Zanim wyjedziesz, spotkasz się z nimi jeszcze na pożegnalnej kolacji.
Wyjeżdżasz przecież aż na trzy miesiące! Wszystkie będziecie tęsknić za śmiechem, obżarstwem w nietypowych miejscach, przechadzkami nad jeziorem i tą niepowtarzalną atmosferą. Dobrze, że jest Internet, że można wrzucić zdjęcie, skomentować, polubić, wysłać wiadomość głosową.
Cieszą cię wakacje w ojczyźnie, ale gdy pora wracać do twojego nowego miejsca na ziemi, cieszysz się może nawet bardziej. Masz tu nie tylko męża i nową rodzinę, ale i przyjaciół, za którymi się stęskniłaś. Wieziesz podarki, już się cieszysz na spotkanie z nimi.
Dajesz znać: „wróciłam!”.
Odzew nikły. Żeby nie powiedzieć – żaden. Ale to wrzesień, a one są matkami dzieci w wieku szkolnym. Pewnie mocno zabiegane. Ty w sumie też musisz ogarnąć parę spraw. Nawet nie wiesz, kiedy ten miesiąc minął. Na początku października mówisz nieśmiało, że chętnie byś z nimi wyskoczyła na jakiś fajny obiad. „Tak, tak, koniecznie!”. I… cisza.
Na początku listopada przestajesz obserwować grupę, której byłaś częścią. One nadal się spotykają, śmieją, obżerają i przechadzają nad jeziorem. Niepowtarzalna atmosfera istnieje – ale to nie ty masz okazję się nią cieszyć. Dlatego bolą cię wrzucane przez nie fotki, dlatego trwa między wami ta niezręczna cisza. Nie wiesz, co się stało… i chyba nie chcesz wiedzieć. Sygnały wyraźne – nie chcemy cię tu. Kogo tak naprawdę obchodzi dlaczego? Widać nie zaiskrzyło wystarczająco mocno, widać to nie one będą częścią twojej dalszej ścieżki.
Złote liście jesiennych miłorzębów wirując, opadają na ścieżkę. A ty wirując spadasz w samotność. Na drugim końcu świata, w obcym miejscu, z obcymi ludźmi, bez przyjaciół. Podarki szyderczo patrzą ci w twarz. Większość już wyrzuciłaś, bo się przeterminowały.
Kto nie jest emigrantem, nie zna tej samotności.
Gdy odbierasz telefon i okazuje się, że twoja mama właśnie przechodzi ciężką operację kręgosłupa, ty nie masz przy sobie przyjaciół, a od mamy dzieli cię pół świata. Gdy mąż wpada pod samochód i nawet do ciebie nie dzwoni, bo wie, że sprawniej się wszystkim zajmie jego siostra – ona też tutejsza, lepiej zna język i realia. Gdy budzisz się co noc, bojąc się, że nie ujrzysz już ani mamy, ani ukochanego męża – bo te głupie sny właśnie tak wyglądają – i nie masz w swym mieście… ba, w swojej strefie czasowej! nikogo, z kim mogłabyś chociaż pogadać.
O, tak. Ta samotność hartuje ci serce na stal. Następnych „przyjaciół” przyjmiesz już raczej z dystansem, bo dobrze wiesz, że za miłymi uśmiechami kryje się pustka. I wiesz, że jesteś sama.
Och, jakie to smutne i przerażające… Przerażające, że te przyjaciółki to zarówno “lokalne”, jak i Polki. Przerażające, że i tak nikt nie zrozumie, więc po komukolwiek coś mówić. Przerażające, że nawet “najbliżsi” nie słuchają. Przerażające jak bardzo ten tekst jest prawdziwy…
całe szczęście zdarza się też inaczej, z happy endem. Albo z samym “happy”, bez “endu” 😉
Nistety, wielu przyjaciół tak naprawde nimi nie było. Dlatego już ponad 10 lat temu rozpoczęłam tzw. wielką inwentaryzację. Wszystkich na których nie mogłam polegać nawet w najbardziej błahej sytuacji wyrzuciłam poza swój towarzyski margines. Cześć z nich TERAZ bardzo chce się spotkać(pewnie czegoś potrzebują z zagrabanicy), cześć się nawet nie przejęła. I dobrze! Mam wokół siebie na ten moment kilku ludzi, ale za to takich, którzy mnie nie zostawią…Bo wiedzą, że ja także ich nie zostawię w potrzebie.
tak, wielkie porządki bardzo pomagają. Ale… czasami szkoda.
Ojej, jakie to smutne… a zarazem prawdziwe. Tak niedawno temu musialam sie ‘pozbyc’ kilku ”znajomosci” gdzyz nie przetwaly ani czasu ani odleglosci. Ale wtedy Ci prawdziwi zostali 🙂
tak, w tych prawdziwych siła 🙂
Jakie to prawdziwe. Cena imigracji
mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się to zmieni.
… I ta siostra ….
nie mam do męża pretensji, siostra faktycznie zajęła się wszystkim lepiej niż ja bym potrafiła. Tylko… czuję się w takich razach dość niepotrzebna.
Budzisz spojrzeć na to inaczej. To nie odebranie Ci praw tylko pomoc właśnie i odciażenie. Trzeba zmienić punkt widzenia. Co by zmieniła wiadomość? Stres nie tylko dla Ciebie, ale przede wszystkim dla waszej córeczki, bo co byś z nią zrobiła?
Wiem, bardzo się cieszę, że możemy liczyć na rodzinę męża i że nie musiałam ze wszystkim borykać się sama. Ale ten pierwszy moment był jak uderzenie.
Bardzo smutny post. Nie wiem czy mnie nie dopadło nigdy czy już nie pamiętam, ale ja nie mam takiego dylematu. Mam inną filozofię i wychodzę z założenia, że czasem po prostu nie przeskoczysz. Trzeba przeczekać i dać działać Bogu i ludziom. Tak przetrwałam np. wcześniactwo synka. Nie mieszkam tak daleko jak Ty i moja mama też ma kogoś na miejscu, więc i mniejszy ciężar dla mnie.
Tak czy inaczej. Jak nie da się przeskoczyc to trzeba się położyć i chwilę poczekać. 😉
Tak, Twoja filozofia bardzo mi się podoba 🙂 Ja zazwyczaj jestem optymistycznym wulkanem energii, ale czasem wszystko spada naraz i wtedy bywa rozmaicie.
Trafny, nietstety trafny tekst. Mam podobne doświadczenia. Metoda przeczekania samotności.. no cóź.. gorzej jeżeli z tygodnia zrobi się miesiąc, potem rok czy kilka lat. W międzyczasie samotność hartuje serce na stal, wiara w ludzi zanika, a my stajemy się super matkami, bohaterkami dnia codziennego uwięzionymi w złotej klatce emigracji..
całe szczęście – zazwyczaj bywa znacznie lepiej 🙂
Tak, doświadczam …
przykro mi.
Samotność w tłumie boli najbardziej.
Tak.
duzo w tym prawdy niestety. Ja juz prawie wszystkich stracilem bedac tu w niemiczech prawie30 lat.
Kochani te wyjazdy na obczyzne to jest chore!!!!!!
Wyjazdy nie są chore. Ale jeśli się nie trafi na normalnych, fajnych ludzi, są bardzo trudne.
Super wpis zgadzam się w 100% samotność to chyba największe wyzwanie na emigracji. To poczucie braku przynależności ani tam ani tu. To mierzenie się ze swoją tożsamością emigracja to ciekawa podróż
Ciekawa,choć czasemtrudna.