Felietonysport

Żyjemy Paryżem w Dallas, chociaż dzieli nas osiem tysięcy kilometrów i siedem godzin różnicy czasowej. Głowa jest we Francji już od świtu, bo przecież trzeba nadrobić zaległości, a ciało dogorywa w spieczonym słońcem Teksasie, gdzie noc nie przynosi ulgi. Nawet tygodniowa objazdówka po Florydzie nie przyniosła wakacyjnego odpoczynku, bo jak tu odpoczywać od olimpijskich emocji!

Ostatnio doszłam do tego, że chyba wreszcie rozumiem, dlaczego amerykańscy sportowcy dominują w Paryżu i na poprzednich olimpiadach, mistrzostwach, turniejach i gdzie tylko się pojawią. Dream team, prawdziwa potęga sportowa, mocarstwo i fenomen na skalę światową można stworzyć. Pewnie nie odkrywam tutaj Ameryki, mówiąc, że sport w USA to religia.

Tu weekendy spędza się na boisku, stadionie, w hali czy na pływalni i od maleńkości dzieci przyzwyczaja do tego, że trzeba znaleźć swoją dyscyplinę i w czymś się specjalizować. W Stanach szuka się talentów w dziecku a czekanie aż talent sam się ujawni uznawane jest za stratę czasu i błąd w sztuce. Tu weekendy są aktywne, nie ma tak zwanego „nic nie robienia”, więc szybko z rana w niedzielę kościół, bo Bóg pomaga w rozdawaniu talentów, a potem prosto na stadion, pływalnię czy inną  halę sportową. Sobota oczywiście też na sportowo, z reguły rozgrywki są w sobotę rano i w niedzielę w środku dnia.

Oglądając amerykańskie filmy, można zauważyć wiele powtarzających się schematów. Filmy dla młodzieży czy o młodzieży najczęściej pokazują szkolną drużynę. Główny bohater zazwyczaj jest sportowcem a obiekt jego westchnień cheerleaderką! Filmy amerykańskie pokazują często, jak wysoką rangę ma również sport akademicki. Wysoki poziom rozgrywek, nowoczesne, zapierające dech w piersiach obiekty, stypendia sportowe zwalające z nóg ilością zer, masa kibiców, festyny sportowe… A już piątkowe mecze futbolowe w szkołach średnich i sobotnie na uniwersytetach to jest a must. Tam dzieją się wszystkie najważniejsze rzeczy, nie wspominając o tych na murawie, tam poznaje się miłość swojego życia i tam po prostu trzeba być. Po kilku latach mieszkania w USA muszę przyznać, że filmy pokazują prawdziwy obraz amerykańskiego sportu w szkołach średnich i na uniwersytetach. 

Za sportem idą pieniądze. National Collegiate Athletic Association to związek sportu akademickiego założony w USA w 1906 roku! Ma za zadanie wspierać rozwój sportowy studentów, dbać o wsparcie finansowe, „sprzętowe” i organizacyjne.

Już legendą są stypendia sportowe dla wyróżniającej się młodzieży w szkołach średnich. Jeśli weźmiemy pod uwagę, ile kosztują studia w Stanach Zjednoczonych, to nie jest przesadą mówienie, że opłaca się uprawiać sporty, grać w drużynach szkolnych, starać się specjalizować w jakiejś dyscyplinie i robić wszystko, by być zauważonym i  docenionym. Rodzice marzą o ofertach z uniwersytetów zapraszających ich dziecko w poczet studentów. Dobre, znane uniwersytety to wydatek rzędu 60-80 tysięcy dolarów rocznie. Za kilkuletnie studia bez zniżek i stypendiów można kupić sobie dom.  

Żeby uzyskać tytuł baccalaureate trzeba skończyć czteroletni program undergraduate. Tytuł magistra, czyli master, to kolejne dwa lata. 

Nic dziwnego, że młodzież w USA jeśli nie ma szczęścia i bogatych rodziców, którzy sfinansują naukę, musi wziąć kredyt na studia. Podobno były prezydent Barack Obama spłacił zaciągnięty na naukę kredyt dopiero wtedy, kiedy został prezydentem. Nauka to inwestycja, jak powtarza mój znajomy prawnik: „Education could be very powerful”. Więc trzeba wierzyć, że pieniądze wydane na studia się zwrócą! 

