Zawsze byłam wyjątkowo aktywną i zorganizowaną osobą. Lubiłam mieć pod kontrolą wszystkie sfery życia, a jak najlepsze (bo raczej nie perfekcyjne) planowanie czasu stało się moją specjalnością. Trudno mi powiedzieć, czy wynika to z mojej natury, charakteru czy może jednak to coś wyniesionego z domu.
Z okresu liceum pamiętam popołudnia rozpisane na godziny – kiedy będzie czas na czytanie książek, kiedy pora na naukę jakiego przedmiotu, a kiedy mogę pozwolić sobie na kawę i pogaduchy z przyjaciółką. Z pewnością to właśnie taka solidna organizacja pomogła mi w ukończeniu szkoły średniej z bardzo dobrymi wynikami mimo braku stałej kontroli rodziców – już od liceum mieszkałam bowiem poza domem rodzinnym, w internacie.
Na studiach nie było inaczej – pamiętam do dziś naukę przed sesją rozplanowaną szczegółowo na każdy dzień, co do strony w podręczniku.
Już na drugim roku do doskonałej organizacji doszła kolejna cecha – robienie miejsca w swoim kalendarzu i dokładanie sobie kolejnych obowiązków. Zaczęło się od drugiego kierunku studiów – oczywiście oba w trybie dziennym, przecież układanie planu działania to była moja specjalność. I choć czas wyjazdu na studia za granicą nieco wyzwolił mnie ze sztywnych ram moich codziennych planów, to po powrocie wcisnęłam się w nie jeszcze ciaśniej. Z początku moim celem było zdanie wszystkich egzaminów wcześniej, by móc wyjechać do Turcji i spędzić jak najwięcej czasu ze swoim ówczesnym chłopakiem. W kolejnym roku jednak do obowiązków (poza upchnięciem 10 miesięcy nauki w osiem) dodałam zaoczną szkołę dla pilotów wycieczek i dorywcze prace – by być w stanie za swoje podróże zapłacić. Na liście moich codziennych obowiązków były więc dwa dzienne kierunki studiów, oddalone od siebie o niemal godzinną podróż, zaoczne zajęcia trwające całe weekendy, a dodatkowo praca. Co ciekawe, nie rezygnowałam nigdy z życia towarzyskiego, na to przecież też musiało znaleźć się miejsce.
Dopiero spotkanie mojego męża do pewnego stopnia nauczyło mnie spontaniczności.
Okazało się bowiem, że wycieczki do sąsiedniego miasteczka nie trzeba planować skrupulatnie już na kilka dni wcześniej – można po prostu wyjść z domu i pojechać. I choć ta spontaniczność i niechęć mojego męża do planowania czasem mnie męczy, w ostatecznym rozrachunku dziś uważam, że te nasze dwie zupełnie różne natury uzupełniają się i ich mieszanka daje naprawdę dobre efekty.
Kulminacja mojego ultraskrupulatnego planowania przypada jednak na lata 2020-2022. Rozpoczęło się od tego, że powróciłam do aktywności zawodowej – praca zdalna z półtorarocznym maluchem w domu okazała się bardziej wymagająca, niż bym się tego spodziewała. Brak wsparcia ze strony męża, który również rozpoczął wówczas nową, bardzo obciążającą pracę, nie pomagał.
Nie przeszkodziło mi to jednak w rozwijaniu swojej pasji, którą odkryłam w zasadzie tuż przed rozpoczęciem pracy – haftu ręcznego.
Nie tylko haftowałam w wolnych chwilach w domu, dołączyłam też do Szkoły Haftu i regularnie oraz aktywnie uczestniczyłam w lekcjach. Z racji ówczesnej mody na rękodzieło szybko pojawiły się zamówienia na moje hafty, z których byłam (i nadal jestem!) bardzo dumna. Skoro było dużo zamówień, to i mój hafciarski Instagram rósł w siłę. Do tego jeszcze zaproszono mnie do współpracy ze Szkołą Haftu, ponieważ nabrałam już doświadczenia w roli zdalnej asystentki. Jako że mieszkam za granicą, to Instagram podprowadził mnie do kolejnej aktywności – był nim Klub Polek na Obczyźnie. Z ekscytacją czekałam na najbliższą rekrutację i z radością odebrałam mail, że zostałam przyjęta. Zakres obowiązków w obu pracach wraz z tym, jak nabierałam biegłości, rozszerzał się. I tak, na wierzchołek góry rzeczy do zrobienia wrzucałam kolejne, a organizacja czasu przestała wystarczać, bo doba nijak nie chciała się rozciągnąć. Z czasem zauważyłam, że bałagan w domu rośnie, a córeczka, mimo coraz większej samodzielności, przecież potrzebowała nie mniejszej uwagi niż do tej pory.
