[cmsmasters_row][cmsmasters_column data_width=”1/1″][cmsmasters_text]
Budzik wyrywa mnie ze snu i półprzytomna rozglądam się po pokoju.
Ciężko się obudzić, gdy wokół mnie panuje ciemność, a w moim sztokholmskim mieszkaniu nad ranem ciemno jest zawsze. W zimie słońce wschodzi, kiedy jestem już w pracy, więc przed wyjściem z domu nie widuję go wcale. Latem zaś w Sztokholmie królują białe noce, zatem grube, nieprzepuszczające światła zasłony to konieczność. W zależności od pory roku zapalam więc światło albo rozsuwam zasłony i przygotowuję się do wyjścia do pracy. Ledwo otwieram drzwi do mieszkania i wychodzę na klatkę, widzę sąsiada, który planował zrobić to samo… i natychmiast się cofa, udając, że czegoś zapomniał. Nigdy chyba nie przestanę się uśmiechać na myśl o tym, jak bardzo niekomfortowo czują się Szwedzi, spotykając sąsiadów na korytarzu i musząc się z nimi przywitać. Nie lubią tego na tyle, że często na mój widok cofają się do mieszkania albo wyglądają przez wizjer, czy już sobie poszłam – po zejściu kilku schodów w dół słyszę zazwyczaj odgłos otwieranych drzwi. Sąsiad zobaczył, że droga wolna i mógł w końcu bezpiecznie opuścić swoje mieszkanie!
Moja firma ma siedzibę w centrum Sztokholmu, a żaden szanujący siebie i środowisko pracownik nie podjechałby do niej samochodem – no chyba, że mieszka za miastem albo ma dzieci do podwiezienia po drodze. W innym przypadku zostaje rower, bo Sztokholm oferuje świetną sieć ścieżek rowerowych. Ja akurat własnego nie posiadam, więc w sezonie korzystam z rowerów miejskich, a poza nim chodzę do pracy pieszo. Niezależnie od pogody, w końcu – jak to mawiają Szwedzi – nie ma złej pogody, są tylko nieodpowiednie ubrania. Więc czasem po dojściu do pracy przebieram się w coś suchego albo otrzepuję ze śniegu i z uśmiechem patrzę, jak podobnie zachowują się koledzy z pracy.
Zazwyczaj przychodzę do biura jako jedna z ostatnich i tak też wychodzę. Większość ma dzieci w wieku szkolnym i to im podporządkowuje swój rozkład dnia – przychodzą do biura po odwiezieniu dzieci do szkół czy przedszkoli, a wychodzą, kiedy latorośle trzeba odebrać. Mamy zadaniowy tryb pracy, więc nikt nie pilnuje godzin wejścia czy wyjścia, po prostu praca ma być zrobiona. Jak musisz wyjść wcześniej i zająć się dzieckiem, to po prostu to zrób, najwyżej po położeniu malucha spać, będziesz się jeszcze musiał zalogować do komputera i dokończyć poprzednie zadania. Nikogo już nie dziwią maile wysłane przez dzieciatych kolegów o godzinie 23:00. Ci jednak, którzy nie spieszą się po pracy do przedszkoli czy na zajęcia pozalekcyjne, wolą skończyć swoje zadania o regularnej godzinie i po wyjściu z pracy najzwyczajniej w świecie o niej zapomnieć. Jaki styl pracy wolimy, zależy tylko od nas.
Gdy zbliża się 11:30, można wyczuć już nerwową atmosferę – Szwedzi zaczynają się rozglądać dookoła, kto pierwszy wyskoczy z propozycją wyjścia na lunch.