Najlepiej więc być już w liceum sportowcem z potencjałem, być zauważonym i dostać stypendium sportowe z collegu, najlepiej Ivy League! Znam chłopaka, który dostał 36 ofert z uniwersytetów z całych stanów, w tym z Harvardu, ale wybrał Southern Methodist University w Dallas, bo chciał zostać bliżej rodziny! Chłopak był gwiazdą drużyny futbolowej w jednej z prywatnych szkół średnich w Dallas.

Jestem od dwóch lat mamą futbolową i patrzę zaspanymi oczyma, jak chłopaki trenują całe wakacje o 6:30 rano, bo chcą  być najlepsi i po raz szósty zostać mistrzami Teksasu, jak im zależy, jak rzucają się na sztuczną murawę robić pompki, jak walczą, jak są zawiedzeni, kiedy nie wyjdzie podanie a jak skaczą z radości, kiedy trener pochwali! A jeśli weźmie się jeszcze pod uwagę fakt, że wszystko dzieje się w ponad 40-stopniowym upale, często w pełnym rynsztunku, w kasku, to naprawdę chapeau bas!   

Mnie już te „hardcorowe” treningi nie szokują, ale jeśli ktoś je pierwszy raz widzi i nie jest tutejszy – to poziom wycisku jest dla niego powalający. Chłopaki jak współcześni  gladiatorzy walczą na kolorowej futbolowej  murawie na życie i śmierć.

Dlaczego im się chce? Dlaczego w wakacje chcą to robić, dlaczego nie wolą pojechać na wakacje i leżeć na plaży lub spać do południa a nocami grać w gry komputerowe? Duża w tym zasługa trenerów, którzy są dla nich wzorami do naśladowania. A ich przemowy motywacyjne na początku i na koniec treningu zwalają z nóg. Czasem siedzę na stadionowej trybunie z rana i słucham takiego trenerskiego speechu – żeby się samej zmotywować nie tylko do pójścia na siłownie ale i do „walki” o siebie. Czyli jak widać, to działa! 

Naprawdę nie dziwię się, że Stany są potęga w sporcie, co każdy widzi, śledząc rozgrywki olimpijskie w Paryżu. Tu młodzież jest inaczej trenowana. Mam wrażenie, że każdy młody człowiek uprawiajacy sport ma zaszczepioną mentalność zwycięzcy. Albo się taki urodził i geny wojownika przekazali  mu w pakiecie rodzice! Amerykanie nie przegrywają w myślach, są pewni siebie, wierzą w zwycięstwo, jadą po zwycięstwo. Nie myślą, że jakoś tam będzie, co będzie, to będzie… Oni chcą wygrywać i … wygrywają. Mam wrażenie, że moje dzieci, choć żyjące teraz w Stanach, mające amerykańskich znajomych, nauczycieli, trenerów, chodzące do amerykańskich szkół, na amerykańskich dietach itd. mają inną wrażliwość i tej amerykańskiej mentalności zwycięzcy muszą się wciąż uczyć. 

Kilka miesięcy temu miałam wywiadówkę u syna w szkole i był poruszany temat pewności siebie.

Wychowawca szkolny zapytał mnie, jak wspieramy w domu pewność siebie naszego dziecka, bo musi nad nią popracować. Tu każdy chce być liderem, każdy chce być zauważony, wybrany, każdy chce dostawać nagrody i rywalizować na przykład o tytuł najlepszego sportowca w szkole! Młodzież wie, że sukces w życiu jest ważny, że cały pakiet – dobre oceny, sportowe curriculum i aktywności pozaszkolne w tym community service to przepustka do sukcesu i dostania się na dobre studia. Takie podejście jest cenione i takie cechy są pożądane i nagradzane. Siedź cicho, nie wychylaj się – to nie ten kraj, gdzie takie zachowanie jest cenione.

Dzięki temu, że mieszkam teraz w USA, udzieliło mi się to podejście, aby w życiu nie poddawać się, że porażka to lekcja, że każdy dzień to początek czegoś nowego i że wiek to tylko numer! 

I póki co wierzę, że to działa! 

Kiedy słyszę, jak Kamala Harris mówi, że jej mama, emigrantka z Indii, zawsze jej powtarzała, że może wszystko, jeśli tylko będzie ciężko pracować i odnajdzie swoją niszę, to lekko się uśmiecham… 

Ludmiła Mitula

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze