FelietonyVancouver

Takie pytanie zadawałam sobie kilkukrotnie podczas ostatniej mojej podróży po Azji centralnej. Przede wszystkim za każdym razem, kiedy musiałam użyć mojego telefonu i zainstalowanego na nim tłumacza, aby porozumieć się z inną osobą lub przetłumaczyć menu w restauracji. 

Nie sądziłam, że w czasach kiedy angielskiego uczy się już praktycznie noworodki, dogadanie się z mieszkańcami Kirgistanu, Uzbekistanu i Tadżykistanu będzie tak kłopotliwe. Ku mojemu zaskoczeniu są to kraje, gdzie dominuje język rosyjski a spotkanie osób mówiących po angielsku graniczy z cudem.

Musiałam nawet zainstalować dodatkowe języki w aplikacji tłumaczącej, gdyż niektóre osoby nawet nie znały rosyjskiego. Tak było w Kirgistanie, gdzie właścicielka domu gościnnego zamówiła taksówkę, mimo że zawiadomiłam ją, że będę potrzebować owej taksówki, ale za godzinę. Siedząc spokojne w salonie, delektując się śniadaniem i świeżo zaparzoną herbatą, zostałam powiadomiona, że taksówka na mnie czeka. Dosłownie trzy minuty po naszej rozmowie. 

Szybko zainstalowałam język kirgiski (za radą innych turystów), bo starsza pani nie znała rosyjskiego. Mimo to i tak się nie zrozumiałyśmy. Wolałam dopić herbatę i spakować sobie śniadanie, niż próbować się z nią dogadać. No cóż. Pojadę wcześniej i zaczekam na miejscu – pomyślałam. I wtedy, kiedy myłam zęby, pani wróciła z właścicielem samochodu. Okazało się, że taksówkarz zna rosyjski i mieszka tuż obok. Ustaliliśmy bez problemu, że odbierze mnie, kiedy będę gotowa.

Innym razem zarezerwowałem pokój wyższego standardu, a na miejscu dostałam pokój „przechodni”. Musiałam się wykłócać za pomocą aplikacji o ten przeze mnie zarezerwowany, dający prywatność. Ależ byłam dumna z siebie, gdy mi się to udało. Wieczorem ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam właścicielkę z telefonem w ręku, na którym widniały słowa  „DINNER IS READY”.

Byłam zaskoczona, ale nie miałam ochoty na więcej tłumaczeń, podziękowałam i powiedziałam, że za chwilę będę. Sprawdziłam jeszcze, czy rezerwacja obejmowała kolację, ale nie było na ten temat żadnej wzmianki. Okazało się, że właściciele zwykle zapraszali swoich gości na kolację, o czym zapewne mnie poinformowali zaraz na początku, ale niestety tego nie zrozumiałam.

Całkiem niedawno w Warszawie zamówiłam Ubera. Zauważyłam, że kierowca ledwo mówi po polsku. Zapytałam o jego pochodzenie. Odpowiedział, że jest z Kirgistanu i próbował ze mna rozmawiać po rosyjsku. Mogę jedynie wyłapać pojedyncze słowa w tym języku i  z tego co zrozumiałam, przyjechał do Polski za pracą, a brak znajomości polskiego czy angielskiego nie był dla niego żadnym problemem. 

Innym razem jechałam z kierowcą z Uzbekistanu. Akurat aplikacja nie działała poprawnie i poprosił mnie o wpisanie adresu na jego telefonie. Klawiatura była ustawiona na język uzbecki a on próbował mi coś wytłumaczyć. Zdziwiona pomyślałam: jestem u siebie w kraju i nie mogę dogadać się z kierowcą? Szybko udało mi się zmienić język klawiatury i wpisać adres docelowy.

W obu przypadkach kierowcy byli niesamowicie mili i uśmiechnięci. Obu pogratulowałam odwagi przyjazdu do Polski w poszukiwaniu lepszego życia, bez znajomości języka polskiego ani angielskiego. Obaj byli zgodni, że w Polsce jest praca, której w ich krajach brakuje. Podobny problem dotyczył przecież niegdyś i Polaków.

Czy warto więc było się uczyć tych moich języków? Oczywiście, że tak. 

Znam subtelne różnice między językiem francuskim z Francji, Belgii i Kanady. Świetne adaptuję mój hiszpański do osób z Panamy, Kolumbii, Peru, Chile czy Meksyku. Co za tym idzie, potrafię się dogadać z mieszkańcami od Kanady po Patagonię, a porozumiewanie się z obywatelami małego, ale jakże malowniczego, Kirgistanu okazało się takim wyzwaniem. 

Kamila Janus

IG:@americasonastroller

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze