Skończyłam z tym. Z zakochiwaniem się, czekaniem, troską i złamanym sercem. Zwłaszcza z tym ostatnim. Ile można, ja się pytam? Mam prawie trzydziestkę na karku, a w dorobku zamiast szczęśliwych, niechby i krótkich, ale szczęśliwych! związków mam wspomnienia stad bałwanów.
Zaczęło się od tego, co mi powiedział, że się brzydko uśmiecham, a ja, głupia, przestałam się uśmiechać na parę lat. Bo po co, skoro brzydko.
Potem ten, co to się założył, że mnie poderwie, ten, który zapomniał mi powiedzieć, że ma żonę i ten, dla którego pojechałam na koniec świata, ale on już miał inną. Do kompletu jeszcze dwóch gejów, którzy nie mieli odwagi powiedzieć, że wprawdzie bardzo mnie kochają, ale jednak raczej jak siostrę. No sami powiedzcie, wściec się można, prawda?
Skończyłam z tym więc. Po wielu latach dorosłam do wniosku, że wolę być sama i w sumie dość szczęśliwa, niż zajęta i cierpiąca.
Moja chińska siostrzyczka nie przyjmowała tego do wiadomości. Ona wierzy w równowagę w przyrodzie – sama wyszła za Polaka, więc teraz poszuka dla mnie Chińczyka i wyjdzie na zero.
Może nie wiecie, ale chińska tradycja swatów nadal żyje i ma się dobrze. Ogłoszenia matrymonialne, przyjaciele przyjaciół, rodzice znają rodziców – wszystkie chwyty dozwolone. Odpowiedni wiek i, jeśli sam nie dałeś rady, ONI Ci kogoś znajdą. Na początku śmiałam się trochę z tych babcinych metod, ale… Moje własne wybory życiowe nie stawiały mnie na pozycji dobrej do śmiania się z innych sposobów zdobywania partnera życiowego. Może powierzenie części brzemienia osobom, które chcą dla Ciebie dobrze, wcale nie jest takie głupie?
Siostrzyczka zaczęła mnie swatać. Zapytała o moje preferencje. Powiedziałam stanowcze „nie” palaczom i powiedziałam, czego oczekuję od przyszłego męża: tego, żeby był moim najlepszym przyjacielem. Siostrzyczka pokiwała głową z kompletnym niezrozumieniem (przyjaciel? Ważne, żeby była kasa!), ale powiedziała, że się postara.
I się zaczęło.
Raz, dwa razy w tygodniu przedstawiała mi nowych facetów. Duży rozrzut: dyrektor banku, fryzjer, śpiewak operowy, fotograf… Od młodszych po dużo, dużo starszych. Przystojni, brzydcy, wysocy, niscy, chudzi, grubi…
Ja WIEDZIAŁAM, że nic z tego wszystkiego nie będzie. Oni byli mną zaciekawieni, bo byłam biała, inna. Za inna.
Nie powiem, te randki miały swoje dobre strony. Zawsze udało się wychachmęcić przynajmniej jedną dobrą kolację. Przy moim niskim stypendium/niewysokiej pensji czasem ratowały mnie one od głodu. Już nie mówiąc o tym, ile fajnych wpisów na blog można było stworzyć z tych zabawnych scenek sytuacyjnych.
W tamte ferie zimowe byłam rozdarta. Radziłam sobie, byłam sama, mieszkałam w moich ukochanych tropikach, ale coś mnie ciągnęło z powrotem. Do Polski znaczy. Zabrałam więc książki, zimowe ubrania… Nie wiem, czy serio myślałam, że po zakończeniu kontraktu wrócę do kraju, ale nie wykluczałam tej możliwości.
Zdesperowana Siostrzyczka przygotowała dla mnie ostatnich trzech kandydatów. Przy czym jednego nawet nie znała. To ci dopiero historia! Jej mama zobaczyła w telewizji koleżankę z zajęć z opery pekińskiej, która mówiła, że czegoś tam szuka. Okazało się, że synowej szuka, więc mama Siostrzyczki rzuciła z głupia frant – a białą byś wzięła? Koleżanka, zdeterminowana (zdesperowana?) i gotowa na wszystko odparła, że można spróbować.
Siedzieliśmy w dobrej, muzułmańskiej knajpie. W muzułmańskiej nie z przekonań religijnych, a po prostu dlatego, że była pod ręką. Po dwóch latach swatania i setkach randek w ciemno nie potrafiłam się już tym wszystkim przejmować. Martwiłam się tylko tym, czy żarcie będzie dobre i czy zdążę na kolejną randkę. Tak, tak. Siostrzyczka zaplanowała mi na ten dzień i lunch, i kolację, każdy posiłek z innym delikwentem.
Zdenerwowałam się, gdy się okazało, że nie idziemy na lunch we dwójkę ani nawet w towarzystwie Siostrzyczki, a… hmmm… całą rodziną. Siostrzyczka, jej mąż i dziecko. Jej mama. Bo zna mamę Onego. Więc i świekra in spe i takiż świekr. Dopiero na samym końcu On. Chyba podchodził do randki z takim samym nastawieniem jak ja, bo przyszedł z badmintonową torbą na ramieniu i w dresie. Cóż. Ja byłam w ohydnym polarku, bo było zimno i mnie nie obchodziło, czy się komuś spodobam. Stroiłam się do pierwszych pięćdziesięciu randek. I malowałam. I co mi z tego przyszło? Przecież się nie będę malować albo idiotycznie stroić dla trzechsetnego kandydata…
Teraz trochę żałowałam. Gdybym wiedziała, że spotkamy się z całą rodziną, pewnie jednak starałabym się zrobić lepsze wrażenie, chociażby po to, żeby nie robić wstydu Siostrzyczce.
Ech.
Lunch był pyszny. Przynajmniej na taki wyglądał. Nie miałam okazji się najeść, bo zostałam zasypana gradem pytań. Świekrowie in spe chcieli wiedzieć wszystko: od mojego hobby po wykształcenie moich rodziców. Brakowało tylko tych takich lamp policyjnych, jak w pokoju przesłuchań. Co sobie nałożyłam do miseczki, przesłuchanie zaczynało się od nowa. Pomna, że nie mówi się z pełnymi ustami, skubałam powolutku odrobinkę ryżu, skrawek mięsa, a ze dwa razy udało mi się dorwać szparagi w sosie ostrygowym. Oczywiście zanim przełknęłam, oficer śledczy vide przyszła świekra znów zadawała pytanie. Z minuty na minutę szerzej się do mnie uśmiechała, zwłaszcza, że Siostrzyczka zachwalała mnie jak Cyganka fałszywe korale. Jaka to jestem mądra, samodzielna, z dobrego domu, bez nałogów, och ach. Och, gdybyście wiedzieli, jak potworną miałam ochotę, żeby zrobić coś skandalicznego! Nie wiem, co: splunąć komuś do talerza, charknąć do herbaty albo puścić głośnego bąka, cokolwiek, żeby Siostrzyczka dała już temu spokój. Czułam się jak stara szkapa, której niedoszły właściciel uważnie ogląda uzębienie, skrzętnie pomalowane na biało przez dotychczasowego…
„Koniecznie daj numer telefonu”. Nie, to nie mój przyszły małżonek. Jego rola podczas posiłku ograniczyła się do zapłacenia rachunku i powiedzenia, że może mnie zabrać kiedyś na badmintona, jeśli naprawdę lubię. O numer telefonu molestowała mnie jego mama. Ona prosi o numer, jej syn ma mnie w nosie. Udaję, że nie usłyszałam. Ona zagaja jeszcze raz: „to może go dla nas zapiszesz?”. Patrzę kątem oka na syna, który też udaje, że nie słyszy. Mama nie daje za wygraną: „no, synku, wyciągnij telefon i zapisz numer Tajfuna!”. On, speszony, wyciąga telefon. Ja, speszona jeszcze bardziej – głównie tym, że on ewidentnie nie chce, a jego Mama ewidentnie uważa mnie za ostatnią deskę ratunku – czerwienię się od stóp do głów tak intensywnie, jakby mi uszy miały spłonąć. Właśnie wtedy na mnie spojrzał. I ja na Niego. Zrozumieliśmy się bez słów. Ja – że On nie chce robić przykrości Rodzicom, więc weźmie mój numer. On – że ja czuję się tą sytuacją równie zażenowana jak On. To był pierwszy raz w moim życiu, gdy po prostu kogoś zrozumiałam bez słów. To był pierwszy raz w Jego życiu, kiedy On zrozumiał kogoś bez słów. Ale o tym, że tak już zostanie na zawsze, dowiedzieliśmy się trochę później.
