Urodziłam się w Warszawie, ale spędziłam tam tylko rok.
Potem było prawie trzynaście lat w Niemczech, prawie cztery lata w Stanach, pół roku na Krecie, a od września czeka na mnie Irlandia. Moja mama jest Polką, tata Amerykaninem. Jestem dzieckiem emigrantów. Z definicji emigranta wynika, że sama nim nie jestem, bo musiałabym mieć kraj ojczysty, który miałabym opuścić. Czy ja mam kraj ojczysty? Nie jestem pewna. Jestem nomadem, przemieszczającym się z miejsca na miejsce i budującym namiastkę domu w każdym z tych miejsc. Jestem Kasia, Katarzyna – w innych krajach mam na imię Kasza, Katarynza, Katar-zajna czy Kasija.
Szczęściara
Znam kilka języków, mieszkałam w przepięknych niemieckich Alpach, a zimą mogłam jeździć na nartach nawet każdego dnia. Mieszkałam też kilka kilometrów od oceanu, a w Bostonie mam swoje ulubione zakątki. Teraz mieszkam dwie minuty od plaży, w ogródku rosną pomarańcze, oliwki i granaty. Przyjaźnię się z ludźmi rozsianymi po całym świecie. Nie mam problemu z przystosowaniem się do nowych sytuacji, ze zmianą, z niespodziewanym zwrotem akcji. Jestem otwarta, tolerancyjna i empatyczna. Jednak bycie dzieckiem emigrantów to nie zawsze same pozytywy. Bycie innym, odstającym od grupy (klasa, szkoła, miejscowość, grupa językowa), bycie nie stąd nie zawsze jest fajne. Czasami chciałoby się być takim jak wszyscy, niczym się nie wyróżniać, niczym nie odstawać, czuć się u siebie, w domu. I wiedzieć, że za tydzień, rok, dwa nic się nie zmieni.
Skutki uboczne OPOL (One Parent One Language)
Moja mama zawsze mówiła do mnie i do brata po polsku, tata po angielsku. Mama czytała nam bajki po polsku, uczyła rymowanek, piosenek, które znała z dzieciństwa, gier i zabaw. Tata robił nam wieczorne streszczenie wiadomości CNN, opowiadał o historii, o religiach i o konfliktach zbrojnych. Byłam jedynym dzieckiem w amerykańskiem przedszkolu, które znało stolice krajów byłego Związku Radzieckiego, Lokomotywę i Rzepkę na pamięć, a nie miało pojęcia, kto to Barney i milczało w kącie, kiedy inni recytowali na całe gardło Humpty Dumpty, czy śpiewali The wheels on the bus. Oczywiście, że luki nadrobiłam, ale trochę to trwało.
Językowy zamęt…
Byłam pewna, że zdanie I am going do łazienki jest zupełnie poprawne i nie mogłam zrozumieć, dlaczego pani w przedszkolu pyta mnie po raz kolejny, gdzie się wybieram. Mama zawsze gotowała nam zupę. Zupę przez “z”. Pamiętam, jak kłóciłam się z koleżanką, że soup wymawia się zoup, bo to przecież ta sama zupa. Zawsze będę wkładała buty do Schuhschranku (mama twierdziła, że polska półka na buty ma za dużo sylab) i każda ulica, po której nie jeżdżą samochody, a przechadzają się piesi, to żadna promenada, której jeszcze nie widziałam w Polsce, a Fussgaengerzone, gdzie były najlepsze lody w naszym niemieckim miasteczku.
…i zamęt świąteczny
Święta, szczególnie Bożego Narodzenia, były dla nas bardzo skomplikowane. Przez wszystkie lata mojej niezłomniej wiary w stworzenia fantastyczne mieszkałam w Niemczech. Nigdy nie wiedziałam, kto i kiedy przyniesie mi prezenty: Dzieciątko, Mikołaj, Santa Claus, Christkindle czy może wstrętny Krampus. Do tego czasami pojawiał się Gwiazdor i Anioł (przyjaciele rodziców, z którymi często spędzaliśmy święta byli z różnych części Polski) i włoska Befana jako, że odwiedzaliśmy świąteczne Włochy każdego roku. Dla rodziców to musiał być bardzo stresujący okres. Tyle tłumaczenia, tyle kombinowania.
Rodzina na zdjęciach
Nie mam pojęcia, kto to ciocia Bożenka i jej syn Bartek, z którym goniłam kury i wyjadałam z miski pokarm dla psa, kiedy miałam półtora roku. Rodzinę zna się głównie ze zdjęć. Mały, słodki grubasek na zdjęciu, to teraz dwumetrowy chłop, z którym nic a nic mnie nie łączy. Co kilka lat na rodzinnych uroczystościach poznaję nową ciocię, kuzyna, wujka, który wie o mnie wszystko, przytula, uśmiecha się, dopytuje. A ja nie znam, nie pamiętam, nie rozpoznaję ze zdjęć. Zanim wyjechałam do Stanów w wieku czternastu lat, swoich amerykańskich kuzynów widziałam dwa razy, pierwszego nawet nie pamiętam. Przyjeżdżając do Polski, mój brat i ja potrzebujemy kilku dni, żeby znaleźć wspólny język z naszym rodzeństwem ciotecznym. Kiedy się już rozkręcimy, czas wracać.
Za rok, za dwa
Być może to tylko specyfika naszej rodziny, ale coś, co jest nieodłącznym elementem naszego życia, to brak przejrzystej przyszłości i bezsensowność planowania. Muszę przyznać, że mnie osobiście nie przeszkadza taka sytuacja, ale wyobrażam sobie, że wiele osób potrzebuje stabilizacji, poczucia kontroli nad bliższą lub dalszą przyszłością. U nas nigdy nie wiadomo, gdzie będziemy mieszkać za cztery lata, za dwa. Ba, zdarzało się, że nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy za pół roku. Z jednej strony fajnie nie wiedzieć, co będzie za rok, za dwa – w gruncie rzeczy nikt z nas nie wie, nawet ci mieszkający od zawsze i na zawsze w jednym miejscu. Czasem jednak, tak dla uspokojenia myśli, dobrze byłoby zaplanować choćby święta…
Przyjaciele
To chyba najtrudniejszy temat. Większość moich znajomych i przyjaciół to dzieci z rodzin wojskowych. Przez całą podstawówkę, co roku, na początku lata traciłam połowę klasy, a we wrześniu wchodziłam do klasy pełnej nowych twarzy. Musiałam żegnać się z wieloma bliskimi mi osobami. Było mi smutno, byłam zła, wystraszona. Tęskniłam i wciąż tęsknię za przyjaciółmi rozsianymi po całym świecie. Dzisiejsza łatwość komunikacji pomaga, ale strefy czasowe już mniej. Kiedy ja wstaję, oni kładą się spać. Nie możemy pójść do kina, pogadać przy herbacie, wypłakać się w ramię. To chyba najwyższa cena, jaką płacą ci, którzy często zmieniają miejsce zamieszkania.
Dom
Gdzie jest mój dom? Nie wiem. Odpowiedzi może być kilka i może być jedna. W zależności od tego, kto pyta i ile ma czasu. Jeśli Amerykanin zapyta mnie, skąd jestem, odpowiem, że z Rhode Island. Jeśli ma więcej czasu i zależy mi, żeby wiedział, opowiadam całą historię. Jeśli pyta nie-Amerykanin odpowiadam, że jestem z Polski, z Niemiec i ze Stanów. Jeśli ma czas, a ja ochotę lub potrzebę, opowiadam dalej. A dom, czyli miejsce, gdzie czuję się bezpiecznie i u siebie to tam, gdzie akurat jesteśmy. Tak czuję się u babci w Polsce, kiedy tam jesteśmy, tak czułam się w East Greenwich – miasteczku, w którym mieszkaliśmy w Stanach. Garmisch w Niemczech jest dla mnie domem i teraz Stavros, na Krecie. We wrześniu wyjeżdżam na studia do Dublina i wiem, że po kilku miesiącach, może po roku, kolejne miejsce stanie się moim domem.
Moje myśli i słowa zebrała moja mama. Mimo że mówię po polsku płynnie, pisanie sprawia mi wciąż kłopoty. Potrzebuję pomocy w ułożeniu ładnego zdania, no i w ortografii oczywiście. Dzięki mamo!
Kasia O’Connor, córka Ani O’Connor / Aniukowe Pisadło
Na pobliskim drzewie widzimy zarys sępa. Ogniska nie możemy zgasić, gdyż to ono właśnie odstrasza dzikie zwierzęta. Będziemy na zmianę trzymać nocną wartę, by utrzymać ogień. Nie mamy zegarków ani komórek, by kontrolować czas. Musimy obserwować gwiazdy i według nich obliczać, kiedy minęła godzina i trzeba obudzić kolejną osobę.
Kemping nie jest ogrodzony, więc chodzą po nim strusie, a z namiotu widać wodopój, do którego ciągną zebry, antylopy i nosorożce. Guźce też się pasą nieopodal. Z naszym namiocikiem wyglądaliśmy dość ekscentrycznie, a sąsiedzi w kamperach i wielkich namiotach patrzyli na nas z mieszanką zainteresowania i politowania.
Zimowy kemping
Skrzydełko poznałam zaraz na początku roku akademickiego. Skrzydełko to ksywa, której używałam w rozmowach z Polakami, bo kolega na imię miał Vinh. Wiecie, system skojarzeń – Vinh – Wing – Skrzydełko. Mówiłam też nań Mały Wnuk, bo jego chińskie nazwisko to Sun – czyli wnuk – a był ode mnie młodszy o rok, więc mały.
W Wietnamie jak w domu
Patrzę w jej zakłopotane oczy. Ciekawe skąd jest i dokąd zmierza? Czemu leci tak daleko, czy po lepsze życie? A może pragnie przygody, rusza w podróż dookoła świata? Może ten kraj to dla niej za mało? A może się zakochała i w porywie serca postanowiła rzucić wszystko?
Mucha
Na emigracji ciągle wszystko weryfikuję, a przede wszystkim siebie, kim jestem? Bo jestem kim innym w Polsce, w Stanach, w Europie. Wpasowuję się w inne szufladki i walczę z innymi stereotypami. W każdym miejscu trzeba się odnaleźć na nowo. I nie tylko odnaleźć się samej ze sobą, ale z całym światem i kim dla tego świata jestem.
Byle nie zwariować
Kierowca autobusu miejskiego na Cyprze nie ma lekkiego życia. Nie dość, że ciężko mu się skupić na konwersacji z kolegą przez telefon, bo zawsze ktoś na niego trąbi, to jeszcze kierownica pojazdu taka wielka i oporna, że ciężko nią kręcić jedną ręką, a frappe samo się przecież nie wypije.
Wspomnienia pasażera komunikacji miejskiej w Limassol
Anselma, Królowa baru flamenco, barmanka, diwa, przekupka, artystka, sprzątaczka, kobieta z krwi i kości... To dzięki niej odkryłam, że jesteśmy takie same. Tak samo przeżywamy życie. My, Królowe własnych miejsc. My, kobiety całego świata! My, które nucimy tę samą pieśń. Ole!
My, królowe własnych miejsc
Moje zamówienie samotnie leży na ladzie. Kasa zaskoczyła, już rolka siedzi, sprytnie poprzekładana przez wszystkie wihajstry. Już ma drukować. Niestety, nie działa. Druga próba. Trzecia. Czwarta. Nie da rady, trzeba wołać Joanę, ona się zna. Dziesięć osób stoi i czeka. Jestem jedyna, która kontroluje puls i bezgłośnie wzdycha, uśmiechając się do stojących dookoła pań. Welcome to Portugal.
Welcome to Portugal
Kiedy zamieszkałam na Saharze, najbardziej ciekawa byłam tamtejszych kobiet. Tych strażniczek tradycji, zwyczajów, rytuałów. Tych, które stały się nie głowami, a szyjami rodziny – bo bez wątpienia to one zarządzają rodziną i mają na nią największy wpływ. Kobiety Sahary, które poznawałam, dzieliły się swoimi historiami – niełatwymi, okraszonymisurowością i szorstkością życia oraz wyborów. A raczej ich braku.
Kobiety mają moc
Prawo jazdy. Jeśli już ktoś musi z nieznanych przyczyn je posiadać, to normą jest wybranie się na egzamin własnym pojazdem. Prawo jazdy białasa powoduje natychmiastowy wytrzeszcz wietnamskich oczu.
Sajgon na drodze
Pół godziny po północy. Domofon. Przynieśli pranie z pralni. Wyprasowane, poskładane i oczywiście każda sztuka w oddzielnym woreczku. Bo Egipcjanie kochają foliowe woreczki. Stos koszul, koszulek i dżinsy. Dziesięć egipskich funtów z dostawą do domu. Postanawiam już nigdy nie włączać pralki, nie wspominając o żelazku.
Kairskie impresje
Pewnego popołudnia zobaczyłam z okna niedźwiedzia, chodzącego po ogrodzie. Chwyciłam za telefon, aby zaalarmować najbliższych, że właściwie jestem uwięziona przez nieproszonego gościa. Usłyszałam, by zachować spokój, bo zwierzę na pewno zaraz sobie pójdzie. Słowa te padły dokładnie wtedy, gdy miś rozłożył się wygodnie na moim trawniku.
