Felietony

Zanim pierwszy raz przyleciałam na Islandię, wiedziałam wszystko to, co wiedzieć trzeba. A raczej wszystko to, co wyskakuje w wynikach przeglądarek internetowych. Jednym z takich wyników był punkt, gdzie opisywano Islandczyków jako dość wyluzowany naród, oczywiście jak na ludzi Północy. Daleko im do włoskiej gestykulacji czy hiszpańskiej żywiołowości. Nie wspominając o francuskich manierach…

Jedyny savoir-vivre, jakiego się tutaj nauczyłam, to zdejmowanie butów, bez względu na okoliczności. Kapci dla gości też nie dostaniecie, bo po co częstować się grzybiczymi infekcjami. Z Polski pamiętam za to wieczną i żenującą szarpaninę z gośćmi: „nie zdejmuj, nie zdejmuj Zdzisia, no NIE ZDEJMUJ, mówię ci!!!”. Ja zawsze chciałam je zwyczajnie zdjąć. Na Islandii nie ma dyskusji, buty należy po prostu zdjąć. Nierzadko znajdziecie tutaj urzędników śmigających w godzinach pracy w klapkach à la kuboty czy po prostu zwykłych śmiertelników w kapciach na zakupach. Co z kolei potwierdza ich wyluzowany charakter i tym sposobem wracamy do punktu wyjścia.  

Z otchłani Internetu wyłoniły się egzotycznie brzmiące dla mnie słowa: þetta reddast, co jest właściwie nieprzetłumaczalne dosłownie na język polski. Að redda einhverju oznaczałoby poradzić sobie z czymś, „ogarnąć coś”, załatwić? Hann reddaði mér – w tym znaczeniu wskazywałoby na to, że on mi pomógł coś załatwić, rozwiązał jakiś problem i wszyscy jesteśmy zadowoleni. Þetta – po islandzku oznacza to. Þetta reddast w codziennym języku, jako filozofię życiową (nie zawierającą ani krzty filozoficznego rozmyślania, lecz po prostu działanie) najprościej krótko zdefiniować jako: „wszystko jakoś się ułoży“. Czy ta definicja wskazuje na działanie? Otóż tak!

Mój mózg, ciągle jeszcze myślący po polsku, nie mógł zrozumieć, jak połączyć te punkciki. Skoro ma się ułożyć (w domyśle: samo przecież), to jak połączyć to z działaniem, żeby było dobrze? Þetta reddast nie hamuje bowiem Islandczyków przed działaniem. Choć sprawy często nie mają się po ich myśli, a po myśli Matki Natury. Wyspiarze są miotani przez wieki okrutnymi zimami, gorącymi erupcjami wulkanów, niespodziewanymi trzęsieniami ziemi (a piszę to w okresie wzmożonej od kilku dni aktywności sejsmicznej na półwyspie Reykjanes, sama „na szczęście” mieszkam na dalekiej północy, ale przeżyłam kilka mniejszych trzęsień – nie polecam) czy sztormami, podczas których wiatr może nawet przesuwać samochody.

Czy myślicie, że gdyby Islandczycy nie posiadali w sobie tego brawurowego optymizmu i pozytywnego spojrzenia na trudne sprawy, nadal byliby wśród nas? Odwołali samolot z powodu śnieżycy? Możesz się wściekać, ale czy to sprawi, że śnieżyca ustanie? Zamknięta droga z tego samego powodu? Możesz spróbować poczekać przed barierką, ale po pierwsze nie będzie to najprzyjemniejsza podróż i na pewno nie najkrótsza, a po drugie jak utkniesz za magiczną bramą do krainy śniegu, wyciągnięcie z zaspy samochodu, twojej rodziny i ciebie będzie sporo kosztowało, nie wspominając o zagrożeniu życia swojego i ratowników. Żaden argument nie będzie wystarczająco dobry, żeby się wytłumaczyć przez służbami, przecież „nie trzeba było się spieszyć, widać jak jest“. 

Na karcie debetowej hula wiatr? Przecież mamy kredytową! Dłuży nam się ta zima? Hiszpania w listopadzie i marcu poproszę!

Wydaje mi się, że Islandczycy generalnie nie narzekają. Dlatego niepewnie się czuję, kiedy niechcący włącza mi się polska cecha narodowa i kiedy już wyleję wszystkie żale świata, druga strona kiwa ze zrozumieniem głową i zgrabnie puentuje: Já, já, en þetta reddast allt saman! (Tak, tak, ale wszystko się przecież ułoży!). Brzmi jak klucz do krainy szczęścia, w której mieszkają sami niepoprawni optymiści! A prawda jest taka, że Polacy mogliby się tego stanu ducha od wyspiarzy nauczyć. Gdybyśmy mogli przeładować chociaż 20% tej energii, wszystkim by ulżyło. 

Odkładając żarty na bok, Islandczykom wydaje się, że zawsze może być gorzej niż źle. I to motywuje ich do działania, choć czasem z opóźnionym zapłonem, bez paniki, ze spokojem. Dzisiaj mamy brzydką pogodę? Jutro może być gorzej, więc chodźmy na spacer teraz. Kraj dopiero co podniósł się z bankructwa, a już wpadł w przepaść kolejnego kryzysu, jak zresztą cały świat. I wiecie co? Oni wierzą w ponowne narodziny turystyki, bo przecież „wszystko się jakoś ułoży“, choć moje sceptyczne spojrzenie szybko ostudziłoby ich zapały. Ale ja się lubię czasem mylić. 

Żyję z Islandczykiem pod jednym dachem. Jego optymizm czasem doprowadza mnie do szału (czyżby buzowała we mnie słowiańska krew?). Przy tym jest spokojny i opanowany, kiedy się martwię, patrzy mi głęboko w oczy i mówi: „wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie, þetta reddast”. I jak mam mu nie uwierzyć?

Agnieszka Jastrząbek

4.9 7 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Agnes
Agnes
3 lat temu

Szwedzi też tak mają. Świat się wali a oni komentuja: det löser sig nog…. oznacza to samo 😀

Monika
Monika
3 lat temu

Ja mam pewne wrażenie zbieżności islandzkiej i czeskiej. I w podejściu do życia i przy produkcji filmów. Ciekawe, jak Czechom się żyje w Islandii…

trackback

[…] Przyjechałam na Islandię na stałe dosłownie kilkanaście dni po zdaniu egzaminu licencjackiego na filologii romańskiej. Od dziecka chłonęłam języki, ale głównie te, które chciałam. Wszystkie mi szły oprócz niemieckiego i mogę jedynie przypuszczać, że to mój mózg postanowił, iż ten język nie przyda mi się nigdy w życiu i wypierał go z mojej pamięci zgodnie z popularną zasadą: zdać, zakuć, zapomnieć.  […]