Im więcej ciebie, tym mniej… rzeczy
Nowy rok, nowa ja – brzmi popularne motywacyjne hasło. Pod koniec każdego roku wiele osób przygotowuje podsumowania, tworzy listy celów na najbliższe 365 dni, a także snuje refleksje nad upływem czasu i przemijaniem. Zazwyczaj unikam noworocznych postanowień, jednak w 2021 stawiam sobie jeden wyraźny cel, a moim słowem kluczem jest „MNIEJ”.
Wszystko zaczęło się niewinnie, od filmiku na YouTube, który ponad rok temu podesłała mi koleżanka, a link opatrzyła krótkim, acz treściwym komentarzem: „Tak trzeba żyć!”. Filmik pochodził z kanału „Heal Your Living” i pokazywał minimalistyczne mieszkanie pewnej Amerykanki japońskiego pochodzenia. Dziewczyna mieszka w Austin w Teksasie i w ciągu siedmiu minut oprowadza widzów po swoim skromnym apartamencie. To co zobaczyłam, wprawiło mnie w osłupienie. W mieszkaniu praktycznie nie było mebli, nie licząc jutowego dywanika i kilku plecionych puf oraz kartonowych stołeczków. Zamiast łóżka, po sąsiedzku z kuchnią wisiał hamak. Nie było pralki ani większości kuchennych sprzętów. Łazienka świeciła pustkami, a cała garderoba ograniczała się do piętnastu sztuk odzieży i trzech par butów. Pomyślałam, że to niedorzeczne, że to niepotrzebny masochizm i gdzieżbym mogła, przy moim trybie życia, ograniczyć się do tak skąpego inwentarza rzeczy. Odpisałam koleżance zdawkowe „Chyba Ty!” i potraktowałam filmik jako aberracyjną ciekawostkę.
Mimo to myśl o minimalistycznym stylu życia zakiełkowała we mnie na dobre i pozostała z tyłu głowy.
Zawsze byłam typem, który lubił mieć zapas wszystkiego – na wypadek gdyby zabrakło, na wypadek pojawienia się niespodziewanych gości, na wszelki wypadek. Zamiast jednego proszku do prania, kupuję pięć. Zanim do końca zużyję jeden szampon, w kolejce stoją już trzy kolejne. Zamiast jednej butelki wina, do kosza ładuję od razu zgrzewkę. Żeby był zapas, żeby nie było za mało, zawsze się przecież wypije, może przyda się dla kogoś na prezent.
Punktem krytycznym moich konsumpcyjnych zapędów był wiosenny lockdown, kiedy to zakupy przez internet stały się rekompensatą siedzenia w czterech ścianach. Doprowadziło to do niekontrolowanych wydatków, stert niepotrzebnych rzeczy oraz odpadów w postaci kartonów, kilometrów folii bąbelkowej i papierów do pakowania. Z jednej strony z dumą wspierałam polskie marki, z drugiej strony zakopywałam się w tonach rzeczy i zanieczyszczałam planetę. Dobre ubrania, buty i dodatki oddawałam potrzebującym, żeby zrobić miejsce na nówki. Niestety radość z nich czerpałam do pierwszego użycia, a potem powszedniały jak wszystko. Na dodatek media społecznościowe co rusz kusiły pięknymi stylizacjami, promocjami, a influencerzy mamili kodami zniżkowymi i rabatami.
Wówczas przyszła chwila autorefleksji.
Uświadomiłam sobie, że aktualnie mam szafy wypchane rzeczami w czterech różnych krajach. Czy naprawdę powinnam inwestować pieniądze w dodatki do domu, skoro mieszkam jednocześnie wszędzie i nigdzie? Przecież gdybym nagle miała zwieźć wszystkie swoje rzeczy pod jeden konkretny adres, okazałoby się, że mam pięć odkurzaczy, trzy czajniki bezprzewodowe, dziesięć termosów i góry naczyń, ręczników i pościeli. Może nowy rok to idealny moment, aby wreszcie opamiętać się, ograniczyć i zdać sobie sprawę, że (banalnie) mniej znaczy więcej, a ograniczenie ilości rzeczy da mi więcej przestrzeni i wolności.
Znane powiedzenie mówi, żeby uważać, o czym się marzy, bo to marzenie może się spełnić. W myśl tego porzekadła rok 2021 powitał mnie koronawirusem, po przechorowaniu którego zamieszkałam z mężem w dawnym domu mojego wujostwa. Dom od jakiegoś czasu stał pusty i był w zasadzie przygotowany na sprzedaż. W środku znajduje się garstka mebli, kuchnia świeci pustkami, nawet nie we wszystkich pokojach jest oświetlenie. Jako że jest to nasza miejscówka na kilka najbliższych miesięcy, stwierdziliśmy, że nie będziemy inwestować w większą liczbę udogodnień. I wiecie co? Jest super! Wazony, figurki, doniczki, dywaniki, obrusy, zasłony, okazują się zbędne. Jest więcej przestrzeni na bycie razem, rozmowy, odpoczynek, spacery. Im mniej rzeczy, tym więcej nas. Im więcej nas, tym lepiej!
Kinga Eysturland