Nikt nie zazna takiego rozdwojenia jaźni, jak osoba żyjąca na emigracji.
Można być zdrowym na umyśle, a miotać się pomiędzy przeciwległymi biegunami i słyszeć różne głosy w głowie niczym schizofrenik. Przynajmniej ja tak właśnie się czuję. W zderzeniu z cywilizacją i kulturą Zachodu łapię się na tym, że jestem czasami jak chorągiewka. Nie zmieniam zdania jak wiatr zawieje, ale te same rzeczy, które mnie rozczarowują, potrafią mnie satysfakcjonować. To, co mnie momentami zadziwia, w innym kontekście przeradza się w oczywistość. Jakby istniały dwie prawdy, a nie ta jedyna słuszna. Emigrancka schizofrenia – kto nie usiadł na tej karuzeli, ten nie doznał podobnego zawrotu głowy.
W moim kraju emigracyjnym w ogóle nie można narzekać. Ludzie nie rozumieją malkontenctwa, a przede wszystkim nie chcą zrozumieć. Boją się marudzenia i szczerości z nim związanej, bo to mogłoby zburzyć ich wyidealizowany obraz rzeczywistości. Bo to by oznaczało, że muszą się wspiąć na wyżyny empatii i spróbować wczuć się w sytuację innej osoby. Jeśli ktoś narzeka na coś innego poza pogodą, to jest niewdzięczny i nie umie się cieszyć życiem. Przede wszystkim jednak nie wypada narzekać na nic związanego z tym eldorado, bo krytyka, która dotyka osobiście, jest najtrudniejsza do udźwignięcia.
A ja chcę sobie od czasu do czasu ponarzekać, wyżalić się.
Chcę czasem wręcz wykrzyczeć: dlaczego tak trudno zbudować tu kobiece przyjaźnie? Czemu ludzie są tacy powierzchowni? Skąd w nich ten sceptycyzm i zamknięcie na coś nowego? Czy nie warto jest być otwartym na nowości w życiu? Po co się uśmiechać, jeśli ten uśmiech jest nieszczery? Z drugiej strony nie chcę narzekać, straszliwie mnie przecież denerwują Polacy, którzy wiecznie wszystko i wszystkich krytykują. Polki, które desperacko próbują na siebie zwrócić uwagę, szukające poklasku albo litości.
Nie ma nic gorszego, niż przyjście do pracy i wysłuchiwanie utyskiwania Polek. „O Boże! Umieram! Mam okres!”, wypowiedziane na cały regulator, bynajmniej nie po polsku, tak żeby każdy w biurze zrozumiał, usłyszał i współczuł. Tak biedna Polko – ty jedna, jedyna masz menstruację i należy zrobić z tego zagadnienie, najlepiej na forum publicznym. Biedna ty, niech cały świat się dowie! W takich momentach mam wrażenie, że Polacy po prostu muszą robić z siebie cierpiętników – bo meteoropatia, bo przemoczone buty, bo śpiąca, bo pobudzony, bo za zimno, bo za ciepło.
Retrospekcja: Siedzę przy świątecznym stole.
Nie ma ani jednej tradycyjnej potrawy, nie ma kolędowania, opłatka, ani nawet prezentów. Są ładne dekoracje i rodzina wokół stołu, ale nic poza tym, praktycznie nie kultywuje się żadnych tradycji narodowych. Brak tu magii, wyjątkowych obyczajów, czy pysznego, specjalnie na tę okazję przyrządzonego jedzenia. Poza paroma, komercyjnymi wyjątkami, ludzie nie kultywują żadnych ciekawych tradycji.
Dla odmiany, co drugi rok obchodzę Wigilię w Polsce. Tam cała rodzina jest zestresowana. Wszyscy zabiegani albo pod presją zabiegania. Pierogi znowu nie wyszły. Karpia tak naprawdę prawie nikt nie lubi. Miało być skromnie z prezentami, a wyszło jak zwykle. Kolęd się już nie śpiewa, bo nie ma żadnych małych dzieci w rodzinie. I ten nieszczęsny opłatek – znowu trzeba będzie złożyć życzenia paru osobom, którym wcale nie ma się ochoty tych życzeń składać.
To, co niegdyś było naturalne, teraz przychodzi mi z trudnością, bo widzę coraz większy bezsens niektórych zachowań i nakładanych na nasze barki oczekiwań. Na emigracji nie czuję tego nacisku na to, co powinnam, co wypada i kto się obrazi. Brakuje mi jednak czaru tradycji, pielęgnowania historii. A gdy już mam te tradycje, to mnie one wkurzają. Schizofrenia czy może borderline?
W moim mieście toczą się debaty na temat budowy autostrady. Wiele osób nie popiera inicjatywy, bo na pewnym odcinku planowanej trasy mieszkają nietoperze. Ludzie nie chcą zniszczyć naturalnego środowiska tych zwierząt. Inni dyskutują na temat nazw pewnych produktów. Wszak nie wypada, by nazywać ciasto na przykład murzynkiem. Kolejni buntują się, że w centrach niektórych miast urzędy wprowadzają czasowe limity parkowania. Myślę sobie: ten Zachód! Nie ma tutaj prawdziwych problemów, skoro murzynek czy nietoperze powodują burzę! Paranoja, śmiechu warte i w ogóle co to za problemy, które w oczach Polaków na pewno nimi nie są.
