Życie na dwa kraje oznacza podwójną ilość umiejętności życiowych, czyli pół żartem, pół serio o tym jak życie na emigracji rozwija i co dokładnie rozwija.
Zrobiłam w życiu więcej pierogów i gołąbków niż moje rówieśniczki. I nie, nie dlatego, że je uwielbiam. Dlatego, że mieszkam na emigracji. Znam więcej danych statystycznych o swoim ojczystym kraju i państwie, w którym obecnie mieszkam niż przeciętny Kowalski, i nie dlatego, że mnie to fascynuje. Dlatego, że jestem emigrantką. Używam zwykłych nożyczek w kuchni, do krojenia pizzy, sałaty, szczypioru. Dlatego, że tak robi 90% mieszkanek kraju, w którym przyszło mi żyć i zaadaptowałam tę umiejętność w poczet tych pożytecznych. Wiem, że tak można wykorzystać nożyczki tylko dlatego, że jestem emigrantką.
Lepi człowiek te pierogi i się zastanawia, czy robi je, żeby nacieszyć się ich smakiem, czy po to, żeby mieć w kuchni kawałek Polski. Pierniki są w moim przypadku bardziej adekwatnym przykładem. Nigdy ich nie lubiłam. W Polsce nawet zrezygnowaliśmy z ich przyrządzania, bo nie schodziły. Dla odmiany, tu na emigracji święta bez pierników to święta stracone. Nadal mi nie smakują, ale pachną jak Polska. Coś w tym jest, że z dala od kraju pochodzenia ma się nieodpartą potrzebę emanowania tożsamością narodową. Odrębnością. Mieć coś tylko i wyłącznie swojego, nawet gdyby miał to być jedynie piernik. Rdzenna kuchnia i przepisy na ulubione potrawy podróżują z nami, kiedy opuszcza się rodzinny kraj. Wygląda na to, że ojczyste wspomnienia można na powrót ożywić smakiem i zapachem, który przywodzi na myśl rodzinne strony. Z tęsknoty za domem i krajem emigranci gotują tradycyjne, znane im z dzieciństwa potrawy. Emigranci przejawiają ogromną chęć podtrzymywania ojczystej tradycji nogami i rękami, a czasami jest trudno, bo nie ma sklepu z polskimi produktami.
W grudniu na pasterce na Krecie poznałam pewną Polkę. Powiedziałam jej, że u mnie wigilia bez opłatka w tym roku, bo paczka od mamy utknęła na poczcie w Atenach, a ona odparła na to cała wzburzona i zbulwersowana, że chciała zrobić pierniki, mimo że w życiu nic nie upiekła i chodziła cały grudzień po greckich sklepach pytać o przyprawę korzenną. Bidulka dosłownie przetłumaczyła na grecki zwrot przyprawa z korzeni i nikt nie wiedział, czego wschodząca gwiazda kulinarna szuka. Ja nigdy nie znalazłam matiasów śledziowych i już się nie gimnastykuję nawet, żeby wytłumaczyć w sklepie, o co mi chodzi. Dzięki tęsknocie za pewnymi smakami i przyzwyczajeniom kubków smakowych dowiedziałam się też, że pieprz ziołowy nie ma w składzie żadnego pieprzu. W końcu, szukając jego greckiego odpowiednika, trzeba było skrupulatnie przeczytać etykietę.
Emigracja rozwija na wielu płaszczyznach. Nie tylko tych górnolotnych czy powszechnych – językowo, kulturalnie, ale także w aspektach dnia codziennego. Zapytajcie losowych przechodniów w Polsce o skład przyprawy korzennej lub pieprzu ziołowego. Obiecuję, że Polonia odpowie trafniej.
Życie za granicą pozwala wypróbować nowe potrawy i poznać nowe smaki. Jeśli się dobrze zastanowić, częściej gotuję greckie jedzenie niż polskie. Bo składniki łatwiej dostać, bo lekkostrawne sałatki i nadziewane warzywa lepiej pasują do aury, a gorący, pikantny gulasz przy 35 stopniach w plusie to niekoniecznie najlepszy pomysł. Przepisy trzeba znaleźć, wypróbować, dopracować. Emigracja uczy, rozwija.
