Historie miłosne

Kiedy któraś z dziewczyn z Klubu Polki rzuciła hasło na facebooku, abyśmy napisały swoje historie miłosne, pomyślałam – super, chętnie poczytam, bo przecież ja o swojej nie napiszę…

Czytałam te historie z zaciekawieniem, czasem ze wzruszeniem lub szczerym uśmiechem. Aż w końcu trochę zaczęłam im zazdrościć… nie samych histrorii, ale tego, że mogą się nimi dzielić.

W końcu postanowiłam napisać i ja. Wtedy dotarło do mnie, że to nie ja mam się czego wstydzić. Moja historia miłosna jest cudowna, nie gorsza niż wszystkie inne. To, że ludzie z mojego otoczenia postąpili źle, to nie powód, abym ja miała się tego wstydzić, nawet jeśli te osoby pochodzą z mojej rodziny. Odpowiadam tylko za siebie, a ja postąpiłam słusznie.

Moja historia miłosna sięga kilku lat wstecz, kiedy to mieszkając w Warszawie, tęskniłam za ciepłem i egzotyką dalekiego Bahrajnu.

Mimo bardzo skromnej wypłaty postanowiłam grosik do grosika uzbierać na bilet i odwiedzić mieszkającą tam siostrę Katarzynę. Udało mi się wziąć trzytygodniowy urlop, więc wakacje zapowiadały się cudownie.

Katarzyna wyszła za mąż za Bahrajczyka, który posiada swoją szkołę sztuk walki. Ponieważ oboje tam pracują, to moje wakacje w dużej mierze spędziłam właśnie tam. Spróbowałam tajskiego boksu, który tak pokochałam. Poznałam też sporo osób tam trenujących i pracujących. Ale szczerze mówiąc na nikogo nie zwracałam większej uwagi, ponieważ wiedziałam, że jestem tylko na wakacjach, po których wracam do mojej warszawskiej rzeczywistości.

Kilka dni po powrocie do Warszawy dowiedziałam się od Katarzyny, że trener tajskiego boksu bardzo mnie polubił. Zdziwiło mnie to, bo nie wymieniliśmy żadnego zdania oprócz „zrób 10 pompek” i tym podobnych.

Zaczęliśmy rozmawiać… trzy razy dziennie.

Myśl, aby wrócić do Bahrajnu, a najlepiej na stałe, nie dawała mi spokoju. Zaczęło się załatwianie formalności, wiza, bilety itd.

Udało się! Przyjechałam z jedną walizką, rozpoczęłam pracę w szkole męża Katarzyny. Owego trenera widywałam codziennie i ku zdziwieniu wszystkich, nic z naszej znajomości nie wyszło… I do dziś nie wiem dlaczego, po prostu tak musiało być.

Po kilku miesiącach inny z kolegów z pracy zaczął się mną interesować. A że chłopak był przesympatyczny, to traktowałam go jako kumpla i lubiłam chyba najbardziej ze wszystkich.

Pierwszy miesiąc był dość trudny, kłopoty z językiem, całkiem nowe środowisko, kultura, ludzie. Nikogo nie znałam, nie miałam z kim wyjść, więc siedziałam w domu. Po pewnym czasie dostałam zaproszenie na drinka od nowego kolegi. W zasadzie bardzo luźne zaproszenie, które wyszło z rozmowy, że trochę się nudzę.

Pomyślałam sobie: super! W końcu zobaczę coś innego niż ściany swojego pokoju.

Poszliśmy na drinka i przeżyłam wielkie zdziwienie ponieważ kolega okazał się bardzo ciekawym człowiekiem, w towarzystwie którego czułam się jak nigdy, swobodnie, ale wyjątkowo.

Później była druga i trzecia randka. A później… Już tylko same problemy.

Nagle, po trzeciej randce, ni stąd ni zowąd Katarzyna i jej mąż zaczęli mieć wielkie obiekcje co do naszej znajomości… Nagle stwierdzili, że nie chcą mieć związków w pracy, mimo że wcześniej jakoś się tym nie martwili, tylko dokładnie wtedy, kiedy mnie już zaczęło zależeć, a kolega zaczął zmieniać się w kogoś więcej niż tylko kolegę…

Czwartej randki nie było.

Ale nie trzeba być ponadprzeciętnie mądrym, aby wiedzieć, że uczucia dwojga ludzi, którzy mają się ku sobie, widząc się codziennie w pracy, nie zmaleją, a wręcz przeciwnie. Do tego ludzka natura już taka jest, że owoc zakazany smakuje jeszcze lepiej.

Mimo wszelkich zakazów, dalej utrzymywaliśmy kontakt.

Po kilku tygodniach stwierdziliśmy, że musimy spróbować jeszcze raz, bo to wszystko nie trzyma się kupy. Jesteśmy dorośli, wiemy, co robimy, dlaczego ktoś miałby stawać nam na drodze?

Powiedzieliśmy im co i jak i… zostaliśmy oboje zwolnieni z pracy.

Ja spędziłam 2 dni w ciemnym pokoju prawie bez jedzenia, on… tydzień w stresie.

Po dwóch dniach doszłam do wniosku, że owszem, nie mają racji, ale ja naprawdę chcę tu zostać. Wizja powrotu do Warszawy sprawiła, że wyszłam z pokoju, przeprosiłam i zapytałam, czy mogę wrócić do pracy… Cudowna łaska spływała z ich ust, kiedy mówili „tak”.

Po tygodniu wrócił też on, oczywiście wcześniej przepraszając…

Nie odzywaliśmy się do siebie przez prawie dwa tygodnie. Traktowaliśmy się jak powietrze. Usunęłam jego numer telefonu. A po pracy płakałam…

Po około dwóch tygodniach cała ekipa wyjechała na kilkudniowe zawody, oprócz niego, który za karę (!) został, i mnie, która też musiała pozostać w pracy.

Zostaliśmy sami… Nie wiem, co oni wszyscy sobie myśleli, nie pamiętam też, co ja sobie wtedy myślałam…

Pamiętam tylko, że po pracy znalazłam się w jego samochodzie, a strach, że ktoś nas zobaczy nie pozwolił nam z niego wysiąść do 6 rano… Mrożące krew w żyłach chwile przeżyliśmy około 2 w nocy, kiedy to policja zapukała do drzwi samochodu. W Bahrajnie tego typu sytuacja przywołuje różne skojarzenia i generalnie kobieta i mężczyzna nie będący małżeństwem nie mogą w nocy przebywać razem w samochodzie… Policjant wziął nasze dokumenty i sięgnął po telefon, żeby zadzwonić do mojego sponsora (męża Katarzyny) i poinformować o zaistaniałej sytuacji!! 15 minut trwało tłumaczenie, że my tylko rozmawialiśmy i że już sobie pojedziemy… Jakimś cudem się udało…

Od tamtej pory, nauczeni doświadczeniem, postanowiliśmy nikomu o naszym związku nie mówić. I tak trwaliśmy w sekrecie przez długie miesiące…

Nie trudno się domyśleć jednak, że w końcu mieliśmy dość ukrywania się. Bo przecież nic złego nie robiliśmy, a jesteśmy dorosłymi ludźmi! Jego mama o wszystkim wiedziała, moi rodzice tylko trochę. Nie ze względu na to, że mogliby coś mieć przeciwko, ale żeby się nie denerwowali całą sytuacją.

Po kilku miesiącach przestaliśmy się tak bardzo ukrywać… Już nam było obojętne, czy ktoś nas zobaczy, czy nie. I oczywiście nieuniknione było to, że oni się w końcu dowiedzą. Szczerze mówiąc chyba inteligencją i spostrzegawczością nie grzeszą, że aż tyle im to zajęło…

Rozpętała się wojna. Zostaliśmy zwyzywani od najgorszych. Moje rzeczy zostały wyrzucone na ulicę, paszport zabrany. On zmieszany z błotem i oczywiście oboje wyrzuceni z pracy.

Rzeczy zabrałam, musiałam tylko zawalczyć o paszport, który był bezprawnie zabrany. Zawiadomiłam ambasadę, złodziej był na szczęście wielkim tchórzem, więc paszport mi odesłał z pieczątką, że mam miesiąc na opuszczenie kraju. Pieniądze za dwa tygodnie pracy też przepadły, bo mowa o ludziach bez honoru.

Tym sposobem zostałam bez pieniędzy, mieszkania, samochodu oraz z pieczątką „miesiąc na opuszczenie kraju”.

Jakoś daliśmy radę. Przeprowadziłam się do niego, szybko znalazłam pracę i tym samym pojawiła się nowa wiza w paszporcie na dwa lata.

Zaczęliśmy też załatwianie formalności do ślubu. Żeby już nikt nigdy nie próbował nas rozdzielić!

3 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
6 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Anna Sikora
9 lat temu

Po prostu nie ogarniam. W czym tak na prawdę był problem? Co im przeszkadzało? Przecież sami są parą mieszaną. pracy nie zawalilibyście. Dlaczego niby nie. No i przykre, że udało im się Was tak zaszczuć.

9 lat temu

Siostra?????!!!!!!!!! 🙁

Dorota S. Kropla Arganu
Odpowiedz  baixiaotai

Właśnie, słowo „siostra” brzmi tak jak by był błąd w tekście. Nie widzę, żadnych argumentów przeciw Wam. Rozumiem, że przyczepić się mogą jacyś miejscowi ludzie ale małżeństwo co jest podobne do Was?

Magda Mamit
Magda Mamit
9 lat temu

JAk cudnie, że się nie poddaliście!! To jest piękne <3

Karolina Rododaktylos

Jej, wspolczuje Ci siostry – powinna byc dla Ciebie wsparciem, przyjaciolka, a nie naczelnikiem wiezienia. Ciesze sie, ze mimo licznych problemow wywalczyliscie swoje szczescie 🙂

NotatkiNiki
NotatkiNiki
8 lat temu

Trudno mi zrozumiec co mogło motywowac twoja siostre i jeu meza do takiej zacieklosci. W głowie sie nie mieści. I tym bardziej jestem szczęśliwa, ze wytrwaliscie, że nie daliscie sie zaszczuć. Cieszę sie, ze mamy w naszym Klubie tak nieprzeciętne osoby.