Polska rzeczywistość to inna bajka, albo raczej w świetle ostatnich wydarzeń, film z gatunku dramatu lub horroru.
Ograniczanie podstawowych praw człowieka. Dyskryminacja kobiet. Totalna ignorancja w kwestii ochrony środowiska. Zanieczyszczone powietrze, hołubienie górników i przemysłu węgla. To daje mi, emigrantce, wiele do myślenia. Jak to dobrze, że w moim nowym kraju tabletki „po” dostępne są bez recepty w każdej drogerii, a kobiety są traktowane na równi z mężczyznami. Tak bardzo cieszy mnie tutejsza dbałość o czyste powietrze i otwartość na innowacyjne rozwiązania.
Przede wszystkim jestem wdzięczna za to, że ludzie traktowani są jak jednostki myślące, które same mogą za siebie decydować i ponosić konsekwencje swoich wyborów. Śledząc współczesne dzieje mojej ojczyzny, doceniam te błahe problemy i dyskusje na emigracji. A niech się spierają o nietoperze! To niesamowite, że w ogóle jest taka dyskusja i że ktoś troszczy się o zwierzęta. Wspaniale, że nie ma większych problemów i że znajduje się miejsce, na tak „nieistotne” z perspektywy Polski tematy. W końcu życie to nie film i na co dzień wolimy oglądać komedie obyczajowe, niż dramaty.
Czasami czuję, że mam rozdwojenie jaźni.
Potem jednak łapię się na tym, że tak właśnie wygląda życie emigranta. Nasze umysły otwierają się na nowe, ale nie oznacza to, że uda nam się wykorzenić wszystko to, co stare. Po prostu. Pewnie już zawsze będziemy tradycyjnymi innowatorami, marudzącymi ludźmi, którzy będą się zapadać pod ziemię słysząc narzekanie innych, skonsternowanymi politycznie jednostkami, błądzącymi gdzieś pomiędzy absurdem a sprawami największej wagi.
Magda Kubiak
Sam też mam ten problem, takie popadanie ze skrajności w skrajność
Witam .Rozdwojenie jazni na zachodzie jest norma.Tutaj nic nie jest prawdziwe..ludzie udaja …kim nie sa.A tak naprawde to kazdy czlowiek jest taki sam i ma podobne problemy. Roznica polega na tym…ze tutaj ludzie sa bardziej wyrachowani i wiedza jakie tematy poruszac .Co do milosnikow zwierzat..to tez wielka sciema..wspolczesnego swiata.Uwierzcie mi..mam wielki problem z uwagi na mojego szczekajacego psa…wedlug zachodnich norm…powinien brac psychotropy na uspokojenie ..bo zakloca spokoj radosnego …zyczliwego…swiata sosiedzkiego. Mam wiele przykladow udawanego Matrixa.Jestem szczesliwa jak moge porozmawiac z normalnym…pelnym emocji czlowiekiem ze wschodu. Potrafiacym powiedziec lub nawet wykrzyczec..co naprawde mysli.
Z tradycjami na emigracji najlepiej zrobić tak – wybrać te które się lubi. Pewne dopasować. Inne olac 🙂 wyluzować i cieszyć się czasem z Rodziną. My na Wigilię jemy pierogi domowe choć nie lubię i nie umiem ich robić – skoro jednak już się za nie biorę robię nasze ulubione… ruskie. Zamiast karpia, którego nikt z nas nie lubi – jemy łososia. Itd…
Chyba dałam sobie już spokój z tym swietecznym zamieszkaniem w mojej głowie. Fakt, pierwsze lata bardziej zylam wspomnieniami pięknych świąt w Polsce i jakoś nie mogłam złapać tego czegoś tu gdzie mieszkam. Byłam na święta dwa razy w domu i później nigdy więcej, dałam sobie spokój gdy wspomnienia i wyobrażenia zderzyły się z rzeczywistością. Mam teraz swój święty spokój w UK i swoje układy i tradycje. Do Polski na święta pojadę może kiedyś do małego hoteliku w górach.
Też mam podobną huśtawkę uczuć, z tymże towarzyszy mi na hiszpańskiej emigracji. Zawsze uwielbiałam radość i chęć do zabawy i świętowania u Hiszpanów, ich otwartość i chęci na rozmowy ze wszystkimi i o wszystkim.. w Polsce doskwierało mi to milczenie w komunikacji miejskiej, zdawkowe odpowiedzi, niezręczna cisza na spotkaniach ze znajomymi, niepewne uśmiechy i szukanie dziury w całym, skupianie się na negatywnych aspektach, narzekanie.. aż zdalam sobie sprawę, że sama taka jestem mieszkając w Hiszpanii! Co gorsze przeszkadza mi już ta nadmierna radość, hałas,powierzchowne przyjaźnie i gadtki o niczym! W Hiszpanii za spokoja, a w Polsce za głośna i dominująca.… Czytaj więcej »
Ja mam tylko problem z uporządkowaniem myśli w mojej głowie. Wersje językowe mi się przestawiają i choć mam męża Polaka, to słowa też uciekają ze słownika. Czasem nie jest łatwo. Mam wrażenie, że z czyztej polszczyzny przechodzę na jakąś mieszankę trzech języków. O ile po polsku jakoś jeszcze sobie radzę, to przeraża mnie, że w języku angielskim zastępuję słowa wyrażeniami i wyrazami holenderskimi. Procesy myślowe też są splotem tych trzech jezyków…