Nieproszeni goście
Tęsknota najczęściej przychodzi niespodziewanie, pod wpływem impulsów. Może być to dźwięk, zapach, a czasami nawet kolor. Niedawno miałam okazję na kilka dni polecieć do Finlandii. I był tam las. Zielony, soczysty, pełen brzóz i sosen. Przy pierwszej okazji siadłam na mchu, opierając się o drzewo, widząc czerwone poziomki, fioletowe jagody, brązowe grzyby – niby do bólu banalne, ale nie do uświadczenia w subtropikalnych bądź pustynnych klimatach Turcji czy Gruzji. Żadnych palm i fikuśnych krzewów, po prostu porządny, pachnący las.
Choruję na polskość
Ile razy staram się poruszyć temat “przynależności narodowej/państwowej” z moimi starszymi dziećmi, tyle razy albo mnie zbywają albo odpowiadają ze śmiechem, że są obywatelami świata. Wiem, że “nie pasują” ani tu ani tu ani tam, dla Tajwańczyków są za bardzo zachodni, dla Polaków za bardzo amerykańscy, dla Amerykanów za bardzo … pomieszani. Niełatwe im życie zgotowaliśmy …
Jeju, jakie smutne i jakie prawdziwe. Aż boję się zapytać mojej córki, gdzie jest jej dom i kim się czuje. Jedno jest pewne. W Polsce babcia to BABCIA, a w Szwajcarii babcia to OMA.
U nas polska babcia to babcia a w Szwajcarii nonna😃
Dziękuję za ten tekst. Jako nauczycielka, która obserwuje rozwój dzieci emigrantów jestem bardzo ciekawa ich myśli i odczuć, kiedy już dorastają. Twoja historia jest niesamowita i życzę Ci jeszcze wiele pozytywnych doświadczeń w różnych częściach świata.
Kasiu, Dublin z pewnoscia jest swietnym miejscem na studia, wielokultorowe miasto. Jestem tu juz prawie 13 lat. Jestem kresowianka z Wilna, studiowalam w Polsce a teraz jestem tutaj. Dom rodzinny zawsze Wilno, a Irlandia to jest najblizsze home from home. Tak jak Ty mialam najrozniejsze wersje imion, dopiero teraz wszyscy wolaja na mnie Kasia, a i ja sama przedstawiam sie w ten sposob (wczesniej ulatwialam nowym znajomym i bylam Katherine). Mam synka i tez czesto zastanawiam sie jak to bedzie… Bo jednak to Irlandia bedzie jego Ojczyzna? Domem? Hm, nie wiem… A moze bedzie mial w sobie te chec utrzymania… Czytaj więcej »
Och, jakbym przeczytała o sobie…
Niesamowite przemyślenia… pięknie napisane.
Córka studiuje w Dublinie, również mam doświadczenia z tym związane, bardzo pozytywne.
Gorące pozdrowienia
Mag
Moja córka ma dopiero dwa lata. Chciałabym, by tak pięknie jak Ty stała się Obywatelką Świata.
Cześć ! Tu tez Kasia! Emigrantka!
Tak się zastanawiam jak to będzie u mnie! Moj mąż Amerykanin ,ja Polka! Mieszkamy w USA.Dzieci Tutaj urodzone. Jeszcze małe 4.5 i 3 lata! Zobaczymy
Witaj jasie tak czuje jak opisalas pomimo tego ze opuscilam Polske jak mialam 29 lat. Obecnie mam 45 lat zmieniamy kraje i jezyki podobie do ciebie. Mam corke ktora wciaz jako 6 latka rysuje dom wrecz obsesyjnie. Pewnie brakuje jej stabilizacji. Zdazyla juz zapomniec szwajcarski niemiecki a rzecz francuskiego. Jedak bardziej dokucza nam to ze jestesmy obcy w miejscach w ktorych mieszkamy.
Wybacz jeśli uznasz to za spam, ale jakiś czas temu sama poruszyłam podobny temat u siebie na blogu. http://mamaw.uk/dzieci-trzeciej-kultury-moj-dom-to-samolot/
Dziś sama wychowuję córke w dwujęzycznym i dwukulturowym domu i ciągle mam obawy, czy robię to tak jak powinnam.
