FelietonyGratulacje

„Gratulacje!”
„Dziękuję :)” -– odpisuję na kolejną wiadomość z rzędu, obowiązkowo z uśmiechniętą emotikonką, chociaż na twarzy mam głównie zmęczenie. A w środku tornado, które zaraz mnie rozerwie. Biorę do ręki zeszyt i długopis i w pamiętniku zapisuję takie słowa: Dziesięć lat męczarni w ch… pogodzie, samotności, chorowania, ch… opieki zdrowotnej, mieszkań z tektury pełnych pająków i wszyscy mi gratulują, jakby było czego. Ani mi to nie przyniesie przyjaciół, ani nie przyda się szczególnie […].

Od 23 lutego w dokumentach jestem w połowie Polką, w połowie Irlandką.

Od dziesięciu lat jedną nogą jestem w Polsce, jedną w Irlandii i czuję się rozdarta, moje serce jest przedzielone co najmniej na pół. Szmaragdowa wyspa okazała się być pokryta mgłą w pięćdziesięciu odcieniach szarości, gdy uderzył we mnie szok kulturowy. Do szoku doszła trwająca przez cały zachmurzony rok sezonowa depresja. A jednak w Polsce nie umiałabym już mieszkać – za szybko, za głośno, zbyt tłumnie, za… Po tygodniu pobytu jeszcze jestem podekscytowana, po dwóch już chcę wracać.

W Irlandii wyluzowałam,

zwolniłam, nauczyłam się (raczej z konieczności niż chęci) żyć zgodnie z rytmem natury. Powolnym podczas zimowych sztormów i nieco szybszym latem… Ale przez dziesięć lat nie znalazłam tu zbyt wielu przyjaciół. Nie zapuściłam korzeni i regularnie podglądam wątki na reddicie o wiele mówiących tytułach: „Irish people are friendly but hard to make friends with”.

Przyjaciele od serca, których rozniosło nie tylko po całej Polsce, ale też różnych kątach Europy, składają mi raporty z życiowych zmian. Na Skypie, WhatsAppie, Instagramie, Signalu. Na długich urlopach pomiędzy badaniami, fryzjerkami i wizytami lekarskimi prowadzę „nocne Polaków rozmowy”. „Jak u siebie” czuję się w domach znajomych. Jak u siebie czuję się też w cieple palącego latem słońca i chłodzie chrupiącego pod nogami śniegu, który w Irlandii nawet jak spadnie, to i tak roztopi się w pięć sekund.

Tęsknię.

Gdy jestem w Polsce, tęsknię za Irlandią, za jej leniwym rytmem. Za uśmiechniętymi, śpiewającymi na ulicach ludźmi i rozgadaną obsługą w sklepach.

Tęsknię.

Gdy jestem w Irlandii, tęsknię za polskim budownictwem z grubymi ścianami i ciepłymi mieszkaniami. Zimną zimą, gorącym latem, rodziną i przyjaciółmi.

Nigdzie nie jestem u siebie.

Nie umiem skleić rozdartego serca. Gdyby ktoś mnie zapytał, czy wiedząc to, co wiem, wyjechałabym jeszcze raz, z pewnością odpowiedziałabym, że nie. Uznałabym, że nie mam siły na ten emocjonalny bagaż tęsknoty, rozdarcia. Głupiego pragnienia wystawienia twarzy do słońca i rozłąki z bliskimi. Ale gdy wyjeżdżałam, myślałam, że po dwóch latach wrócę. To jedno. A po drugie – jestem silniejsza, niż mi się wydawało, więc dźwigam ten bagaż – z tlącym się gdzieś głęboko płomykiem nadziei, że mimo wszystko umiałabym wrócić. Lub posklejać porozdzierane na kawałki serce.

Adriana Jama-Lipa

5 5 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze