Felietony

Zaczynam pisać ten tekst podczas… seansu filmowego. Siedzę na placu w małej miejscowości Povação Velha na kabowerdeńskiej wyspie Boa Vista. Czy to, że piszę, zamiast oglądać oznacza, że nie lubię filmów? Nie, wręcz przeciwnie! Film, który leci na ekranie, a właściwie na prześcieradle zamontowanym na jednym z tradycyjnych domków, widziałam już chyba ponad czterdzieści razy.

Tak naprawdę to już sama straciłam rachubę. Do montażu ekranu użyliśmy sznurków, na których jeszcze przed chwilą wisiały kolorowe chorągiewki, pozostałość po niedawnym evencie kulturalnym. Dźwięk zapewnia przenośna kolumna bluetooth wielkości walizki. Co jak co, ale w kraju dosłownie muzyką płynącym i słynącym, o nagłośnienie nigdy się nie martwię.

Projektor mogę mieć swój, ale głośnik zawsze się znajdzie, gwarantowane! W pierwszym „rzędzie”, jak zawsze, dzieci. Siedzą w półkolu na ziemi. Niezależnie od pory i miejsca publiczność, na jaką można liczyć, to najmłodsi. Zaraz za nimi starsi widzowie siedzący na krzesłach przyniesionych z pobliskiego baru. Pozostała publiczność korzysta z ławeczek i murków na placu.

Pokazywać lokalnie wyprodukowane filmy dosłownie, gdzie się da. To w największym skrócie misja projektu Filmy w plecaku, który krąży po Wyspach Zielonego Przylądka. Nazwa projektu powstała bardzo organicznie!

Mieszkam na Wyspach Zielonego Przylądka od 2011 roku. W pewnym momencie zaczęłam podróżować między Polską a Zielonym Przylądkiem z bagażem podręcznym. Od zawsze wiedziałam też, że chciałabym budować mosty kulturalne między tymi dwoma moimi ojczyznami.

Przez pierwsze lata myślałam, że to będą bardziej mosty muzyczne, ale ostatecznie są to mosty filmowe! I tak w jedną stronę, do Polski, zaczęłam przywozić filmy i zamiast robić slajdowiska zdjęć, organizowałam pokazy filmów. W drugą zaś stronę wszystko, za czym tęskniłam i co można przewieźć w bagażu podręcznym. Niestety do tych przedmiotów nie zalicza się Żubrówka, w której zasmakowali moi przyjaciele.

Jeden z nich, pół żartem, pół serio, po jednej z takich podróży wydeklamował: „Ty to tylko z tym plecakiem i tylko te filmy wozisz!”. I wtedy pomyślałam, bingo! Filmy w plecaku! Pasuje idealnie i do tego zamyka w sobie dwie moje największe pasje – podróże i kino! Pierwsze logo sama wyczarowałam w canvie, ale to, którego używam teraz, stworzyła jedna ze wspanialszych współczesnych artystek kabowerdeńskich, Simone Spencer.

Rok 2024 jest dla Filmów w plecaku bardzo wyjątkowy – pod swoje skrzydła, a może właściwiej byłyby powiedzieć, że na swoje skrzydła przyjął film „Pirinha”, który porusza tematykę przemocy seksualnej wobec dzieci, skupiając się na procesie uzdrawiania traumy.

Ze względu na ten temat, przy wsparciu między innymi Unii Europejskiej i ONZ, misją filmu jest odwiedzenie wszystkich wysp archipelagu. Boa Vista, na której piszę ten tekst, jest przedostatnią z wysp.

Pomysł na pokazywanie filmów ma korzenie prywatno-profesjonalne. Kocham kino. Jedną z pierwszy rzeczy, jakie robię po przylocie do Polski, obok zjedzenia pierogów ruskich, jest pójście do kina. I kino to jest to, czego najbardziej mi na Zielonym Przylądku brakuje.

Kino z prawdziwego zdarzenia jest na całym archipelagu jedno, w stolicy Praia, ale pokazuje jedynie hollywoodzkie produkcje, i to głównie kino akcji. Na wyspie Sal, w Espargos i na São Vicente, w Mindelo można namiastkę kina poczuć w weekendy, ale i tu, podobnie jak w stolicy, pokazywane są zagraniczne filmy komercyjne.

Sama też pracuję w branży filmowej, w której praktycznie nie ma kanałów dystrybucji. Stąd Filmy w plecaku poniekąd zapełniają lukę i tym samym starają się przywrócić istniejącą kiedyś kulturę chodzenia do kina. Bo kiedyś funkcjonowały kina i w zasadzie na większości z wysp był ktoś, kto organizował pokazy filmowe, które były ważnym wydarzeniem towarzyskim.

Dziś, czasy się zmieniły, oczywiście. Pokazy cieszą się różnym zainteresowaniem, dużym wyzwaniem jest wstrzelenie się z pokazem w chwilę, w której nie ma innej, konkurencyjnej imprezy albo…. meczu! Ale wierzę, że warto.

Kilka tygodni temu byłam z „Pirinhą” na wyspie Santo Antão, na północy archipelagu. Mała wioseczka w górach. Mgła, leniwa niedziela. Wyskoczyłam po małe co nieco, czytaj czipsy, do lokalnego sklepu z bardzo podstawowym asortymentem typu czipsy, papier toaletowy, puszki i piwo. I właśnie w tym sklepiku odbyłam rozmowę o kinie!

Okazało się, że w tym samym czasie po podstawowe produkty do tego samego sklepiku wyskoczył João, który pochodzi z tej wioski, ale pracuje i mieszka na Sal. I to właśnie na Sal jakieś dwa lata temu był na jednym z pokazów Filmów w plecaku.

Swoją drogą pokazie dla mnie bardzo wyjątkowym, bo zorganizowanym w miejscu, gdzie nie było prądu i zasilaliśmy projektor prądem z agregatu! I jak tu nie wierzyć, że warto, skoro po dwóch latach jeden z widzów nadal dyskutuje ze mną o wątkach filmu?

Przerywam pisanie, bo właśnie pojawia się moja ulubiona scena. Widziałam ją wiele razy, co więcej, byłam przy jej kręceniu, ale nadal robi na mnie wrażenie. Bez zdradzania wielu szczegółów, przedstawia personifikację Katxorony i Gongon Nhanhi, dwóch potworów, którymi straszyło się dzieci na São Vicente.

Bo różnorodność to jest, obok muzyki, krajobrazów i ludzi, moc Wysp Zielonego Przylądka. Każda wyspa jest inna, nawet ma inne straszydła! I misją projektu, obok promowania lokalnej kinematografii i sadzenia kinofilskich ziarenek, jest właśnie budowanie kulturalnych mostów między wyspami.

Emilia Wojciechowska

FB: @WyspyZielonegoPrzyladka

IG:@wyspyzielonegoprzyladka

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze