Idę szybkim krokiem do pracy, w ręku kawa, na uszach słuchawki. Przebiegam szybko przez ulicę, bo już za chwilę światło zmieni się na czerwone. Zmierzam w stronę parku, gdzie znajduje się jedna z atrakcji Seattle, Space Needle. Z przeciwnego kierunku nadchodzi mężczyzna, nie zgadnę jego wieku, ma bardzo zaniedbaną twarz, brudne ubrania. Przed sobą pcha wózek z jednego z supermarketów, w którym pewnie ma cały swój dobytek. Szybko mijam tego człowieka, ale jego zapach jeszcze przez kilka sekund będzie szedł za mną.
Kilka dni temu wracałam do domu autobusem, było już po dwudziestej drugiej. Na kolejnych przystankach do autobusu próbowały wejść osoby z wózkami wypchanymi po brzegi, często przykrytymi brudnymi kocami. W pewnym momencie w pojeździe znalazły się trzy lub cztery takie osoby, pewnie z całym swoim dobytkiem.
Kierowca autobusu nie wpuścił kolejnej. Miałam do przejechania kilka przystanków. W autobusie rozprzestrzenił się zapach stęchlizny, niemytego ciała i marihuany. Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie wysiąść wcześniej i nie przejść ostatnich kilku przecznic pieszo. Nie zrobiłam tego jednak, ale przyrzekłam sobie, że to ostatni raz, kiedy tak późno wracam komunikacją miejską. Następnym razem wezmę ubera.
Kiedy w te wakacje odwiedziła mnie rodzina, oczywiście chciałam pokazać swoje miasto z jak najlepszej strony, ale trudno było nie natrafić na obozowiska czy co gorsza – osoby biorące narkotyki w centrum miasta. Nie dało się zupełnie uniknąć przykrych widoków, ale nawigowałam w taki sposób, żeby jak najrzadziej pokazywać tę ciemną stronę miasta.
W aplikacji do kontaktu z poszczególnymi działami urzędu miasta jedną z kategorii problemów, które można zgłosić, jest nielegalne obozowisko, które rozbijają bezdomni. Zgłosiłam je już trzy razy, kiedy kilka namiotów zostało postawionych pod moim balkonem.
Po każdej takiej przygodzie zastanawiam się, kim są ludzie, których znaleźli się w kryzysie bezdomności. Czy wiedli spokojne życie, dopóki nie powinęła im się noga? Czy mieli dach nad głową, pracę, rodzinę? Podobno w Stanach od wylądowania na ulicy dzielą człowieka trzy miesiące niezapłaconego czynszu.
Rozumiem, że są też tacy, którzy wolą życie na ulicy, z dala od reguł i nakazów, życie z dnia na dzień. Ale Stany to kraj biednych pracujących, takich których nie stać na wynajem mieszkania, bo zarabiają tak mało, że mogą tylko spać w swoich samochodach na parkingach supermarketów (niektóre sieci zezwalają na postój w godzinach zamknięcia sklepu) albo noclegowniach.
Chcę też stanąć w obronie swojego miasta, bo to nie jest tak, że na każdym kroku widać bezdomność i narkomanię, są tutaj piękne miejsca i uważam, że Seattle jest świetnym miejscem do mieszkania.
Chciałabym chodzić po centrum miasta i patrzeć na witryny sklepowe, a nie pod nogi, żeby nie oglądać zbyt wiele scen, które na długo zapadają w pamięć. Nie chcę, żeby w śródmieściu zamykały się małe i duże sklepy ze względu na zwiększoną ilość kradzieży. I nie chcę też czytać w prasie o funduszu założonym przez miasto, z którego właściciele biznesów w centrum mogą dostać zapomogę na wstawienie płyty pilśniowej zamiast kolejnej wybitej szyby.
Targają mną sprzeczne uczucia, z jednej strony to bezsilność i wściekłość, a z drugiej chęć pomocy i wysłuchania ludzi w kryzysie bezdomności. Dlatego przy zgłaszaniu obozowisk mam czasem wyrzuty sumienia, ale zaraz potem widzę takie osoby biorące narkotyki i wyrzuty sumienia zamieniają się we wściekłość.
Ameryka to kraj biednych ludzi, zostawionych sobie samym. Kiedy tracą pracę czy zachorują, wsparcie ze strony państwa jest minimalne i jeśli nie mają rodziny czy przyjaciół, którzy mogą pomóc, to często lądują na ulicy. Jest to twardy upadek, z którego bardzo często trudno jest się podnieść.
Szacuje się, że w 2023 roku w Stanach Zjednoczonych było 653 tysięcy osób w kryzysie bezdomności. To znaczy, że 20 osób na 10 tysięcy mieszkańców doświadczało bezdomności. To wzrost o 12% do roku poprzedniego. W stanie Waszyngton, gdzie mieszkam, na 10 tysięcy mieszkańców przypada 35 osób bezdomnych (dane za US Department of Housing and Urban Development).
To naprawdę straszne i niestety nie dotyczy jedynie USA, ale również wielu innych miejsc na świecie. Od roku pomagam osobie bezdomnej z Barcelony i czasami czuję się bezsilna. Doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że władze nie są zainteresowane tym problemem, a niejednokrotnie mam wrażenie, że faworyzują tą sytuację… Pozdrawiam serdecznie, Basia