Wszyscy są już głodni, ale nikt nie lubi się wyrywać, bo jeszcze niechcący przeszkodzi komuś w pracy. W końcu pada to wyczekane hasło i wszyscy jak na komendę wstają od biurek. Mamy w firmie stołówkę pracowniczą, ale korzystamy z niej tylko, gdy nie mamy zbyt dużo czasu na jedzenie. No i w czwartki, bo wtedy – szwedzkim zwyczajem – na stołówce serwują grochówkę i naleśniki, a wielu kolegów z pracy za nic nie odpuściłoby takiego posiłku. Często przypominają sobie wtedy też anegdotkę, jak to przyjechała do nas swego czasu delegacja z Azji i akurat natrafiła na tradycyjny czwartkowy obiad szwedzki. Zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, Azjaci polali grochówką naleśniki, myśląc, że to sos… Szwedzi nie odważyli się zaprzeczyć, choć zdawali sobie sprawę, że kolegom z innego kontynentu szwedzka kuchnia chyba nie przypadła do gustu. Zatem w czwartek mamy grochówkę i naleśniki, a w pozostałe dni, kiedy możemy sobie pozwolić na normalną, godzinną przerwę na lunch – wychodzimy na zewnątrz. Praca w centrum Sztokholmu sprawia, że mamy spory wybór restauracji, a większość z nich o tej porze oferuje lunch menu za mniej więcej połowę normalnej ceny. Zazwyczaj w formie szwedzkiego stołu (którego w Szwecji nikt nie nazywa szwedzkim, tylko po prostu „otwartym bufetem”), z darmowym pieczywem, sałatką, wodą, a czasem nawet kawą i herbatą. Wyjście na lunch to też szansa na rozprostowanie nóg oraz oderwanie myśli od pracy. Dla niektórych ta godzinna przerwa to też jedyna szansa na załatwienie jakichś formalności, bo wszystkie urzędy pracują w podobnych godzinach do naszej korporacji. Inni korzystają z okazji, by wyskoczyć na siłownię albo pobiegać, decydując się później tylko na krótki posiłek przed komputerem. Między 11:30 a 13:00 firma ożywa, choć biurka świecą pustkami. Ktoś mądry nawet pomyślał, by zablokować kalendarz w Outlooku w tych godzinach, żeby nikomu jeszcze nie przyszło do głowy ustalać terminu zebrania w świętej porze lunchu!
Potem pracujemy efektywnie tak mniej więcej do godziny 15, gdy większość znów zaczyna się robić nieco rozkojarzona… To najlepszy znak, że czas na fikę! Fika to szwedzki zwyczaj, coś jak przerwa na kawę, która dla Szwedów urosła już niemal do rangi świętości. Jeśli to jakaś większa okazja – na przykład czyjeś urodziny – całym działem zbieramy się w kuchni na ciasto, kawę i rozmowy. Taka przerwa może spokojnie potrwać kilkadziesiąt minut. Na co dzień jednak umawiamy się z kimś, z kim mamy do przedyskutowania sprawy służbowe lub prywatne – zamiast siadać do oficjalnego spotkania, przenosimy się do kuchni z kubkiem kawy czy herbaty i pozwalamy myślom oderwać się od innych zadań. Z zieloną herbatą rzucam się tu w oczy – Szwecja znajduje się w światowej czołówce, jeśli chodzi o ilość wypijanej kawy i nie zliczę, ile razy musiałam tłumaczyć zszokowanym współpracownikom, że kawy nie pijam i owszem, naprawdę da się tak żyć…
Przychodzi w końcu czas wyjścia z biura i stajemy teraz przed pytaniem: co mamy na dzisiejszy wieczór zaplanowane? Bo zaplanowane mieć coś musimy, no chyba że nie przeszkadza nam wieczór nicnierobienia. Szwecja nie jest krajem słynącym ze spontaniczności, a zaproponowanie nieplanowanego wyjścia na piwo po pracy spotkałoby się zapewne z niezręczną ciszą. W świecie dużych miast i międzynarodowych korporacji ludzie mają albo rodziny do ogarnięcia, albo mnóstwo zajęć sportowych, rozwojowych, spotkań ze znajomymi… Poza tym trzeba się też psychicznie nastawić na spotkanie, więc bezpiecznie jest zaproponować komuś wyjście na piwo „za dwa, trzy tygodnie” i pozwolić na dopasowanie naszych wypełnionych po brzegi kalendarzy. Jeśli jednak ktoś wyskoczy z taką niezręczną propozycją, a my nie mamy pod ręką żadnej lepszej wymówki, zawsze możemy wymówić się praniem. Jest to argument nie do podważenia, zwłaszcza, że w szwedzkich mieszkaniach zazwyczaj nie ma pralek, są za to wspólne pralnie, w których możemy zarezerwować sobie czas na pranie i suszenie naszych rzeczy. Oczywiście, większość chciałaby zarezerwować weekendy albo wieczory po pracy i w dużym bloku na taki termin nieraz trzeba czekać ponad tydzień. A skoro już ponad tydzień czekam na zrobienie prania, to każdy rozsądny człowiek przecież zrozumie, że żadne wyjście na piwo nie jest od tego ważniejsze! Wtedy muszę być na miejscu o wyznaczonej porze, bo po piętnastu minutach każdy ma prawo zajęcia mojej pralki. Nawet jeśli mi się poszczęści i nikt mi jej nie zajmie, to spóźnienie może oznaczać, że nie zdążę z praniem i suszeniem w wyznaczonym mi czasie. A jeśli naruszę czas kolejnej osoby, ten ktoś może bezkarnie wyjąć z pralki lub suszarki moje rzeczy i wrzucić je do stojącego obok kosza na ubrania. Sama wielokrotnie tak robiłam z cudzymi rzeczami, ale wciąż wolałabym uniknąć obcych ludzi przerzucających moje ubrania… Albo znalezienia krótkiego, pełnego wykrzykników liściku, podkreślającego, jak bardzo nie szanuję reguł panujących we wspólnych pomieszczeniach oraz cudzego czasu. Bo Szwed mi nie powie tego prosto w twarz, będzie wolał uniknąć konfliktu – za to wyrażenie złości na papierze jest jak najbardziej na miejscu.
