Felietony

Siedzę w kafejce i spoglądam dookoła.

Zwyczajne centrum handlowe, równie dobrze mogłabym być w Nowym Jorku czy Londynie. Sklepy podobne, ludzie o wszystkich kolorach skóry. Gdyby nie to, że czasem jak rajski ptak, dumnie przejdzie tradycyjnie ubrana, afrykańska mama* albo młoda matka z przymocowanym za pomocą koca lub ręcznika do jej pleców niemowlakiem, niewiele wskazywałoby na to, że jestem w Afryce.

Bo RPA to nie jest jednak taka typowa „Czarna Afryka”. Bardzo różni się od pozostałych krajów afrykańskich, a to za sprawą swojej kolonialno-apartheidowej przeszłości, która dopiero nie tak dawno się skończyła. Jeszcze 25 lat temu biali, kolorowi i czarni ludzie mieszkali oddzielnie. Biali w swoich chronionych po zęby enklawach, a nie-biali w ubogich, pobliskich wioskach – niedaleko, bo przecież zwykle i tak pracowali dla białych, więc musieli się do pracy w miarę szybko dostać. Teraz też istnieją chronione enklawy, ale zamieszkanie w nich zależy od zasobności portfela a nie koloru skóry.

Przyjeżdżając do kraju o takiej historii jak RPA, niezwykle trudno jest się dopasować do jakiejkolwiek innej grupy kulturowej poza swoją własną.

Więc siłą rzeczy, zaprzyjaźniłam się głównie z ludźmi o pochodzeniu europejskim. Jest tak dlatego, że historia Apartheidu jest ciągle świeża – pomiędzy poszczególnymi rasami dalej są napięcia, a wiele konfliktów  sprowadzanych jest do spraw rasowych.

“Co ty tam możesz wiedzieć o biedzie, przecież jesteś biała”. „Jesteś kiepski z matmy, no tak jesteś czarny, was matematyki kiedyś przecież nie uczyli” – to tylko bardzo kulturalne przykłady sprowadzania wielu rzeczy do kwestii koloru skóry, a przecież często tam, gdzie jest jakiś konflikt, ludzie nie przebierają w słowach.

I choć w firmowej stołówce przy jednym stoliku usiądzie Nazeera arabskiego pochodzenia, rdzenna Afrykanka Thuli i Pria pochodzenia hinduskiego, a soczyste dowcipy będzie im opowiadał Afrykaner Fanie, to jednak sobotnie braai* spędzą osobno, z przyjaciółmi o podobnym kolorze skóry, wyznających podobne jak oni wartości. I choć od czasu do czasu znajdą okazję, aby spotkać się ze sobą po pracy i nie unikają się, ba czasem nawet się lubią – to nie grawitują ku sobie tak, jak ludzie o podobnych charakterach czy temperamentach w krajach bez uprzedzeń kulturowych i rasowych…

Na początku strasznie się gubiłam w tych zawiłościach.

Subtelne społeczne niuanse – pewne rzeczy robione, bo tak wypada, inne, bo coś tam na tym zyskasz, a inne, bo po prostu masz ochotę.

Nie wiedziałam, co jest grzecznością a co zwykłym przyjaznym gestem. I cierpiałam… Bo zawsze byłam spontaniczna i szczera do bólu, często na bakier z manierami i uprzejmościami. I nie wszystkim się to podobało.

Trochę czasu zajęło mi zrozumienie tych niuansów, dotarcie do tego, że jestem na innym kontynencie, w innym kulturowo kraju i nic nie „działa” tu tak samo jak w Polsce, czy nawet w Wielkiej Brytanii, gdzie wcześniej mieszkałam. W końcu metodą prób i błędów wypracowałam sobie sposób działania, zgodny z moim własnym kodem wartości i akceptowany w moim nowym kraju.

Choć wielu rzeczy nie rozumiem, z wieloma się nie zgadzam, a wiele innych mnie drażni, to jestem już całkiem „zintegrowana” z tutejszym społeczeństwem. Mam wspaniałych znajomych pośród przedstawicieli wszystkich kręgów rasowych i kulturowych w RPA. Jestem bardziej wyczulona na różnice w przekonaniach moich znajomych i przyjaciół. Sobotnie braai jest dość szczegółowo planowane – albo odpowiednio małe i kameralne, albo odpowiednio większe, mniej prywatne – zaaranżowane tak, aby każdy miał jakąś bratnia duszę.

O ile tematów tabu raczej nie mamy, o tyle wiemy, w którym momencie powstrzymać się od komentarza. Niełatwa umiejętność, niedoceniana w wielu europejskich środowiskach.

Agnieszka Malonik / Blondynka w Krainie Tęczy

___________________________________________

*mama – odpowiednik naszego słowa „pani”, pomimo zbieżności ze słowem „mama” wyraża po prostu szacunek
*braai – impreza przy grillu, „domówka” bardziej lub mniej wystawna

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
5 lat temu

W Chinach niby nie ma aż takich napięć, a i tak większość ludzi “trzyma” ze “swoimi”. Tak jest najłatwiej. No i nie trzeba opuszczać swojej strefy komfortu 😉

Awatar użytkownika
5 lat temu
Odpowiedz  baixiaotai

Tak zawsze jest latwiej i bezpieczniej – wydaje mi sie, ze w niektórych krajach wynika to trochę z jednolitości społeczeństwa, podczas gdy w RPA jednolitości nie ma od dawien dawna, wiec wynika to z uprzedzeń.

Hanka Saqib
5 lat temu

Bardzo podobnie czułąm się w Tanzanii, gdzie z moimi uczniami znakomicie dogadywaliśmy się na zajęciach, ale jakoś nie spotykaliśmy się prywatnie. Bardzo trudno było przełamać dystans muzungu (biały) i Afrykanin. Poza tym tak jak piszesz między mieszkańcami Tanzanii też było wiele napięć natury kulturowej i religijnej. Chrześcijanie i muzułmanie nie zawsze się dogadywali, poza tym w Dar es Salaam jest dużo przedsiębiorczych i bogatych Hindusów, co też prowadziło do napieć. Czasem trudno było sie w tym wszystkim połapać, ale bardzo dobrze nam się tam mieszkało.

Kasia
Kasia
5 lat temu

Super to ujelas..Mieszkam w RPA ponad 20 lat.Na poczatku wiele rzeczy mnie irytywalo tu.Z uplywem czasu poznalam i polubilam tutejsza kulure..Teraz bardziej mnie irytuje europejska cywilizacja.Jednakze Kocham Polske i RPA i swietnie sie czuje w obydwu ojczyznach.