EmigracjaFelietony

Lubię sobie czasami powspominać czas sprzed emigracji – studia, potem pracę, zajęcia dodatkowe. Chociaż zdarza się, że powrót do tych wspomnień trochę boli, trochę kłuje, czasami nawet czuję, że chce mi się płakać.

To nie dlatego, że tęsknię za tymi konkretnymi rzeczami, choć jasne – trochę mi tęskno. To dlatego, że się boję. Boję się, że nigdy nie uda mi się w pełni powrócić do „dawnej siebie”.

Zanim wyprowadziłam się z Polski, sporo się w moim życiu działo, zawsze robiłam kilka rzeczy naraz, nie zwalniałam tempa i ciągle chciałam więcej. Wszystko zaczęło się rozpędzać w trakcie studiów licencjackich. Jednocześnie chodziłam do szkoły językowej, a weekendy spędzałam w szkole policealnej. W międzyczasie trafiła się propozycja, aby współtworzyć lokalną gazetę. Im więcej miałam na głowie, tym lepiej zarządzałam czasem i czułam się spełniona. Zmęczenie w przyjemny sposób przepełniało moje ciało. 

Po licencjacie nadszedł czas na studia magisterskie. Te robiłam już zaocznie, ponieważ w międzyczasie udało mi się znaleźć pracę.

Działałam w organizacji skupiającej kobiety z branży IT, organizowałam kurs programowania dla początkujących, uczestniczyłam w konferencjach, szkoleniach, kończyłam kolejne kursy, uczyłam się co rusz jakiejś nowej rzeczy… 

Rzadko coś odkładałam „na jutro”, zawsze pomagałam ludziom, którzy mnie o to poprosili, nawet gdy wiązało się to ze skróceniem snu o kolejną godzinę czy dwie. Kolejne zlecenie na napisanie tekstu po godzinach pracy? Nie ma sprawy. Potrzebujesz tego natychmiast? Daj mi godzinę. Bliscy mówili, żebym trochę zwolniła, odpuściła, ale ja nie chciałam.

Teraz, gdy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że wcale nie chodziło o to, że chciałam być w czymś najlepsza, chciałam coś sobie udowodnić czy osiągnąć jakiś sukces.

To był okres, kiedy z moim mężem, wtedy jeszcze chłopakiem, żyliśmy w związku na odległość. Nie widywaliśmy się często, więc chciałam sobie zająć czas, który wypełniała tęsknota. Kiedy coś robiłam, skupiałam się na tym w stu procentach. Psychicznie czułam się lepiej. Mogłam swobodnie funkcjonować do kolejnego spotkania, a z drugiej strony nie mogłam narzekać, bo wiodłam całkiem ciekawe życie.

Decyzja o emigracji zmieniła wszystko. Pomyślałam, że skoro kończy się mój związek na odległość, będę mogła trochę zwolnić, odetchnąć, nabrać sił i na nowo ruszyć.

Zrezygnowałam z pracy, z wszystkich zajęć dodatkowych, skończyły się konferencje i szkolenia. Zaczęło się błogie lenistwo… Czułam się rewelacyjnie, w końcu mogłam czytać do woli, grać w gry, oglądać seriale, na które zawsze było mi szkoda czasu albo było coś ważniejszego do zrobienia. Tak sobie mijały dni, tygodnie, a ochota na robienie czegokolwiek innego nie przychodziła. 

Wiedziałam, że jednak powoli trzeba się ruszyć, że ten stan trwa za długo. Przysiąść porządnie nad nauką języka, zacząć pracę, założyć bloga, o którym myślałam już tak dawno temu, skończyć kurs fotografii. Jednak kiedy już prawie rezerwowałam nowy adres internetowy, kiedy krok dzielił mnie od wyciągnięcia aparatu z pokrowca, kiedy już prawie miałam w ręku długopis, aby zacząć robić notatki, wtedy pojawiał się on – głos. Głos, wielu osobom dobrze znany. Takie głosy mówią różne rzeczy. Mój mówił okropne, ale robił to tak, że nie sposób było go nie posłuchać. Łagodnym tonem, prawie szeptem powtarzał, że jeszcze mam czas. Z każdą kolejną wymówką psychicznie czułam się coraz gorzej, ale nie potrafiłam nic z tym zrobić. Utknęłam. Zupełnie tak, jakby ten nieszczęsny głos nałożył na mnie kajdany, które uniemożliwiały nawet najmniejszy ruch. Byłam sparaliżowana lenistwem. 

Pewnego dnia postanowiłam w końcu obnażyć się przed samą sobą. Teraz albo nigdy. Zdałam sobie sprawę ze smutnej prawdy, że emigracja zniszczyła moją kreatywność.

Rozpoczęłam nierówną walkę o dawne chęci. Po długim boju chyba się udało. Czuję się lepiej. Emigracyjne lenistwo, które kiedyś wpuszczone do mojego otoczenia siało spustoszenie wśród tego, co budowałam kilka lat, odeszło w zapomnienie. Pracuję w branży kreatywnej, działam na kilku obszarach w sieci, rozwijam swoje umiejętności, a do tego zostałam mamą i staram się to wszystko ze sobą godzić. 

Kiedy nie mam ochoty nic robić, nie robię, odpoczywam, nabieram siły, ale nie pozwalam, aby lenistwo przejęło znowu ster. Nie popełnię znowu błędów z przeszłości – działam. Czyżbym momentami zapominała, że nie jestem w Polsce, a moja “dawna ja” wróciła i miała się dobrze? Chyba tak…

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Aneta
Aneta
4 lat temu

Jakbym czytała o sobie. Z tą różnicą, że ja nadal tkwię w tym lenistwie🥺

Agnieszka
Agnieszka
4 lat temu

Dziękuję za ten tekst. To tak jakbym czytała o samej sobie. Wyjeżdżamy na emigrację. Gonimy za kroliczkiem. Tylko, że w tym gonieniu jest coraz mniej nas.Aż naraz przychodzi punkt zwrotny-choroba, wydarzenie, gdzie zatrzymujemy się i stwierdzamy, że nie o to nam zupełnie chodziło.

marta
marta
4 lat temu

Znam to lenistwo 🙂 aczkolwiek nie lacze go z emigracja. Jest to za kazdym razem moja decyzja czy wybieram akcje, czy kolejna wymowke na …jutro. pozdrawiam serdecznie