W Polsce pewnie spaghetti bolognese lub gotowe pomysły z serii “Pomysł na” królują na stołach częściej niż pierogi, kluski, placki ziemniaczane, żurek. U mnie w domu zupełnie na odwrót. Ciekawe dlaczego.
I jeszcze ta duma, gdy robię orzechowca, ciasto pewnie nawet nie jest polskie, ale dla Greków to pyszna, egzotyczna nowość. Gdy pytają mnie o jego nazwę, tłumaczę im wtedy, że to polskie ciasto orzechowe. Kiedyś zrobiłam sernik na zimno. Znają przecież na bank. Widziałam w cukierniach. Przygotowałam go dla odmiany w szklankach. Jedna osoba doszła spóźniona, więc wręczam jej tę szklankę z deserem, jak oczywistą oczywistość, bez zbędnych tłumaczeń co to, a Grek się przygląda i pyta: Czy to jest żelowa świeczka antykomarowa? Emigranci uczą.
Jesteśmy nauczycielami z ogromną odpowiedzialnością. Reprezentantami naszego kraju poza granicami.
Kiedy nasz sąsiad Grek, Meksykanin czy Chińczyk zapyta nas, jaka jest pensja minimalna w Polsce, jakie bezrobocie, ilu mieszkańców, kiedy przechodzi się na emeryturę, to po prostu wypada to wiedzieć, inaczej tracimy wiarygodność, przestajemy być ciekawi jako rozmówcy i jako kraj. A ludzi warto edukować, bo są tacy Europejczycy, którzy nie wiedzą, gdzie na mapie leży Polska i że nie chodzą u nas na co dzień po drogach niedźwiedzie polarne. Mojego męża Greka zapytali w Kanadzie, piętnaście lat temu, czy w Grecji mają samochody. Odpowiedział, że do Kanady przyjechał na osiołku.
Nie wystarcza tylko wiedza ogólna o kraju pochodzenia, bo taki Polak patriota obeznany, wyedukowany mieszkający na obczyźnie, musi się liczyć z odwiedzinami rodziny i znajomych jak i z własnymi wyjazdami do ojczyzny. Wtedy ciocia Krysia pyta, ile się zarabia w Grecji, co to za budynek po prawej stronie od lotniska, bo widziała z taksówki, jak smakują te zielone owoce z targowiska, które widzi pierwszy raz na oczy. Będę się powtarzać, ale napiszę: trzeba to wiedzieć. Emigranci to wiedzą. Bo też na to zwrócili uwagę po przybyciu i zgłębili te zagadnienia, bo mają potrzebę poznawczą i kupią ten dziwny zielony owoc, żeby spróbować i zdarza się, że mój mąż nie zna jego smaku, nazwy, lub jak go przyrządzić, a ja owszem.
Umiejętności podpatrzone u lokalsów. To zagadnienie – rzeka, tym bardziej, że każdy kraj inspiruje czymś innym. Umiejętności, jakie nabyłam dzięki zamieszkaniu w Grecji:
– używanie nożyczek w kuchni,
– jedzenie owoców morza i różnych nieznanych mi dotychczas owoców i warzyw (np. nieśplik japoński,czyli loquat albo piżmian jadalny – okra)
– picie kawy przez trzy godziny i picie kawy zimnej – mrożonej,
– podawanie chleba do absolutnie każdej potrawy: ziemniaków, ryżu, makaronu,
– podsycanie ognia za pomocą oliwy z oliwek,
– dzielenie w słupku po grecku (inaczej niż po polsku, ale wynik ten sam),
– picie wina w dużych ilościach, bez upijania się,
– jedzenie z talerzy innych biesiadników,
– zwracanie się do osób nieznanych mi wcześniej na ty, pogaduszki z obcymi ludźmi.
Jest też kilka nawyków, które ułatwiają współżycie z tubylcami, ale nie napawają mnie dumą. Bezsprzeczny numer jeden to jeżdżenie samochodem wbrew zasadom ruchu drogowego, np. zwalnianie, a nie całkowite zatrzymywanie się przed znakiem “stop” oraz używanie świateł awaryjnych podczas każdego manewru. Parkowanie równoległe? Awaryjne! Postój w dowolnym miejscu? Awaryjne! Blokuję inny samochód pod sklepem? Awaryjne! Skoro na Krecie oznacza to ostrzeżenie dla innych użytkowników dróg, to dlaczego nie.
Jedno jest pewne, emigracja kształtuje też charakter. Dzięki Grecji stałam się spokojniejsza, pewniejsza siebie i bardziej swobodna. Robię bez skrępowania rzeczy, które w Polsce byłyby uznane za co najmniej dziwne! Potrafię odłożyć pewne sprawy na później, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia. Uczę się tutaj cierpliwości. Zawsze lubiłam mieć wszystko na już. Jednak gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma i gdy się weszło między wrony, czasem trzeba krakać tak jak one. Niekiedy naprawdę warto.
Emigracja jest jak harcerstwo – człowiek zdobywa pewne sprawności. Emigracja stymuluje samorozwój dwubiegunowo – a raczej dwukrajowo, nie mylić z rozdwojeniem jaźni.
Karolina Krajnik
O AUTORCE:
Jest absolwentką Turystki i Rekreacji. Wybór kierunku studiów nie był przypadkowy! Podróże, inne kultury i obyczaje fascynowały ją od zawsze. Od 2009 roku mieszka na wyspie Krecie, gdzie wyszła trzy razy za mąż za tego samego faceta. Z zamiłowania ogrodniczka, podróżniczka i restauratorka. Zanim wyemigrowała była blisko związana z Ochotniczą Strażą Pożarną i działała w grupie poszukiwawczej wraz ze swoim czworonożnym partnerem. Woli wspinać się na drzewa niż malować paznokcie. Jest obserwatorem otaczającego ją świata. Bardziej lubi słuchać i pisać, niż mówić. Od czasu do czasu rozstaje się ze swoim terminarzem, robiąc miejsce spontaniczności.
Bardzo trafne spostrzeżenia!
Ja w Turcji również się nauczyłam, czym zastąpić pieprz ziołowy!
Ale też zrozumiałam, dlaczego herbata długo parzona jest najlepsza ;), dowiedziałam się, dlaczego Turcy marzną latem, że zielone śliwki to nie coś dla mnie, a igiełki z opuncji włażą między zęby, jak ważna potrafi być rodzina i jaka dokładnie jest wielkość Warszawy oraz Stambułu. Absolutnie: emigracja uczy, i to bardzo!
Świetny tekst, ja wyjezdzam tylko okresowo, ale przyprawy zawsze w walizce 🙂
Jak mozna pic wino dlugo i sie nie upijac? Bardzo mnie to zaintrygowało:-)
Swietnie napisane. Ja mam troche tendencje do patrzenia negatywnie, ze to i to musialam zmienic, a Twoje spojrzenie otworzylo mi oczy!
OBSERWUJĘ ZACHOWANIA LUDZI, ODNOSZĘ WRAŻENIE, ŻE TU W NIEMCZECH KOCHAJĄ NAS, UBOLEWAJĄ NAD PRZESZŁOŚCIĄ. TU JEST DOBROBYT, TO SOBIE CENIĄ ……….JA TU NIE POKAZUJĘ CO POLSKIE – JEMY TO NA CO MAMY OCHOTĘ. POKAZUJĘ LUDZIOM CO POLSKIE I PIĘKNE. NAJCZĘŚCIEJ ROZMAWIAMY O KOŚCIELE I WYPACZENIACH KLERU. ZWIEDZAM CIEKAWE ZAKĄTKI KTÓRYCH I U NAS NIE BRAKUJE. ALE TAK NAPRAWDĘ POLSKA JEST PIĘKNIEJSZA, PRZYTULNIEJSZA. DLATEGO ZACHĘCAM WSZYSTKICH DO ODDANIA MĄDERGO GŁOSU NA NOWYCH MŁODYCH ŚWIATŁYCH LUDZI. UWIELBIAM MĄDROŚĆ BIEDRONIA, TO WSPANIAŁY POLITYK, NIE ZABRONI MI MEDYTOWAĆ W DOMU, ..WIE DLACZEGO WYJEŻDŻAM I TAK BĘDZIE ZAWSZE. NIE RÓŻNIMY SIĘ KULTUROWO OD INNYCH. –… Czytaj więcej »
Pięknie napisane. Nic dodać ,nic ująć. Intryguje mnie za to to 3 krotne małżeństwo 😀