskim Little Italy (Małe Włochy). To tu mieściła się rozreklamowana przez “Gorączkę sobotniej nocy” słynna Lenny’s Pizzeria, która w tym roku zamknęła swoje podwoje po siedemdziesięciu latach działalności. Dzielnica cieszyła się też jednak złą sławą sypialni nowojorskiej włoskiej mafii. To stąd wywodziło się i tu miało domy wielu znanych gangsterów.

W zeszłym roku na ekrany telewizorów trafił produkowany przez Paramount serial The Offer (Propozycja) przedstawiający historię powstawania jednego z najsłynniejszych filmów świata – “Ojca chrzestnego”. Najbarwniejszą postacią drugoplanową jest w nim Joe Colombo, słynny włoski mafiozo pochodzący właśnie z Bensonhurst. O ile jednak serial zdołał dokonać niemal niemożliwego, przedstawiając Joe jako człowieka niezwykle brutalnego, a jednocześnie sympatycznego i zabawnego, sama dzielnica nie miała takiego szczęścia.

Mówi się, że jeszcze pół wieku temu każdy z tutejszych mieszkańców miał jakieś powiązania z mafią – czy to biznesowe czy osobiste.

Oglądając materiały telewizyjne z wczesnych lat osiemdziesiątych, można odnieść wrażenie, że Bensonhurst pojawiało się w wiadomościach tylko i wyłącznie w kontekście panującej tu powszechnie przestępczości, szczególnie odkąd Rudolph Giuliani postanowił zakończyć rządy Cosa Nostra na nowojorskich ulicach. To również Bensonhurst stanowiło tło dla krwawych egzekucji gangsterów we wrześniu 1987 roku. I chociaż na ślady wpływów włoskiej mafii można było trafić jeszcze w XXI wieku, wiele zmieniło się już w latach 90. 

W 1989 rozpoczęła się masowa imigracja ludności z Rosji i Chin.

Chińczycy zaczęli stopniowo wykupować należące wcześniej do Włochów domy i biznesy, aż niemal zdominowali tutejszy krajobraz. Obecnie Bensonhurst nazywane jest drugim brooklyńskim Chinatown (choć wciąż funkcjonuje również jako brooklyńskie Little Italy) i stanowi dom dla największej ilości nowojorczyków urodzonych w Chinach i Hongkongu. Mieszka tu około 10% całkowitej populacji nowojorskich Chińczyków. 

Nie znaczy to jednak, że kawiarnie z bubble tea i chińskie supermarkety całkowicie wyparły włoską spuściznę Bensonhurst, które nadal tradycyjnie uważane jest za jedną z najbardziej włoskich dzielnic na Brooklynie. Można się o tym przekonać np. podczas corocznego festiwalu świętej Rozalii, który organizowany jest na 18th Avenue pod koniec sierpnia. Chociaż włoska populacja stopniowo maleje, jej duch i historia pozostają tu silne. 

To, co mnie w Bensonhurst zachwyca najbardziej, to właśnie obecna mieszanka kulturowa i niezwykła energia łącząca zamieszkujących tu ludzi.

Już samo to wydaje mi się wystarczającym powodem, aby rozważyć wizytę w tym miejscu podczas nowojorskiej podróży. Można ją połączyć z wycieczką na plażę na Coney Island latem lub z oglądaniem słynnych świątecznych dekoracji w Dyker Heights zimą. Jeśli jednak potrzebujecie większej zachęty, być może skusi was możliwość zasmakowania kuchni z różnych zakątków świata (oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem restauracji włoskich i chińskich) lub odkrycie historycznych zabytków Nowego Jorku, o których prawdopodobnie nie przeczytacie w najpopularniejszych przewodnikach.

W okolicach Bensonhurst znajdziecie kilkusetletnie cmentarze (np. Old New Utrecht Cemetery) czy jeden z najstarszych kościołów w Ameryce – New Utrecht Reformed Church ufundowany w 1677 roku przez holenderskich osadników (obecna budowla pochodzi z 1828 roku). Fanów historii zachwyci również Lady Moody’s House, który nie tylko jest jednym z najstarszych domów na Brooklynie i jednym z nielicznych zachowanych holendersko-amerykańskich gospodarstw z XVIII wieku (jedynym na Brooklynie, jeśli chodzi o tego typu gospodarstwa budowane z kamienia).

O historycznej unikatowości tego miejsca świadczy również to, że działka, na której później powstało to gospodarstwo, należała do kobiety, lady Deborah Moody, która jako jedna z pierwszych kobiet w nowojorskiej historii otrzymała prawa ziemskie w pierwszej połowie XVII wieku! Podobnych perełek historycznych jest w tych okolicach mnóstwo i to właśnie one wraz z opowieściami żyjących tu obecnie ludzi uzupełniają prawdziwy obraz Nowego Jorku. Bez nich miasto pozostaje wyrwane z kontekstu, jest niczym sztuczny twór odseparowany od historii pokoleń imigrantów, którzy napędzani siłą marzeń o lepszym życiu przez stulecia ciężkiej pracy mozolnie kładli fundamenty pod stopy tego nienasyconego giganta.

Maja Klemp

3 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze