Mieszkam w kraju, który uważany jest przez niektórych za raj. Przemawiają za tym nie tylko dane statystyczne – niskie bezrobocie (3.7% wg danych na koniec kwietnia 2024 z Urzędu Pracy), ale również subiektywne odczucia odwiedzających. Czechy, bo o nich mowa, urzekają swoją infrastrukturą turystyczną czy pragmatycznym podejściem do życia. Przyznam, że całkiem dobrze czuję się w tym kraju. A może powinnam powiedzieć, że czułam? Pojawiła się pewna kwestia, która zaczęła mnie dość “uwierać”.
Jakiś czas temu zostałam mamą i wśród znajomych z Polski na pierwszy plan wysunął się tzw. urlop macierzyński oraz wychowawczy, a ściślej – jego długość. Standardowo urlop macierzyński w Czechach trwa 26 tygodni i może go wziąć tylko mama. Po tym czasie można przejść na urlop wychowawczy, który może trwać nawet trzy lata. W tym czasie wypłacany jest zasiłek dla opiekuna. Niektórzy stwierdzą, że to świetnie! Ale tylko wtedy, jeśli kobieta ma wybór.
W Czeszkach jest silne przekonanie o tym, że pierwsze trzy lata życia dziecka są najważniejsze dla jego rozwoju i powinno je spędzić z mamą.
Dlatego w większości to mamy przechodzą na urlop wychowawczy i zazwyczaj starają się maksymalnie go wykorzystać. Bardzo często planują następną ciążę tak, aby mogły przejść na urlop macierzyński z kolejnym dzieckiem i mogły zająć się jeszcze starszakiem. Zazwyczaj takie trzyletnie dziecko jest zapisywane do przedszkola. Mama zajmuje się domem i młodszym dzieckiem.
Taki scenariusz planowania rodziny jest bardzo popularny. Dlatego biada tym, które wyłamują się ze schematu. Czeszki oraz Czesi, których spotykałam na swojej drodze, nie mają w zwyczaju wtrącać się do życia innych. Jednak jeśli chodzi o urlopy wychowawcze czy raczej o to, co kobieta postanawia zrobić ze swoim życiem po dzieciach, następuje precedens.
Zewsząd słychać komentarze. Planujesz powrót po roku? Co z ciebie za matka! Tata postanowił podzielić się urlopem wychowawczym? Myślisz tylko o karierze! Będziesz na wychowawczym tylko dwa lata? To za krótko! Dziecko poczuje się odrzucone! Dla równowagi dodam, że jest źle, jeśli dziecko nie pójdzie do przedszkola w wieku trzech lat.
Sam wcześniejszy powrót do pracy wcale nie jest taki łatwy.
Co prawda pracodawca jest zobowiązany przyjąć kobietę z powrotem na to samo lub podobne stanowisko pracy nawet po takim trzyletnim urlopie, ale pozostaje kwestia zorganizowania opieki dla dziecka. Państwowe żłobki praktycznie nie istnieją. Te prywatne oferują ograniczoną liczbę miejsc dla takich maluchów. Babcie muszą przecież też chodzić do pracy.
Z opiekunkami też jest ciężko, jeśli już kogoś uda się znaleźć, to okazuje się, że całą wypłatę trzeba oddać opiekunce. Bo zazwyczaj kobieta wynegocjuje skrócony etat, żeby odebrać dziecko i ogarnąć chałupę. Dlatego zgadza się zostać jeszcze trochę w domu z dzieckiem. I powoli się w tym zatraca. Ciężar utrzymania rodziny przesuwa się na partnera, co również może generować stres dla niego i dla niej.
Tak, zdaję sobie sprawę, że to jest rzeczywistość wielu mam w Polsce.
Widzę jednak jedną różnicę. Nie zauważyłam, żeby czeski rząd czy na szczeblu państwowym czy lokalnym robił cokolwiek w kierunku zwiększenia dostępności państwowych żłobków. W moim subiektywnym odczuciu rządzącym pasuje taka sytuacja. Inwestycja w nową infrastrukturę byłaby o wiele wyższa, a cały projekt bardziej wymagający od podwyższenia od czasu do czasu zasiłku, który moim zdaniem jest zbyt niski w stosunku do zarobków w pracy, którą kobiety zazwyczaj wykonują. Tylko że kobiety przecież tylko “siedzą” z dzieckiem w domu.
Jakiś czas temu natrafiłam na stronę, na której dostępny był kalkulator, dzięki któremu można było policzyć, ile tak naprawdę warte jest to nasze “siedzenie w domu”.
Kraj inny, ale ten sam problem. Bez większego zastanowienia zaczęłam wypełniać dane do wyceny wartości mojej pracy. Wymienionych było kilka czynności, przy których miałam określić, ile godzin tygodniowo im poświęcam. Zakupy, gotowanie, zmywanie, pranie, prasowanie (odpadło, ponieważ zrezygnowałam dawno z tej dla mnie bezużytecznej czynności). Już byłam na ponad trzech tysiącach złotych.
Kolejna kwestia – sprzątanie. Pomimo tego, że wykonujemy plan minimum, to większość zadań robię w tzw. “międzyczasie”, bo przebywam więcej w domu. Ile godzin mi to może zajmować? Zastanawiam się. Kalkulator znowu podliczył niezłą sumkę.
Przy następnym zagadnieniu podskoczyło mi ciśnienie. Ile czasu poświęcam na opiekę nad dzieckiem. Do wyboru było tylko szesnaście godzin tygodniowo, co jest jakimś nieporozumieniem, bo tak naprawdę często zajmowałam się nim tyle czasu jednego dnia. Kliknęłam maksymalną możliwość. Zamurowało mnie. Aż tyle?! 6880 zł miesięcznie i 82560 zł rocznie! Tyle “zaoszczędzam” rodzinie. Nie mogłam uwierzyć. Tyle razy podczas “urlopu” (tę nazwę mógł wprowadzić tylko facet!) wychowawczego czułam się bezwartościowa, a tu okazało się, że gdzieś tam ta moja wartość jest.
Nie wiedziałam, czy chce mi się płakać czy śmiać.
Dlatego byłam szczęśliwa, kiedy moja szefowa zaproponowała mi pracę przy jednym projekcie.
Było to tylko kilkanaście godzin w tygodniu, ale pomogło mi w odzyskaniu poczucia własnej wartości. Nie byłam już tylko mamą, ale brałam udział w projekcie dla dorosłych i mogłam wykorzystać swoje umiejętności i wiedzę.