Słuchałam dzisiaj radia BBC 2, w którym prezenter rozmawiał z przybyłym z Sarajewa i osiedlonym w Londynie poetą Igorem Klikovacem. Igor uciekł ze swojego rodzinnego kraju, wtedy jeszcze Jugosławii, podczas wojny. W Anglii mieszka więc od ponad 30 lat i właśnie wydał we współpracy z irlandzkim tłumaczem tomik wierszy “Stockholm’s syndrome”. Do napisania wierszy skłoniły go rozterki emigranta. W jego dawnym kraju jest teraz pokój, Bośnia rozwija się ekonomicznie i kulturalnie, jednak gdy Igor jedzie w tamte strony, nie czuje się wcale u siebie. Te 30 lat na emigracji wyryło na nim swoje piętno. Jadąc do Sarajewa, czuje się jak na wakacjach, podziwia, jak zmienił się jego kraj, rozkoszuje jedzeniem, kulturą, ale coś mu przeszkadza, coś nie pozwala poczuć się jak w domu. Najgorsze jest jednak to, że wracając do Anglii też nie czuje, że tu jest jego miejsce na ziemi.
Urodziłam i wychowywałam się w Krakowie, który darzyłam miłością niepowtarzalną.
Znałam wszystkie jego zakamarki, studiowałam jego historię, chodziłam na wystawy, do muzeów, ukończyłam nawet kurs przewodnika po Krakowie. Gdy ktoś mnie pytał, nie czułam się Polką, czułam się krakowianką. Taki mocno posunięty patriotyzm lokalny. Nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek mogę wyjechać. Życie jednak zadecydowało za mnie i tak oto wylądowałam w kraju, o którym myślałam, że jest ciągle zamglony, nieszczęśliwy, a napuszeni, egzaltowani mieszkańcy piją mocną herbatę w kostnej porcelanie codziennie o siedemnastej, bez względu na wszystko. Nie lubiłam Anglii z całego serca, a trudności, jakie tu napotkałam na początku tylko pogłębiły moją niechęć.
Mijały lata, a ja narzekałam i przeklinałam. Wielokrotnie zastanawiałam się, gdzie bym mogła zamieszkać na stałe. Rozważałam też powrót do Krakowa. W 2005 roku przeprowadziliśmy nawet próbę. Byłam na rocznym urlopie macierzyńskim. Spakowałam więc dzieci i wróciłam do rodzinnego domu. Mąż został nad Tamizą, a moim zadaniem było ewentualne urządzenie nam gniazdka, rozejrzenie się za potencjalną pracą itd. Niestety ze smutkiem odkryłam, że nie czuję się dobrze w Krakowie. I to nie ze względu na miasto, bo ono samo od czasów mojego wyjazdu nawet wypiękniało. Tęskniłam za czymś, czego nie potrafiłam nawet ubrać w słowa. Nie rozumiałam ludzi, a oni nie rozumieli mnie. Przez lata spędzone w Wielkiej Brytanii i dzięki licznym podróżom, zmieniłam się. Nauczyłam się patrzeć inaczej na świat. Spakowaliśmy więc z powrotem nasze manatki i wróciliśmy na angielską ziemię. I znowu to nie było to. Aplikowaliśmy o wizę do Kanady, ale zamknęli program zanim dostaliśmy jakąkolwiek odpowiedź. Mieliśmy jeszcze parę innych pomysłów, ale nie bardzo wiedzieliśmy jak się za to zabrać. Lata mijały, a my ciągle narzekaliśmy na Anglię. Pewnego dnia dwie bliskie mi kobiety powiedziały coś, co zmieniło moje podejście do tematu. Najpierw moja mądra, młodsza siostra, stwierdziła, że jeśli nie możemy czegoś w życiu zmienić, z jakiegoś powodu, to trzeba to polubić. Taka prosta rada. Tylko jak pokochać coś, czego się nie znosi? Potem moje własne dziecko dało mi do myślenia.
– Mamo – powiedziała – narzekasz bez przerwy na Anglię, a to jest moja ojczyzna, ja się tu urodziłam, tu jest całe moje życie, dom, przyjaciele, moje smutki, radości. Boli mnie, kiedy bez przerwy słyszę w domu, jaka to Anglia jest zła. Lubię jeździć do Polski, ale to jest twój dom, nie mój.