Pozdrawiam swoją imienniczkę i jej mamę. Bardzo interesująca historia życia:)
Moj mlody (8lat ) mowi,, ze w Polsce jest babcia a w Pakistanie dado 😊 w sklepie potrafil powiedziec, ze on jest half polish half pakistani half english (bo w anglii mieszamy) 😁
Ja jestem Polką. Mój partner jest (i tu się zaczyna) urodzony w UK , czarnoskóry. Wiec dla wielu nie jest Anglikiem. Jego rodzice pochodzą z Barbados i st.lucia. jego domem jest UK, a nie Barbados. Chociaż tam jest pół jego rodziny. Nie zna innego języka niż angielski. Ludzie często go proszą by powiedział coś po swojemu. Czyli po jakiemu? Jak rozmawiamy o dzieciach to mówimy ze będą polish-english-bajan. Nawet planowanie ślubu jest tak skomplikowane ze przestalismy to robić.. rodzina ze zdjęć. .. o właśnie. Dla moich małych kuzynów których ja pamiętam jako dzieci którym zmieniałam pieluchy w Polsce jestem ciocia… Czytaj więcej »
Byłam na Barbadosie i ST Lucia, piękne wyspy, a rozważaliście właśnie przeprowadzkę na Karaiby? Mieszkałam jakiś czas temu na Dominice.
Dziękuję wszystkim za miłe i ciekawe komentarze i tutaj i prywatnie. Cieszę się, że tak wiele osób znajduje się w podobnej sytuacji, lub ma dzieci w podobnej sytuacj i chciało się tym podzielić. Nie czuję się taka “inna”. Pozdrawiam. Kasia
myślę, że pewne rzeczy dotyczą każdej osoby która jest emigrantem, nie istotne czy od dziecka. Mogłabym, rzec że choć mieszkam poza PL 6 lat, to właściwie odkąd wyjechałam na studia w obrębie PL, utraciłam kontakt z rodziną i wieloma znajomymi z dzieciństwa łączą mnie jedynie zdjęcia, obecnie jesteśmy dla nich dziwni i zwyczajnie nie mamy tematów do rozmów, Póżniej po studiach wyjechaliśmy z PL i za kilka miesięcy przenoszę się dalej na inny kontynent, Znajomych mam z różnych krańców świata, w nowym kraju poznam nowych ludzi z nowymi historiami i przygodami, znów mi się zmieni rodzina, albo jak kto woli… Czytaj więcej »
Dominika, każdy odczuwa bycie emigrantem na swój sposób i każdy czuje się tak, jak się czuje, niezależnie od tego, czy jesteś dzieckiem emigrantów, czy urodziłaś dziecko na emigracji. Fajnie, że każdy ma swoją historię do opowiedzenia! Pozdrawiam cię serdecznie i życzę powiększającej się “rodziny” na nowym kontynencie! Mama Kasi – Ania
Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam coś tak prawdziwego. Mieszkam we Francji i oboje z mężem jesteśmy Polakami, ale już dziś zastanawiam się, jak będą się tu czuły w przyszłości nasze dzieci, czy będę w stanie zaszczepić w nich miłość do Polski i nauczyć języka polskiego… Kiedy człowiek decyduje sam o sobie jest dużo prościej, ale ja odkąd jestem na emigracji mam gdzieś ciągle z tyłu głowy myśl, że już dziś podejmuję decyzję o przyszłości i życiu naszych dzieci, I to jest o wiele, wiele trudniejsze… Czytając ten tekst myślałam o tym, co mi kiedyś powie moje dziecko…
Monika, dziękuję! Masz rację, że jest wielka różnica między tak sobie podróżowaniem we dwójkę, a wychowywaniem dzieci na emigracji. Na emigracji “ruchomej” takiej jak my, i wielu innych dziewczyn tutaj w Klubie, chyba jeszcze trudniej. Jest tysiące czynników, od których zależy poczucie bezpieczeństwa i szczęście naszych dzieci. Na szczęście, albo niestety 🙂 (w zależności od podejścia do sprawy), my mamy tylko wpływa na część tych czynników i jeste pewna, że wy, tak jak większość rodziców, zrobi wszystko żeby dzieciom było łatwo, dobrze, spokojnie, bezpiecznie! Pozdrowienia. Ania – mama Kasi
Piękny tekst. Moja córka też ma 3 ojczyzny. Też nie mamy planów. Czytałam Pani tekst I nie mogłam się nadziwić, że tak poetycko Pani wszystko opisuje. Tylko o tym pomyslalam,a w nastepnym zdaniu poznałam tajemnicę. Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję serdecznie i również pozdrawiam! Trzy ojczyzny to sporo i brak planów nie jest łatwą sytuacją, ale wierzę, że nasze dzieci wyrosną na mądrych i szanujących innych wspaniałych ludzi!
Jest fajna książka o temacie emigracji z perspektywy dorosłego już dziecka, Czesław Mozil opisuje w niej swoją historię,, Nie tak łatwo być Czesławem,,