Felietony

W Kenii mieszkam od prawie dwóch lat. To, co na początku wydawało mi się dziwne i inne, oswajam powoli i przestaję na to zwracać uwagę. Mam tego świadomość, bo to nie pierwsza w moim życiu zmiana kultury. Po pewnym czasie zaczynamy się zastanawiać, dlaczego coś nas dziwiło. Przedmioty i zachowania stają się oczywiste. Zwłaszcza, jeżeli kultura innego narodu nie odbiega jakoś znacząco od naszej własnej, a tylko kilka rozwiązań budzi początkowo nasze wątpliwości. Tym razem jest inaczej, ponieważ mój nowy świat od starego różni właściwie wszystko. Opowiem o jednym z moich zdziwień, o kobietach, afrykańskich nosicielkach.

Kobieta w Kenii nosi towary… na głowie.

Pewnie znacie te obrazki z programów podróżniczych. Nadal tak jest. Na głowie nosi się dwudziestolitrowe butle z wodą, ogromne kosze z owocami i wielkie sterty drewna na opał. Przy czym nie kładzie się balastu bezpośrednio na głowę. Zwykle na zdjęciach trudno zauważyć. Kobiety robią sobie z chust gniazdka, których zadaniem jest utrzymanie przedmiotów na głowie i ochrona samej głowy. Noszenie na głowie powoduje, że wiele kobiet ma niesamowicie dumną sylwetkę, wyprostowaną niczym naciągnięta struna.  

Na głowie kobieta nosi też fryzury i różnego rodzaju ozdoby.

I pewnie pomyślicie, że to nic nadzwyczajnego. Wszędzie ludzie się czeszą, a jednak jest coś szczególnego w dbaniu o włosy w Afryce. Bez względu na status materialny, fryzury zmienia się z zawrotną szybkością. Małe zakłady fryzjerskie na terenie slumsów są dosłownie na każdym kroku. Zresztą większość kobiet potrafi wyczarować koleżance coś pięknego na głowie. A głowa jest wizytówką kobiety.

Włosy się relaksuje (takie przeciwieństwo naszej trwałej, czyli prostowanie), ale to opcja raczej dla bogatych. Kobiety, które chcą wyskoczyć z prostymi włosami, a nie stać ich na drogą chemię, po prostu je kupują. Bo tu sklepy z włosami są jak supermarkety. Kupuje się pojedyncze pasma, włosy na klipsy, włosy do doplatania, gotowe dredy, rurki, skręty, fale, włosy proste, peruki, przedłużki… Brazylijskie, peruwiańskie, włosy dziewicze (sic!), które jednak nie są włosami obciętymi z głów latynoamerykańskich dziewic, a po prostu ludzkimi włosami, które nigdy nie były poddane żadnemu procesowi obróbki. I nie ma mowy o niepoprawności kulturalnej.

Kiedy kilka lat temu siostra męża zaplotła mi warkoczyki,

moja teściowa skomplementowała mnie mówiąc, że wyglądam smart. Problem w tym, że ja się smart nie czułam, czułam się raczej like an idiot. Przede wszystkim miałam chyba ze trzy razy więcej włosów na głowie. Stanowiło to nie lada ciężar, doplecione włosy miały pół metra, więc nagle z dziewczyny z włosami do ramion stałam się dziewczyną z włosami do pupy. Poza tym te prześwity białej skóry na głowie! Nie wspominając o bólu. Cały proces zaplatania trwał dwa dni. Kiedy zaczynałyśmy było nawet miło, ale im mocniej była naciągnięta skóra, tym bardziej czesanie stawało się torturą.

Ostatnie dziesięć warkoczyków wycisnęło mi łzy z oczu. Słońce, które dotąd łagodnie traktowało moją głowę dzięki osłonie z włosów, teraz wypalało i przesuszało mi skórę widoczną pomiędzy warkoczykami. Mycie było upiorną ekwilibrystyką, polegającą na próbie wmasowywania szamponu w podstawy warkoczyków, a później jego wypłukiwania. Głowa nigdy nie przestawała swędzieć. Nie wytrzymałam dwóch tygodni i jaka to była ulga, kiedy w końcu, bo rozplatanie trochę jednak trwało, pozbyłam się wszystkich sztucznych elementów.

Kobieta nosi też dziecko… na plecach.

Ręce muszą być wolne do wykonywania domowych obowiązków, do pracy, do noszenia innych przedmiotów. Dlatego z wyjątkiem świeżo urodzonych maluchów, które nosi się z przodu, dzieci, często do wieku lat trzech, oglądają świat zza pleców matki. I nikt nie sprawdza tu atestów ani nie traci czasu na specjalne ułożenie dziecka, nikt nie robi badań dotyczących konsekwencji takiego noszenia dla kręgosłupa dziecka. Dziecko zarzuca się na plecy, a na dziecko zarzuca się leso, które następnie matka przekłada przez jedno ramię i pod druga ręką.

Od kiedy jestem w Kenii nie widziałam ani jednego wózka dziecięcego. Przepraszam, widziałam dwa. Jeden w sklepie, a drugi mój własny, który z jakiegoś powodu od lat podróżował z nami, pomimo że nasze dziecko ma już osiem lat. Teraz w końcu wózek znalazł nową właścicielkę. Nie wiem, czy się przydaje, pewnie służy bardziej jako łóżeczko do spania niż środek transportu. Wózki w Kenii są niepraktyczne. Po pierwsze nie ma chodników, po których te wózki mogłyby jeździć. Ani na przedmieściach, gdzie mieszkamy, ani nawet w miastach, a jeżeli są, to i tak jakby ich nie było, dziury, śmieci i glina uniemożliwiają normalne poruszanie się po nich. Po drugie, transport publiczny – niepubliczny, jedyny istniejący typu matatu*, nie przewiduje luksusu jazdy z wózkiem. Miejsc siedzących w takim pojeździe i tak jest więcej niż można uznać za bezpieczne i rozsądne.

Tym sposobem na każdym kroku spotyka się kobiety z żywymi tobołkami przymocowanymi do pleców. Tobołki najczęściej śpią, znudzone, ukołysane rytmem kroków matki i nigdy nie zdarzyło mi się widzieć dziecka, które by protestowało.

afrykańskie kobiety

Kobiety noszą też lesso, a raczej są w nie owinięte.

Jego zadaniem jest ochrona ubrania znajdującego się pod spodem. Jest to o tyle zaskakujące, że w czasie tropikalnych upałów każda dodatkowa warstwa ubrania oznacza podniesienie temperatury. Biorąc jednak pod uwagę, z czym borykają się tutaj muzułmanki noszące kilka warstw ubrań, w tym czarne na wierzchu, osłaniające głowy i często twarze, a najbardziej ortodoksyjne także stopy i dłonie, to może jest to kwestia przyzwyczajenia. Zapewne właśnie dlatego dziewczynki, które będą musiały w przyszłości zakrywać głowy, tutaj muszą zacząć to robić praktycznie od momentu, kiedy zaczynają chodzić.

Strój jest w Kenii bardzo ważnym elementem codzienności. Każdy zwraca na niego uwagę i na jego podstawie ocenia rozmówcę. Kiedy mój mąż w szortach i t-shircie tłumaczy, że jest profesorem, patrzą na niego z powątpiewaniem. Profesor powinien nosić się godnie. Ja z moimi szortami, choćbym żyła tu sto lat, zawszę będę w kategorii ‘turysta’. Dlatego o świcie slumsy opuszczają grupy elegancko ubranych ludzi. Wychodzą ze swoich lepianek i brną przez góry śmieci i wielkie kałuże w porze deszczowej (brak kanalizacji) w poszukiwaniu szczęścia albo po prostu zmierzają do słabo opłacanej pracy. Kobiety w sukienkach i z pełnym makijażem, mężczyźni w odprasowanych koszulach i spodniach w kant.

Joanna Kavu

__________________________________________

*matatu – pojazd prywatnej komunikacji miejskiej, minibusu, mieszczącego nawet 17 osób.

4 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Turkusowa
6 lat temu

Bo dzieci noszone, to dzieci szczęśliwe ;-). Tylko u nas popularne jest hasło „nie noś, bo się przyzwyczai”. Świetny artykuł 😀

Anna
Anna
6 lat temu

Dobrze się czyta. Bywam w Kenii I widziałam ròwnież kobiety noszące bloczki na budowie na 4 piętro. Piasek w wiadrach. W Kenii kobiety bardzo ciężko pracują.