Po skończonym praniu, zbieram wszystkie rzeczy do dużej, niebieskiej torby z IKEI, którą chyba stworzono specjalnie w tym celu.
Wczesny wieczór to wciąż dobra pora, by wyjść na spotkanie ze znajomymi – umówione naturalnie z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Rezerwacja w barze też zrobiona odpowiednio wcześniej, w końcu nikt nie chciałby znaleźć się w tej niekomfortowej sytuacji, że w wybranym przez nas przybytku może nie być wolnych miejsc, prawda? Siedzimy i rozmawiamy do 23:00, kiedy nieuchronnie zbliża się pora zamknięcia baru. Kelner przychodzi z rachunkiem i terminalem, od razu proponując rozbicie rachunku – przy szwedzkich cenach alkoholu dla wszystkich jest oczywiste, że każdy płaci za siebie. Propozycje w stylu „stawiam wszystkim kolejkę” niechybnie doprowadziłyby do bankructwa w krótkim czasie. Tym razem, żeby ułatwić kelnerowi zadanie, za cały rachunek płaci kolega, rzucając tylko „swish me money” („przelej mi pieniądze”). Swish to aplikacja na telefon, do której ciężko mi się przełamać – nasz numer telefonu jest połączony z kontem bankowym i wystarczy tylko kilka kliknięć w ekran smartfona, by pieniądze znalazły się na koncie płacącego rachunek kolegi.
Chowamy telefony do kieszeni i zbieramy się do wyjścia. Metrem szybko docieram do domu i zbieram się do snu. Jeszcze tylko szybki prysznic – wanna jest luksusem rzadko spotykanym w sztokholmskich mieszkaniach, bo po prostu zajmowałaby za dużo miejsca. Swoją drogą, król Karol XVI Gustaw zaproponował kiedyś wprowadzenie całkowitego zakazu posiadania wanny, w końcu są one bardzo nieekologiczne… Na szczęście był to tylko luźno rzucony pomysł. Chcąc nie chcąc, mam jednak bardziej ekologiczną łazienkę – na tyle małą, że wanna i tak by się w niej nie zmieściła. Ściągaczką do wody sprzątam zachlapane ściany i podłogę, bo kabina prysznicowa to też zbędny luksus. Wystarczy przecież prysznic odgrodzić zasłonką, a wodę z podłogi po każdym prysznicu ściągnąć do odpływu i gotowe.
Mimo wszystko zazdroszczę tym szczęśliwcom, którzy mają wanny w mieszkaniach, myślę, kładąc się spać. Trzeba w końcu zebrać siły na kolejny dzień w szwedzkiej korporacji…
Gabi / Gabi & the new direction
[/cmsmasters_text][/cmsmasters_column][/cmsmasters_row][cmsmasters_row data_shortcode_id=”7yf6xz5csc” data_width=”boxed” data_top_style=”default” data_bot_style=”default” data_color=”default” data_padding_top=”0″ data_padding_bottom=”0″][cmsmasters_column data_width=”1/1″ data_shortcode_id=”jxacxrxuuk” data_animation_delay=”0″ data_border_style=”default” data_bg_size=”cover” data_bg_attachment=”scroll” data_bg_repeat=”no-repeat” data_bg_position=”top center”][cmsmasters_divider shortcode_id=”yimgn84sta” width=”long” height=”1″ style=”solid” position=”center” margin_top=”50″ margin_bottom=”20″ animation_delay=”0″][/cmsmasters_column][/cmsmasters_row][cmsmasters_row data_shortcode_id=”rxnj3mhylp” data_padding_bottom_mobile_v=”0″ data_padding_top_mobile_v=”0″ data_padding_bottom_mobile_h=”0″ data_padding_top_mobile_h=”0″ data_padding_bottom_tablet=”0″ data_padding_top_tablet=”0″ data_padding_bottom_laptop=”0″ data_padding_top_laptop=”0″ data_padding_bottom=”50″ data_padding_top=”0″ data_bg_parallax_ratio=”0.5″ data_bg_size=”cover” data_bg_attachment=”scroll” data_bg_repeat=”no-repeat” data_bg_position=”top center” data_color=”default” data_bot_style=”default” data_top_style=”default” data_padding_right=”3″ data_padding_left=”3″ data_width=”boxed”][cmsmasters_column data_width=”1/1″ data_shortcode_id=”yhiilxj8x” data_animation_delay=”0″ data_border_style=”default” data_bg_size=”cover” data_bg_attachment=”scroll” data_bg_repeat=”no-repeat” data_bg_position=”top center”][cmsmasters_image shortcode_id=”2i4w2k9z48″ align=”center” link=”https://klubpolek.pl/wp-content/uploads/2019/01/wizytówka.jpg” animation_delay=”0″]13269|https://klubpolek.pl/wp-content/uploads/2019/01/wizytówka-300×175.jpg|medium[/cmsmasters_image][/cmsmasters_column][/cmsmasters_row]
Gabi, masz bardzo lekkie pióro.
