Felietonyahoj przygodo

Maria Czubaszek powtarzała za Woodym Allenem: „To nie tak, że boję się umrzeć. Po prostu nie chciałbym być w pobliżu, kiedy to się stanie.”

Postanowiłam, że zrobię to bezboleśnie, a nawet lekko i dziarsko. Jakby mnie tu nie było. Jak w tym powiedzeniu Woody’ego Allena i Marii Czubaszek, bo jednak Czubaszek, powtarzając za Allenem, przywłaszczyła sobie trochę tę złotą myśl. I ja też chciałam ją sobie przywłaszczyć, wcielić w życie, urzeczywistnić, ale kompletnie nie wiedziałam, jak się do tego zabrać.

W końcu zamiast urzeczywistniać zaczęłam tę rzeczywistość gromadzić i to dość zachłannie.

Nagle uwierzyłam, że mogę wszystko zawekować i włożyć do słoika. Babcia mówiła na takie słoiki weki i wekowała w nich wiśnie, a potem wyciągała je dla mnie ze spiżarki. I w środku najzimniejszej zimy zjadałam prosto z kompotu wiśnie z lata. I ja teraz, jak babcia kiedyś, chciałam zawekować, tyle że nie wiśnie, a Lazurowe Wybrzeże.

Może nie w całości, ale najdroższe pejzaże i nie chodziło tylko o materialne fragmenty jak  moja ławeczka przy forcie Carré z widokiem na morze góry i Nicea, bo przecież także o nastroje. No bo z której strony by nie spojrzeć, zżyliśmy się już trochę i Lazurowe Wybrzeże grało mi na nerwach i nastrojach, kiedy przyszedł czas na pożegnanie.

W celu gromadzenia zapasów potroiłam swoje wysiłki, by o niczym nie zapomnieć, niczego nie przeoczyć i potem nie żałować.

Sporządziłam nawet długą listę w głowie i mogłam odhaczać. To prawda, niektóre rzeczy okupiłam pobolewaniem brzucha i zgagą, a inne udało mi się zrobić po raz pierwszy w życiu. Jak ten wypad do małych galerii usytuowanych jedna obok drugiej, tam na starym mieście w Antibes przy Boulevard d’Aguillon.

Zawsze się wstydziłam, chyba nie tylko ja. Istnieje przecież jakieś onieśmielenie, jakaś mała, ale ewidentna, blokada, która dopada każdego na progu atelier, jakby nie można było wejść, ot tak, z marszu. Artysta pokazuje tu swoje najdrobniejsze fragmenty umysłu, nieraz bardzo pokruszone, to dużo więcej niż jakby się miał rozebrać. Wszystko jest tak bardzo intymnie kolorowe albo, przeciwnie, monochromatyczne i jeszcze ta wymowna cisza, jak w kościółku sztuki, bo jednak to mały kościółek. Sam na sam z artystą, nie tylko z obrazami i rzeźbami, ale z wszystkimi wstydami i smutkami i z jego nieodpartą potrzebą adoracji. I jak w małym kościele musisz jakoś adorować malarza.

Tylko, jak to zrobić? Wchodząc, jeszcze nie wiedziałam, ale potem poszło gładko. Bonjour, jestem pod wrażeniem tego obrazu – wskazałam, a mój palec zadrżał w powietrzu.

Mój tata też maluje … I tylko do dziś żałuję, że odważyłam się dopiero na sam koniec. Bo gdybym weszła wcześniej do tej galerii po środku, może udałoby mi się uzbierać na portret Andy’ego Warhola. Miałabym obraz i wspomnienie, a tak mam tylko wspomnienie. Znaczy, że farba może się kiedyś zetrzeć i zapomnę. Pusta ściana. 

Inne rzeczy z listy robiłam na zapas po kilka razy, właściwie bez umiaru.

Jak w kompulsywnym objadaniu się. Wpierdzielasz, jesz, ale niewiele czujesz, jakąś pulpę, kartofel smaków. I nie mam na myśli tylko objadania się tarte au citron i bagietek tańszych niż w śląskiej piekarni. Siadałam na plaży sama albo z małą A. i patrzyłyśmy, jak falują fale, że mają trzy kolory. Już wcześniej doszłam do wniosku, że nazwa kamienia azurmalachit nie jest przypadkowa.ganiałyśmy po kamieniach, zbierałyśmy je – nasza mała wielka kolekcja otoczaków na później do Krakowa.

Rowerem Wigry 3 do Nicei, co drugi weekend, częściej w niedzielę, bo niedziela jakoś bardziej pasuje do roweru niż sobota. Sobota stereotypowo ubiera się w błękitną koszulkę polo i przechadza po promenadzie Anglików. Kąpiele w morzu, nie jak kiedyś leniwe i od niechcenia, częste, dłuższe, z chlapaniem i śmiechem, trochę wymuszona radość i łapanie wiatru na policzkach, żeby już tam został i dmuchał, jak przyjdą wątpliwości. Wycieczki do ulubionego Biot, w Biot kiedyś templariusze dziś koty we wszystkich leniwych barwach.

Nominacja mojej książki do Nagrody Gombrowicza i z muzeum Witolda w Vence też trzeba było się pożegnać.

Gdyby nie wyjazd, to miało być spotkanie autorskie. Już się nie dowiem, czy Gombrowicz mrugnąłby do mnie ze zdjęcia portretowego koło kominka, a przeczuwałam, że na pewno. Jestem bezczelna. Małe sklepiki z mydełkami lawendowymi i te ze starymi plakatami lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte. Samo już wypowiedzenie lata siedemdziesiąte sprawia przyjemność na języku, a tu oryginalny plakat z tamtych dni – Volkswagen Transporter T2. Kawa w kawiarence ukrytej w małej uliczce pod girlandami z trójkątów, na zewnątrz w restauracji Le Chrono, karafka czerwonego wina… można się zarumienić, tak tu ładnie jak w kolorowych żelkach i jak o tym pisać, żeby w tekście nie było za jaskrawo.

Już za późno. Wyprawy do centrum handlowego. Przecież nawet centrum handlowe pod gołym niebem i z palmami ufryzowanymi na fiu bździu i ostentacyjnym fallusem – rzeźbą jak z brązu, to ciut inne zakupy niż w Silesia City Center Katowice i ani jednej dawnej kopalni.

Z Légerem też mnie naszło na ostatek. Żyliśmy przecież z Fernandem, (no dobrze kto żył, ten żył) obok siebie ładnych parę lat. A ja rytualne pielgrzymki do Musée national Fernand-Léger zaczęłam organizować dopiero na końcu i się zakochałam. Do teraz jak porządnie zmrużę oczy, to mi miga światło z witrażowych okien Légera, a w uszach gra „Balet mechaniczny”. To w pobliskim muzeum zdradzając ostentacyjnie surrealizm taty, zrozumiałem, że jestem kółkiem, kwadratem i trójkątem. Moja miłość do kubizmu rozkwitła. Zabrałam ją ze sobą. Gdybym zamiast pisać, malowała, to przecież tylko kubizm. I tego nauczyła mnie Francja, tego nauczyło mnie Lazurowe Wybrzeże i wcale nie Picasso a Léger właśnie. A niech świat się zamieni w kółko, kwadrat i trójkąt. Czy życie nie byłoby prostsze?

Próbowałam to wszystko schować do walizki na kółkach, terkotały te kółka, przewracały się figury geometryczne i bibeloty w wynajmowanym mieszkaniu, trzeba było tak dużo rzeczy zostawić na wystawce albo wyrzucić na amen. Wszystko się dało posegregować i wywieźć tylko nie wątpliwości. Nie te, czy dobrze, że wyjeżdżamy, bo dobrze. Ale czy udźwigniemy tę zmianę?

Kiedy przyszedł dzień pożegnania, który ani trochę nie wyglądał, jak powinien i nie tylko dlatego, że nie mieliśmy jeszcze Volkswagena Transportera (T4) najlepiej w dwóch kolorach – biel i pomarańcz, płakałam rzewnymi łzami.

Płakałam ze zmęczenia, nie z żalu. Naprawdę chciałam, żeby było jak w powiedzeniu Woody’ego i Czubaszek. Niespecjalnie oglądałam się za siebie w aucie. Może nawet byłam już w Katowicach, zanim samochód ruszył – wszystkimi myślami. I może dlatego tak długo nie byłam w stanie napisać o pożegnaniu z Antibes ani słowa, ani nawet przecinka, kwadratu czy kółka. No bo teraz kiedy je piszę, kiedy już nie ma mnie we Francji, zaczynam odczuwać, jakbym była. I tak sobie myślę, że jednak nie mieli racji.

Może warto być na miejscu kiedy się żegna z dotychczasowym życiem. Może jak się tak człowiek pożegna, to nie smutnieje idiotycznie jak ja teraz, kiedy wspomina. Bo teraz ten smutek przychodzi i odchodzi jak fale, ale fal już nie ma. Fale falują w Antibes, a ja tu w Katowicach w skwarze rodzinnego miasta. Szczęśliwa i nieszczęśliwa zarazem.

To nie tak, że chciałabym wrócić. Po prostu chciałabym być w pobliżu, kiedy wyjeżdżałam.

DOMINIKA HORODECKA

WDECH I WYDECH

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA NA OBCZYŹNIE I POBIERZ DARMOWY FRAGMENT KALENDARZA POLKI Z KODEM ZNIŻKOWYM!

Kalendarz Polki – kalendarz bez granic jest:

  • niedatowany – zacznij korzystać, kiedy chcesz
  • cały kolorowy (280 stron!)
  • pełen ciekawostek o świecie, świąt i tradycji, zdjęć, lokalnych przepisów (m.in. z Egiptu, Tajlandii, Japonii i Francji), wyjątkowych miejsc, mądrych i motywujących cytatów, dłuższych i krótszych wspomnień i refleksji z podróży i emigracji Polek na Obczyźnie
  • idealny do planowania – z matrycami Eisenhowera, podpowiedziami, jak zarządzać zadaniami i planerami (rocznym, miesięcznymi i tygodniowymi)
  • dziennikiem/pamiętnikiem – z 60 pytaniami wzmacniającymi samoświadomość.
Książkoplaner Kalendarz Polki jest pełen świata!
pożegnanie
5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Igomama
1 rok temu

Dominiko, czarujesz słowami!
Twoje pisanie niezmiennie mnie zachwyca.
Emocje pożegnania – och, jak bardzo to rozumiem.
Przepiękny tekst!