Kiedy kilka lat temu pracowałam w jednej z trójmiejskich szkół językowych, w przerwie między zajęciami uczniowie pokazali mi krótki filmik zamieszczony w internecie. Prezentował on sondę uliczną, w której prowadzący prosił przechodniów z jakiegoś amerykańskiego miasta o wskazanie na mapie świata Polski.
Reakcje uczestników eksperymentu były skrajnie różne i większość postawionych przed kamerą osób nie miała pojęcia, w której części świata szukać miejsca o tajemniczej nazwie „Poland”. Standardowo ktoś pomylił Poland z Holland, ktoś wskazał na biegun północny, sugerując się zapewne skojarzeniem wynikającym z nazwy North Pole, a jeszcze inny uczestnik sondy, niepewnie wbił pinezkę w sam środek Australii.
Moi uczniowie zanosili się śmiechem, komentowali głupotę Amerykanów, a ci którzy mieli okazję być w Stanach Zjednoczonych osobiście, przywoływali anegdoty o podobnym wydźwięku. Jeden z uczniów, który był w liceum na wymianie w USA , ze śmiechem wspominał sytuację, gdy kumpel ze szkolnej ławki, zapytał czy Warsaw to nie miasto w stanie Nowy Jork. „Co za debil!” – podsumował mój kursant. Nie było mu jednak do śmiechu, kiedy potwierdziłam tezę, że w stanie Nowy Jork rzeczywiście istnieje miejscowość o nazwie Warsaw. Nawet przejeżdżałam przez nią samochodem.
Po przerwie to ja postanowiłam zrobić niewielki dydaktyczny eksperyment i poprosiłam uczniów o wyciągnięcie karteczek. Nie muszę chyba wspominać, że lwia część klasy zareagowała na tę prośbę alergicznie. Zadanie moich podopiecznych, których przekrój wiekowy miał rozpiętość od 17 do 45 lat, polegało na wypisaniu nazw amerykańskich stanów. Dodałam, że stanów jest pięćdziesiąt, a na ich przywołanie mają jakieś dziesięć minut. Zadanie miało oczywiście charakter quizu, nie było na ocenę i jedynym jego celem było sprawdzenie stanu wiedzy o kraju wyśmiewanych przed kilkoma minutami „debili”.
Wyniki tego niewielkiego testu potwierdziły moje obawy. Okazało się bowiem, że moi pewni siebie kursanci wiedzieli o amerykańskich stanach mniej więcej tyle, ile przeciętny Amerykanin o polskich województwach. Nie chodzi nawet o to, że ani jedna osoba nie wypisała całej pięćdziesiątki, ale mało kto zbliżył się do jednej piątej! Najpopularniejsze stany, które zagościły na większości kartek to Nowy Jork, Floryda, Kalifornia, Alaska, Teksas i Hawaje. Jeden z uczniów wymienił jeszcze kilka mniej znanych stanów, dzięki zainteresowaniu amerykańską ligą koszykarską NBA. Niemniej jednak wśród odpowiedzi pojawiły się takie „kwiatki” jak Miami, Los Angeles czy Boston, czyli amerykańskie miasta, które moi klasowi ankietowani wzięli za stany. Dwie osoby wpisały również na listę Dakotę i Karolinę, nie biorąc jednak pod uwagę, że oba stany występują w wersji północnej i południowej. Najbardziej rozbroił mnie jednak podpunkt z nazwą „Czikago” w tym właśnie wariancie pisowni.
Po omówieniu wyników quizu na sali zaległa grobowa cisza, a atmosfera wyraźnie zgęstniała. Moim podopiecznym nie było już do śmiechu, gdyż wyraźnie zauważyli analogię między filmikiem z YouTube a własną ignorancją. Grupa od razu spojrzała łaskawszym okiem na uczestników sondy, a jedna z uczennic skonstatowała nawet, że w sumie nie ma się co dziwić, że mieszkańcy USA niewiele wiedzą o małym, średniozamożnym kraju europejskim i pewnie gdyby zapytać ich o wskazanie Unii Europejskiej, reakcje byłyby w większości prawidłowe. Inny chłopak zauważył, że do filmiku wklejono zapewne w większości nieprawidłowe odpowiedzi, żeby było się z czego śmiać.
Co ciekawe, kilka lat później na YouTube pojawiła się seria klipów pt. „Matura to bzdura”, w których to nasi rodacy kompromitowali się przed kamerą. Wielu ankietowanych poległo przy wymienianiu województw, nie było w stanie przywołać polskich autorów lektur szkolnych ani przypisać flag do europejskich państw. W tej sytuacji pozostaje mi tylko przywołać kultową frazę ze sztuki „Rewizor” Mikołaja Gogola, w której jeden z bohaterów – Horodniczy, wykrzykuje w stronę widowni: „Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie?”. Wypada również sparafrazować znane hasło: nie pytaj, co cudzoziemcy wiedzą o Polsce, ale co my Polacy wiemy o innych krajach. Zostawiam was z tą refleksją i zachęcam do nieustannego zgłębiania wiedzy o świecie, z pokorą i podświadomym założeniem „wiem, że nic nie wiem”.
Kinga Eysturland
Jak zawsze świetny tekst, Kinga. Mam podobne spostrzeżenia na temat Azji. Mieszkając tam dowiedziałam się jak niewiele ją znałam wcześniej. I przestało mnie dziwić, że mieszkańcy wielu krajów wiedzą jedynie, kto to Lewandowski.
Niestety tak to funkcjonuje. Podobnie ludzie wrzucają Afrykańczyków czy Latynosów do jednego wora. Dla wielu osób wszyscy ludzie mieszkający na wschód od Odry to „Ruscy”. Generalizacje i przekłamania są na porządku dziennym.