Felietony

Eko życie w Chinach nie jest proste. Wszechobecne plastikowe reklamówki, miliony niepotrzebnych śmieci, plastik, plastik, plastik i marnotrawstwo. Nie zawalczę o to, żeby wszyscy zrozumieli, że strzelają sobie w kolano taką środowiskową krótkowzrocznością. Jednak ja sama staram się dokładać małą cegiełkę do tego, żeby było trochę lepiej. Chętnie opowiem, jak wygląda wizyta na targu, żeby wam pokazać, jak można być tu eko.

Chodzę na targ z koszykiem, bawełnianą torbą, plecakiem. Precz z miliardem reklamówek – choć jeśli się zdarzają, służą mi jako wkładki do kosza na śmieci, więc jakoś sobie radzę z wyrzutami sumienia. Na targu kupuję nie tylko świeże warzywa (nie, proszę mi nie wsadzać tych dwóch ogórków do woreczka, włożę je prosto do koszyka!), przyprawy i jajka, ale też na przykład świeżo zmieloną mąkę pełnoziarnistą. Można mi ją po zmieleniu przesypać prosto do słoja na mąkę, który ze sobą przyniosłam – albo do wielkiego płóciennego worka na mąkę, jeśli kupowałam więcej. Kupuję tak zresztą nie tylko mąkę pszenną, ale wszystkie inne rodzaje mąk, a także ziarna, kasze, orzechy, fasole… 

Teraz po masło fistaszkowe. Nie do sklepu, a na stragan z pięknymi kamiennymi żarnami, które powolutku mielą fistaszki, sezam biały, sezam czarny, siemię lniane. Przynoszę ze sobą słoiki i kupuję te pasty/masełka na wagę. Nie dość, że ekologiczne opakowanie, to jeszcze super-eko produkt, bez cukru, konserwantów i polepszaczy smaku. Przy okazji zaopatruję się w świeżo tłoczony olej sezamowy. Ależ on pachnie!

Z drugą butelką idę po świeże mleko – mam do wyboru kozie albo krowie. Na tym samym straganie są też sery w opakowanych w płótno gomółkach. Również tofu kupuję prosto z garnka, zawsze idealnie świeże.

Na następnym straganie są świeże makarony ryżowe, a kilka straganów dalej – świeże makarony pszenne, jajeczne i bezjajeczne, o różnych grubościach, kształtach, smakach. To moja alternatywa dla sklepowych spaghetti i farfalle, sprowadzanych z Włoch, szczelnie opakowanych w plastik.  

Idźmy dalej. Suszone owoce – w wielkich słojach, a nie pakowane po dziesięć deko i niby takie ekologiczne. Kupuję oczywiście na wagę; najczęściej wybieram takie, które opatrzone są takimi samymi cenami i pani robi dla mnie mieszankę firmową. Tuż obok stoi pan z fistaszkami, pestkami dyni, słonecznikiem i innymi “duporostami” w sam raz na długie wieczory przed telewizorem. Oczywiście kupuję na wagę. 

Następny jest mój ukochany stragan: sosy, mazidła, dipy, kiszonki. Kojarzą mi się ze wspaniałymi ogórkami kiszonymi i kiszoną kapustą z warzywniaka niedaleko mojego domu rodzinnego. Tylko, że tam to bida z nędzą, jak nie ogórki, to kapusta, jak nie kapusta, to ogórki. A tu samych kiszonek (oczywiście sprzedawanych na wagę, prosto z ogromnych kamionkowych garnków) jest spokojnie z piętnaście rodzajów: biała rzodkiew, kwiaty czosnku na ostro, fermentowana soja, fermentowane tofu, kimchi, marynowane grzyby w sosie chilli… Zamiast kupować sos chilli w plastiku czy nawet w szkle – przynoszę ze sobą słoiczki i uzupełniam niedobory.

Kolejny stragan omijam szerokim łukiem. Na nim sprzedawane są… chipsy. Na wagę. Świeżo robione. Ależ pachną! No dobrze, podejdę, ale tylko dlatego, że na tym samym straganie dostanę… mąkę ziemniaczaną. Na wagę. Świeżo wysuszoną z nakrochmalonej wody po płukaniu ziemniaków na chipsy.

Przede mną jeszcze jeden apetyczny stragan – bimbrownia. To znaczy stragan z wielkimi stągwiami. Samym zapachem można się upić. Kupimy tu wódki, nalewki i wina z różnych lokalnych roślin. Oczywiście na wagę. Tak, dobrze widzicie: nie na pojemność, jak u nas (litr czy pół litra? Litr, bo co to jest pół litra na dwóch…), a na wagę. Ceny są za kilogram. Przynosisz swoje naczynie, zostaje ono zważone, a po nalaniu do pełna zostaje zważone po raz wtóry. Tak samo sprzedaje się na kolejnym straganie miody. 

Na ten sam targ można też iść bez opakowań wtórnych i bez płóciennej torby. Dostaniecie wówczas wszystko opakowane w plastik i będziecie sarkać, że dlaczego te Chiny takie nieekologiczne. Ale tak naprawdę wiele tego typu rzeczy to tylko kwestia naszego wyboru – i tego, czy nam się chce.

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Anna
Anna
4 lat temu

Kurcze nic z tego co opisujesz nie jest mi obce, poza tymi nalewkami na wagę. Z tym się nie spotkałam 🙂
A śmiesznie było, jak ja w Wietnamie do sklepiku pod domem porzychodziłam i pani już wiedziała, że mam swoją torbę i tak sobie pakowałam, ale zbulwersowała się, że chcę wsadzić do tej samej torby warzywa i papier toaletowy be pakowania do oddzielnie. Tak nie można! Nie mogłam wytłumaczyć, że to się nie pogryzie ze sobą:)

Awatar użytkownika
4 lat temu
Odpowiedz  Anna

😀 o tak, jakżeż można papier toaletowy z jedzeniem! 😀