Tekst sam się czyta. Fajnie dowiedzieć się, jak wygląda dzień w szwedzkiej korpo. 😉
I wcale nie jest tak sielankowo. Pozdrawiam. 🙂
Cieszę się, że się podoba 🙂
Wiadomo, każda korporacja jest inna, a żadna chyba nie jest zbyt “sielankowa”. Ja w gruncie rzeczy lubię pracę w wielkich firmach, nawet jeśli czasem trzeba zacisnąć zęby 😉
Może na kawkę? Pracuję na Vasagatan 😉
hej Inga, Ja na Liljeholmen, ale chetnie bym sie spotkala w Polskim gronie 🙂
Ten tekst jest trochę “wspominkowy”, bo niedawno zamieniłam już Sztokholm na Wiedeń – zresztą wciąż w ramach tego samego “korpo” :). Choć zakładam, że będę co jakiś czas w Sztokholmie w delegacjach, więc kto wie? 🙂
Prywatny wniosek po przeczytaniu – Przyjechałam do Hiszpanii, żeby powalczyć z moim wewnętrznym Szwedem. 😂
Na razie się udaje, ale czasem brakuje tego Judasza w drzwiach… tak często w użyciu, kiedy byłam jeszcze w Polsce.
Pozdrawiam!
Ja zamieniłam już Szwecję na Austrię, ale nawyk dalej został, by wyjrzeć zanim wyjdę na klatkę… 😀
Mieszkałam w Szwecji kilka dobrych lat, na dalekiej północy a potem już bliżej cywilizacji w Dalarna… bardzo fajnie się czyta twoje pisanie, z każdym słowem przypominam sobie jak to było w Szwecji i potakuję głową ‘tak, tak dokładnie tak’….
Teraz też widzę że ciężko pomieścić w glowach Polakom pewne szwedzkie oczywistości…np fika i dlaczego bez niej nie da się żyć…albo jak można w śnieżycę jechać na rowerze do pracy, albo iść w największy deszcz bez parasola (oczywiście człek odpowiednio zakapturzony i uszczelniony)…i masę innych ‘niedorzeczności’
Bardzo było mi miło tu gościć, będę zaglądać
Pozdrawiam Agnieszka
Dzięki i zawsze zapraszamy ponownie! 🙂 Ja na rower w śnieżycę się nie porywałam, ale na spacery i owszem, choć czasem to faktycznie wyglądało na masochizm… 🙂
Czułam że Szwecja to kraj dla mnie od momentu kiedy pierwszy raz postawiłam tam stopę. Myślę że idealnie wpasowałabym się w życie tam. W Polsce kosztuje mnie więcej wysiłku 😀 i nie chciałabym walczyć z wewnętrznym Szwedem!
Rozczytuję się od 2 miesięcy w Knausgardzie i widzę punkty wspolne w zakresie spostrzeżeń na temat Szwedów. Niby Norweg, niby tak daleko kulturowo i społecznie od Polaka, a jednak 😁
Swietnie opisalas wycinek zycia w Szwecji. Tak zyje sie tez w wielkich miastach Usa, Natomiast wmalych Szwedzi czuli by sie osaczeni.
Super tekst! Przypomina trochę moje życie w Szwajcarii 🙂
Dzięki 🙂 No proszę, Szwajcarzy też tacy zamknięci jak Skandynawowie? 😀
Cześć,
Szwajcarzy myślę, że są bardziej otwarci, ale lubią mieć też wszystko z wyprzedzeniem zaplanowane. Mają całe mnóstwo zasad, które trzeba respektować, wszystko musi być in Ordnung 😉