Bo później były wspólne posiłki – wylizywałam miski do czysta, bo byłam biedna i głodna, a Jemu się oczy śmiały. Był badminton – byłam czerwona, spocona, śmierdząca i w dresie, a on nie brzydził się mnie wsadzić do własnego auta, żeby mnie zabrać do akademika. Była muzyka – i okazało się, że płaczemy w tych samych momentach. Byłam ja, w szpitalu. I on, zawiązujący mi sznurowadła, bo miałam dłonie obolałe od kroplówek. Były miliony słów, żartów, gestów.
I tak już zostało.
Natalia Brede
Piękna historia. Po części zupełnie egzotyczna, po części swojsko znajoma (sama mam męża z innego kręgu kulturowego). Te kilkadziesiąt zdań przypomniało mi istotę miłości, przyjaźni i życia w małżeństwie. Dziękuję za to!
🙂 Mężowie z innych kręgów kulturowych górą!
Jak się nie ma, co się lubi…
Ależ ma się to, co się bardzo, ale to bardzo lubi 🙂
Cudowna opowieść, wzruszyłam się. Potwierdziło się jedno, nigdy nie mów nigdy!
“nigdy” wyleciało na zawsze ze słownika 🙂
Uśmiałam się i łzy w oczach miałam. Miała świekra nosa 😉
O, tak! Do dziś nie wiemy, jak ona to zrobiła, że od pierwszego wejrzenia wiedziała, że mamy być razem 😀
Hmmm… czary…
Piękna opowieść, ale szkoda, że bez drugiej randki 😉
Trzeba coś zostawić na inną opowieść 🙂
Cudna historia i tak niezwykła, oryginalna 🙂 ale fakt faktem szkoda, że bez drugiej randki 😉
Wszystko widziałam, jak na filmie. Pięknie napisałaś! Pięknie!
Cieszę się, że udało mi się to zamknąć w słowach.
Przepiękne! Życzę Wam jeszcze wielu milionów tych wspólnych cudnych momentów!
PS. Super pióro, Natalia!
Dziękuję za miłe słowa. A nad cudnymi momentami wspólnie pracujemy 🙂
Ale opowieść! I te maratony aranżowane przez zdesperowaną Siostrzyczkę poszukującą równowagi we wszechświecie. Historia nie do powtórzenia! 😉
😀
Podpisuję się pod zachwytami koleżanek! Piękna historia 🙂
Dziękuję!
Cudowna historia! I zaczęła się niezwykle!
I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? 🙂
No właśnie! Mój związek też zaczął się przypadkiem, kiedy kompletnie się tego nie spodziewałam. Ale wierzę, że to było przeznaczenie. Wszystkiego dobrego i szczęścia, szczęścia, szczęścia 🙂
Wzajemnie 🙂
Bardzo fajna historia, ja się też uśmiałam 🙂
🙂
Przepiekna historia! Zycze wam, zeby juz wan tak zostalo do konca zycia! Prawde mowiac, nie mam watpliwosci, ze tak bedzie 😉
Też mam taką nadzieję 🙂
Och, jaka piękna romantyczna opowieść… Taka jak lubię – i do śmiechu, i do łez…
Kochajcie się i bądźcie zawsze szczęśliwi.
dziękujemy! 🙂
Wow <3 piękna historia 🙂 Serio, wspaniała i aż bym chciała ją zobaczyć na dużym ekranie (a potem powtórkę. I jeszcze jedną) 🙂
:* Dziękuję!
[…] Sport miłości – bo uprawiam go wspólnie z mężem. Moja największa miłość (zaraz po mężu i córce). Sport wymagający refleksu, precyzji, […]