Jak co roku 21 i 22 stycznia obchodzimy Dzień Babci i Dzień Dziadka. Z tej okazji przygotowałyśmy dla Was wspomnienia o naszych babciach i dziadkach. Przedstawiamy z wielką przyjemnością czasem nostalgiczne, czasem smutne, a nierzadko śmieszne historie naszych Klubowiczek, rozsianych dzisiaj po całym świecie. A może Wy również macie jakieś ciekawe opowieści, którymi chcielibyście się z nami podzielić?

Agnieszka Lisiecka, Reading, Anglia

Mam dużo wspomnień z babcią Gienią. Prawie każde ferie, wakacje i często też weekendy, spędzałam u niej. Zawsze miała wtedy moje ulubione jogurty w lodówce a w szafce batoniki. Latem jadłam śniadania w ogródku, chodziłyśmy na spacery w pola lub pod las. Zawsze gdy gdzieś szła, jej kotka czekała na nią wiernie przy furtce. Mam dużo takich sielskich wspomnień z dzieciństwa, jednak najcenniejsze pochodzi sprzed kilku lat, kiedy babcia Gienia była już chora, miała demencję, powoli przestawała już nas rozpoznawać. Znów spędzałam z nią wakacje, tym razem jednak były to tylko dwa tygodnie urlopu i to ja jej gotowałam, to ja się nią opiekowałam. Pewnego dnia, gdy pomagałam jej się ubrać, popatrzyła na mnie i powiedziała, że jestem kochana, że tak wszystkim pomagam. Patrząc jej w oczy, byłam pewna, że nie chodzi jej tylko o zapinanie jej spódnic. 

Dominika Lewandowska, Szkocja, http://kierunekkuba.blogspot.com/ 

To przez mojego dziadka mam na drugie imię Magdalena. Jeszcze zanim przyszłam na świat, dziadek Paweł stanowczo oświadczył, że niezależnie od tego, jakie imię dadzą mi rodzice, on ma to w nosie i będzie mnie nazywał Magdusią. Znając dziadkowy upór, rodzice skapitulowali i wpisali Magdalenę do mojego aktu urodzenia. Najzabawniejsze jest to, że dziadek nigdy się do mnie w taki sposób nie zwrócił. Pamiętam nasze długie rozmowy i dziadka opowieści, których, jako mała dziewczynka, słuchałam z rozdziawioną buzią. Historie z czasów wojny, z sześciu długich lat w obozie jenieckim, które dziadek przetrwał właśnie dzięki swemu sławetnemu uporowi i determinacji. W moich dziecięcych oczach był zawsze bohaterem, szczególnie kiedy spoglądałam na jego przedwojenne zdjęcie (potajemnie wykradzione z rodzinnego albumu), na którym, w kapeluszu i długim płaszczu, z szarmanckim uśmiechem, wyglądał jak młody James Bond. Oprócz ekscytujących opowieści, dziadek przywiózł z obozu jenieckiego nadszarpnięte zdrowie i absolutną niechęć do zimna. Potrafił włączać ogrzewanie i sprzeciwiać się otwieraniu okna nawet w upalne dni, bojąc się przeciągów i wychłodzenia schorowanych artretyzmem kości. Pamiętam go noszącego sweter nawet latem. Nigdy też nie zapomnę codziennej dziadkowej ceremonii przygotowania łóżka przed snem: zajmowało mu to dobre pół godziny, bo dziadek był jak prawdziwa księżniczka na ziarnku grochu – każda najdrobniejsza fałdka lub nierówność na prześcieradle czy kocu uniemożliwiała mu sen. Asystowałam mu w tych wieczornych przygotowaniach z wielkim entuzjazmem, wygładzając z uwagą kolejne warstwy pościeli. Jednak to, co uwielbiałam najbardziej w relacji z dziadkiem Pawłem to fakt, że w jego towarzystwie nigdy się nie nudziłam. Z wykształcenia i pasji matematyk, miał zawsze sto pomysłów na zajęcie rozbrykanej wnuczki: od rebusów, przez bardziej skomplikowane łamigłówki a w końcu naukę gry w karty, warcaby i szachy. Kiedy ciut podrosłam, dziadek zaczął mnie wtajemniczać w szczegóły swojej pracy naukowej, w której udowodnił, że dwie równoległe linie spotykają się w końcu w przestrzeni, a której dziwnym trafem nie chciało opublikować żadne branżowe czasopismo… I chyba też trochę przez dziadka poszłam na studia na Uniwersytet w Poznaniu. Jestem pewna, że cieszyłby się, że skończyłam tę samą uczelnię, co on!

Sara Kosmowska, Montreal, Kanada, www.clumsyandstupid.com 

Jakoś tak się składało, że babcia Terenia i dziadek Eda zawsze mieszkali obok przedszkoli i szkół, do których chodziłam. Prosto po szkole szłam do pachnącego domowym obiadem mieszkania babci. Pamiętacie te zapachy babcinych zrazików, sosików i kluseczek? Tylko u babci do obiadu serwowany był kompot, obowiązkowo z owocem, który robił za napój i deser jednocześnie. Kiedy babcia podawała do stołu, dziadek wstawał ze swojego fotela, zacierając ręce i mówiąc: „No to dzisiaj mamy królewski obiad”. Dopóki żył dziadek, każdego dnia jedliśmy po królewsku. Pamiętam też dobrze, że na meblościance stała kryształowa miseczka regularnie uzupełniana cukierkami, kupowanymi na wagę. Oczywiście najszybciej znikała mieszanka wedlowska. A kiedy spędzałam nocki u dziadków, siadaliśmy we troje przed telewizorem. Babcia brała nożyk i jabłka i wprawnym ruchem obierała owoc tak, że wychodziła jej z tego jedna, długa, zakręcona obierka. Potem kroiła jabłko na ćwiartki. Po dziś dzień jabłka jedzone w ten sposób smakują mi najbardziej.

Danuta Łazarczyk, Niemcy, Babcia Ada, https://przezwiekiikraje.blogspot.com 

O mojej (niestety już nieżyjącej) babci Adzie mogę opowiedzieć mnóstwo anegdot, bo była to bardzo barwna postać. W rodzinie krąży historia o tym, jak babcia szła przez park, niosąc nowo zakupionego misia dla wnuczki. W pewnym momencie napadł na nią jakiś młodzieniec, usiłując wyrwać jej torebkę, bo starsza pani wydawała się łatwym łupem. Na samą myśl o tym, że nie doniesie zabawki dla dziecka, w babcię wstąpił taki duch bojowy, że z głośnym krzykiem zaczęła okładać napastnika z całej siły misiem, krzycząc przy tym wniebogłosy. Historia skończyła się tak, że przestraszony chłopak rzucił się do ucieczki, a babcia nakręcona adrenaliną biegła za nim przez park i dalej waliła w niego misiem. 

Inna historyjka to babcia Ada w autobusie. Była już wtedy w wieku upoważniającym do darmowego poruszania się komunikacją miejską. Kiedyś trafiła się w autobusie kontrola biletów, babcia oczywiście biletu nie miała, więc kontroler poprosił ją o okazanie dokumentu potwierdzającego osiągnięcie stosownego wieku. Ku zdziwieniu kontrolera, babcia roześmiała się i serdecznie ucałowała go w oba policzki, po czym z radością stwierdziła, że tak wspaniałego komplementu już dawno nie usłyszała, bo skoro musi okazać legitymację, to znaczy, że wcale nie wygląda na swój wiek. 

I jeszcze jedna anegdota – babcia Ada uwielbiała mity greckie i opowiadała je nam zamiast standardowych bajek na dobranoc. Skutek był taki, że już w wieku przedszkolnym byliśmy w stanie wymienić wszystkich bogów olimpijskich, a imiona takie jak Prometeusz czy Atalanta były dla nas codziennością. Jakaż była duma Babci, gdy kiedyś na kempingu jej znajoma rozwiązywała krzyżówkę i prosiła o podpowiedź (hasło: mąż pięknej Heleny Trojańskiej), a grzecznie bawiące się sześcioletnie dziecko rzuciło od niechcenia „Menelaos”. 

Zebrała Justyna Michniuk. 

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

[…] Nasze wspomnienia z zeszłego roku możecie znaleźć tu […]