Po tych słowach aż usiadłam z wrażenia. Jak ja bym się czuła, gdyby ktoś bez przerwy krytykował mój Kraków? Wzięłam sobie do serca słowa moich bliskich i od tamtej pory zmieniłam podejście do emigracji i do kraju, w którym mieszkam. Zamiast koncentrować się na negatywach, zaczęłam szukać plusów. I o dziwo znalazłam ich mnóstwo. Do tego stopnia, że teraz myślę, że Wyspy Brytyjskie są najłatwiejszym krajem do życia dla emigranta. Dużo podróżuję po świecie. Mam przyjaciół rozsianych po różnych jego zakątkach i mając otwarty umysł, patrzę, słucham i porównuję i nie ma drugiego takiego kraju. Oczywiście ma wady, ale gdzie ich nie ma. Najważniejsze, że zaczęłam czuć się tu dobrze. Wracając z podróży, mówię, że wracam do domu.
Czy czegoś mi brakuje?
Tak: krakowskich obwarzanków na Rynku, grzanego wina w Jamie Michalika, dobrego Żywca w L’Artiście na Kazimierzu, śnieżnych bitew i jeszcze wielu wielu innych rzeczy. Ale gdy jestem w Krakowie, brakuje mi widoków z mostu mojego miasteczka w Kent, curry gotowanego przez moich hinduskich przyjaciół, zwariowanych zabaw z dziewczynami z polskiej sobotniej szkoły, itd. Bo ta tęsknota emigranta zostanie już ze mną na zawsze. Bo jak powiedział wymieniony na początku poeta Igor Klikovac: ani tu, ani tam już nie będzie tak do końca dobrze.
Dee Łukasik
Bardzo madra ma Pani corke i siostre. Na tym polega sekret szczesliwego zycia, z zadowolenia z tego co nas otacza, czerpania radosci z kontaktow z dobrymi ludzmi i unikaniu tych toksycznych i wiecznych malkontentow. Mieszkalam kilka lat we Francji a teraz juz na stale w Niemczech i wszedzie bylo mi dobrze. Kazdy kraj ma plusy i minusy ale zawsze trzeba sie skupiac na plusach, wtedy zycie bedzie latwiejsze i weselsze. I nie zapominac ze nasze dzieci urodzone juz “tutaj” maja inne punkty odniesienia i doswiadczenia. Pozdrawiam z Rastatt.
Stosuję dokładnie taką samą regułę jak Twoja młodsza siostra 🙂 bardzo pomaga w życiu! Już dawno doszłam do wniosku, że narzekanei nie zmienia zupełnie nic, jeśli jest źle, to rzeba albo cos z tym zrobić, albo to polubić.
Kiedys przeczytalam, ze decydujac sie na emigracje, juz zawsze rozdzieramy serce na kilka miejsc i w rzadnym nie bedzie tak jak przed. Jak sie juz z tym czlowiek pogodzi, to latwiej zyc.
Kochana lepiej nie mozna tego napisac …jedyne za czym naprawde tesknie i czego mi bardzo brakuje to rodzina i boli mnie to ze nie mozemy z nimi byc czesciej np na niedzielne obiadki i to ze czasem potrzeba tam po prostu byc …juz …teraz a tak sie nie do konca da . To prawda w Angli zyje sie lzej ……uwielbiam czytac Ciebie …bo czuje jakbym czytala siebie
ani tu, ani tam już nie będzie tak do końca dobrze.
– jak dobrze mi znaną historia i właśnie ta wszędzie obecna tęsknota , pozdrawiam bardzo serdecznie
Mysle, ze to taka polska przywara byc ciagle niezadowolonym i nieszczesliwym. Kazdego dnia narzekac na cos, czy na kogos. Zyc w danym miejscu i z nienawiscia o nim opowiadac, ale nie robic nic, aby to zmienic. Spotykam sie z tym czesto i kiedys probowalam innym pokazac druga strone medalu, ale Polacy to bardzo uparty narod. Ciagna wiec za soba nieodcieta pepowine przez cale zycie. Tu zle i tam rowniez jeszcze gorzej. Szkoda, bo to ich codzienne zycie. MIeszkam ponad 30 lat we Wloszech i kiedy widze jak przy 35 stopniach gotuja rosol lub robia bigos, bo sa z Polski, wiec… Czytaj więcej »