W pewnym jednak momencie, będąc zmęczoną nie tyle ilością co różnorodnością narzuconych sobie zadań, uznałam, że pora z czegoś zrezygnować i w maju 2022 podjęłam decyzję o rozstaniu z pracą w Szkole Haftu.
W tym samym czasie skończyłam też swój ostatni projekt hafciarski, który wykonywałam na termin. Myślałam więc, że rezygnacja z jednej z prac uwolni mi czas i energię na lepsze efekty w pozostałych sferach życia. Pełna zapału postanowiłam nadrobić zaległości w dbaniu o siebie, swój dom i poświęcić więcej czasu i uwagi najbliższym (choć nie uważam, żebym kiedykolwiek zaniedbywała swoją rodzinę).
I tak się stało – do mojego domu wrócił względny porządek, codzienne ćwiczenia i wyważona dieta zaskutkowały lepszą formą i zdrowiem, a niedostatki snu zdarzają się tylko z powodu długich wieczorów spędzonych z mężem, gdy szczególnie wciągnie nas serial lub gra planszowa. Z drugiej strony jednak coś się we mnie zepsuło – mimo że mam teraz znacznie więcej czasu, to przestałam regularnie haftować. Przecież kocham haftować i robiłam to co najmniej kilka godzin dziennie! Nadal uważam, że to moja największa pasja i nigdy nie chciałabym z niej zrezygnować. W odstawkę odszedł też Instagram – choć włożylam w niego tyle pracy, zbudowałam w swoim przekonaniu całkiem sporą społeczność, to teraz przestałam poświęcać jej czas i uwagę. Moja aktywność w Klubie Polek spadła do zera, do tego stopnia, że rozważałam rezygnację również i z niego.
Z jednej stronie czuję się szczęśliwa i zadowolona ze swojego życia, jestem bardziej wypoczęta. Z drugiej odnoszę wrażenie, że wszystko robię bardzo wolno i nie potrafię dobrze wykorzystywać czasu, którego teraz mam przecież więcej.
Wciąż o czymś zapominam i czasem czuję się zagubiona. Widzę, że ludzie wokół mnie są aktywni i zawsze wydaje mi się, że inni lepiej radzą sobie z codziennością i robią więcej ode mnie. Nie potrafię przy tym odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak się dzieje – przecież mam więcej czasu, a bezczynność zdarza mi się skrajnie rzadko.
Po napisaniu tego tekstu zastanowiłam się, co z niego wynika i jaki jest jego cel. Czy chciałam po prostu się “wygadać”? A nuż kogoś to zainteresuje. Czy oczekuję, że ktoś poklepie mnie po plecach? Może trochę, choć przecież nie lubię wzbudzać politowania. A może ktoś z czytających odnajdzie w tym tekście siebie i poczuje ulgę, że nie jest w swoim spadku formy sam? To też by nie było takie złe – mieć jakąś towarzyszkę niedoli. Wtedy może łatwiej byłoby wspólnie wyjść z dołka.
Nie porównuj się do innych, bądź sobą i dzialaj zgodnie ze swoim sumieniem, swoimi mocami. Dobra organizacja i perfekcjonizm nie są złe, ale bądź dobra dla siebie i sluchaj rozsądku. Nie wszyscy muszą równo przeć do przodu, nie narzucaj sobie za dużo. Pozdrawiam serdecznie! Ola.
Super tekst, myślę ze sporo z nas ma, miało taki problem. Dla mnie ważne jest żeby się nie porównywać do innych, mimo iż od czasu do czasu to nadal robię. Warto też się zastanowić dla kogo ty to właściwie robisz, skąd to narzucanie sobie jeszcze więcej. Ja osobiście lubię być zajęta i spożytkować jakoś moja energie, której mam sporo, ale mam też chwile ze odpuszczam i odpoczywam i świat się nie wali 😉