EmigracjaFelietonyOgólne

W różnych krajach i językach występują charakterystyczne lokalne słówka oznaczające przybysza, obcokrajowca. W całej Ameryce Łacińskiej pojawia się słowo gringo (w wersji żeńskiej: gringa), ale w Kolumbii częściej spotykam się z określeniem mono/mona – dosłownie małpa, w lokalnym slangu: blondyn/blondynka (choć używa się tego słowa szeroko w stosunku do osób o jasnej cerze i jaśniejszych włosach). 

Istnieje kilka teorii dotyczących etymologii słowa gringo. Najpopularniejsza mówi o tym, że podczas wojny między Meksykiem a USA w XIX wieku żołnierze amerykańscy nosili zielone mundury, zaś Meksykanie wołali za nimi „Green, go home!” – w skrócie gringo. Hipoteza ta została poniekąd obalona, bo gringo pojawia się już w źródłach z wieku XVIII. Stąd kolejna teoria, mówiąca o tym, że gringo przypomina inne hiszpańskie słówko griego, czyli „grecki”. Jeśli ktoś mówi w sposób niezrozumiały, to według popularnego idiomu „mówi po grecku” (hablando griego). Stąd gringo to po prostu cudzoziemiec mówiący w innym języku. 

Dziś określenia gringo lub gringa używa się przede wszystkim w odniesieniu do przybyszów ze Stanów Zjednoczonych, niekiedy także szerzej w stosunku do „białych” cudzoziemców, a więc między innymi również Europejczyków. Słowo to dość często bywa używane w pejoratywnym albo przynajmniej żartobliwym kontekście – co absolutnie nie dziwi, biorąc pod uwagę kolonialną historię Ameryki Łacińskiej, jak i dzisiejsze, często postkolonialne podejście turystów i ekspatów z krajów tzw. globalnej Północy przybywających do krajów rozwijających się. 

Nie do końca jasny jest też źródłosłów kolumbijskiego określenia mono/mona, choć prawdopodobnie pochodzi ono od niektórych lokalnych gatunków małp o jasnej sierści. W innych regionach zresztą to słowo oznacza po prostu osobę atrakcyjną fizycznie, także raczej nie ma się tu o co obrażać. 

Na słownictwie jednak temat się nie kończy. Właściwie te słówka są jedynie pewnym punktem wyjścia do rozważań o tym, jak się czuję jako Polka w Kolumbii. Dorobiłam się w Kolumbii statusu rezydentki, prowadzę tu legalny biznes, odprowadzam podatki. Biegle posługuję się językiem, publicznym transportem czy lokalnym savoir-vivrem. Miałam szczęście, zasoby i możliwość poznać ten kraj naprawdę dobrze, pewnie lepiej niż wielu Kolumbijczyków, stąd dziś organizuję wyprawy po Kolumbii i pokazuję ją innym zagranicznym przybyszom. Jednak jako niebieskookiej blondynce pewnie nigdy nie uda mi się całkiem wtopić w otoczenie, choćbym mówiła po hiszpańsku perfekcyjnie, choćbym nosiła na co dzień obcisłe dżinsy i ruanę (kolumbijskie ponczo) i zajadała się arepami (placki kukurydziane). No cóż, akurat do tego ostatniego nie dążę, kolumbijska kuchnia to nie do końca moje smaki. Tak czy inaczej zawsze będę obcą, gringą, moną. Co to oznacza w praktyce? 

Każda nowa znajomość musi rozpocząć się od opowiedzenia mojej historii życiowej (do czego pewnie nie byłabym zobowiązana w podobnych okolicznościach towarzyskich w rodzinnym kraju). Ba, często muszę wyjaśniać, jak wylądowałam w Kolumbii i co tu robię zupełnie przypadkowym osobom – przechodniom, taksówkarzom, ekspedientom w sklepie. Zwykle są to bardzo życzliwe pytania, ale nie ukrywam – nie zawsze mam akurat energię i chęć na takie pogawędki. Zawsze oczywiście muszę też wyjaśniać, czy podoba mi się w Kolumbii i co najbardziej. Za każdym razem z równym zaangażowaniem i entuzjazmem, jakbym słyszała te pytania po raz pierwszy w życiu.

Wciąż się uczę Kolumbii i tutejszego życia.

Mieszkam w tym kraju od trzech i pół roku, ale z tego co mówią moi znajomi ekspaci i ekspatki starsi stażem, ten proces nigdy się nie kończy. Życie stawia nas w coraz to nowych sytuacjach i musimy w błyskawicznym tempie doszkalać się, na jakich zasadach funkcjonuje tutejsza ochrona zdrowia, edukacja, służby porządkowe, sądownictwo, biurokracja na różnych poziomach i tak dalej. Oczywiście, w rodzinnym kraju też musimy się tego nauczyć i rozgryźć poszczególne systemy i niuanse, jednak przychodzi to zwykle dużo bardziej naturalnie i intuicyjnie, bo mamy większy bagaż lokalnych doświadczeń, w tym doświadczenie dorastania w danym kraju, a do tego zwykle dużo większą bazę osób (np. rodziny czy przyjaciół), którzy mogą coś doradzić w konkretnej sytuacji. 

Zapuszczanie korzeni to niełatwy proces. Wiele rzeczy trzeba zbudować od nowa. Siatkę znajomych i przyjaciół (tych drugich to i tak tylko o ile ma się dużo szczęścia), bo ci starzy zostali hen, daleko. Doświadczenie zawodowe i kwalifikacje, bo nie zawsze tamte zdobyte w przeszłości mają w nowym kraju wartość i znaczenie. Zasób wspomnień związanych z nowymi miejscami i tradycjami, tak aby one również mogły stać się „moje” i zacząć budzić ciepłe uczucia w sercu. 

Czy jestem traktowana inaczej?

To pytanie, które nigdy nie przestaje pałętać się w głowie. Czy na pewno nie przepłaciłam za taksówkę tylko z uwagi na swój status gringi? A może wprost przeciwnie, potraktowano mnie preferencyjnie w przychodni właśnie z tego powodu? W oczach lokalsów zawsze będę inna, zawsze będę wzbudzać zainteresowanie, przyciągać niekoniecznie chciane spojrzenia. Część osób może traktować mnie z powodu mojej narodowości lepiej, inna część preferencyjnie gorzej, ale tak naprawdę żadna z tych wersji mi nie odpowiada. 

Porównania nigdy się nie kończą, również po mojej stronie. Zastanawiam się, gdzie lepiej działa wspomniana ochrona zdrowia, gdzie jest gorszy ruch drogowy i który kraj ma większego pecha do polityków. Czy fajniej obchodzić białe Boże Narodzenie, czy święta w tropikach? Słuchać sąsiadów puszczających na full disco polo czy vallenatos? Wiadomo, nie ma krajów idealnych, więc czasem bilans wypada pozytywnie dla Polski, czasem dla Kolumbii. 

Sama wciąż dążę do perfekcji i staram się moją inność niwelować, wtapiać w tłum jak najbardziej i tworzyć sobie nową strefę komfortu na kolejnym krańcu świata. Nie ustaję w staraniach, chcę przestać być gringą i moną. Ale kim w takim razie zostanę? Bo chyba nie Kolumbijką? Emigrancka tożsamość to ciągłe poszukiwanie rozwiązań pośrednich, balansowanie między obcością i swojskością, a także nieustanna próba nazwania czegoś, co jest bardzo płynne i trudne do uchwycenia.

Anna Jadwiga Matelska

5 5 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze