Tinder w Zurychu
Pamiętam, jak rok temu natknęłam się na artykuł w jednym z lokalnych magazynów internetowych o wdzięcznym tytule „Tinder w Teheranie”.
Pamiętam, jak rok temu natknęłam się na artykuł w jednym z lokalnych magazynów internetowych o wdzięcznym tytule „Tinder w Teheranie”.
Moja emigracja trwała dwa lata.
To właściwie niezbyt długo, więc może bardziej trafione byłoby słowo „wyjazd”.
Przesłałeś zdjęcie knajpy. Piszesz „siedem lat tu nie byłem”, a potem dopisujesz: „Kiedyś byliśmy tu na rybie. Pamiętasz?”
Jadę na motocyklu, deszcz uderza o szybkę kasku, wdziera się pod ubranie.
Tajskie góry nie są dziś dla mnie łaskawe.
Kiedy odetniesz się od negatywnych ludzi, wydarzy się wiele dobrego.
Jeżeli nie mieszkasz w swoim kraju, to pewnie jesteś tłumaczem.
Wychowując się w Polsce (jak i pewnie w każdym miejscu na świecie), mamy pewną wizję własnego ślubu i wesela.
Kocham Tatry, ale nadszedł już czas, by po raz kolejny spakować plecak i ruszyć przed siebie.
Od najmłodszych lat powtarzano mi, że przekleństwa to coś złego.
Ludzie, którzy przeklinają to troglodyci, prostacy, są niewychowani, źli i prymitywni.
Podobno każdy pamięta tamten dzień, ja pamiętam także poprzedni.
Przylot z Hiszpanii. Pierwszy samodzielny lot po pierwszych miesiącach emigracji.
Turcy mają taki zwyczaj, że gdy spotkają dwie osoby o tym samym imieniu, stają między nimi i wypowiadają życzenie. Ciekawa jestem, do spełnienia ilu z ich marzeń przyczyniła się Turecka Republika Agat.
Wyobraź sobie, że chorujesz.
Od jedenastu lat. Na chorobę, która po kawałku odbiera ci pracę, hobby, poczucie humoru i kontrolę nad ciałem.