Felietony

Bordowe róże

Biegam. Mam taką swoją utartą ścieżkę. Tam, za drugim zakrętem, przed mostkiem na słupie drogowym przywiązany jest bukiet bordowych róż. Żadnych świec, krzyża czy figurki. Świeże kwiaty w końcu usychają, ktoś przynosi nowe, znów świeże i znów bordowe. Kiedy mijam znak drogowy myślę o tej osobie, która straciła tu kogoś bliskiego i regularnie zostawia róże. Przyspieszam.

Wielkie słowa

Włączam komputer. Z Polski jak z tuby dobiegają do mnie zamartwienia. Polska zamartwia się, że Zachód zgnił. Że kościoły koparkami wykopują w całości i na śmietnik – trach! Że laicyzacja. Że zgnilizna moralna – zgrzyt! I tylko nasza Polska ostatnią nadzieją, ratunkiem, wybawieniem… To my, Polacy powinniśmy „rechrystianizować Europę”. Widzę wielkie słowa i zastanawiam się, co właściwie za nimi stoi, co kryje się za symbolami wbitymi pysznie obok wielkich słów? Głucho.

Małe słowa

Wychodzę z domu. Na ulicy słyszę – Bonjour i Buenos días – kłaniają mi się zachodni sąsiedzi i uśmiechają się do mnie. W Krakowie było inaczej. Nie tylko zimniej, alko jakoś tak mniej serdecznie, rzadziej padało „dzień dobry”, a jak już, to bez uśmiechu i jakby z zaciśniętych ust. Tymczasem listopad trwa w Polsce tylko jeden miesiąc, jeśli mielibyśmy szukać dla siebie usprawiedliwienia. Deszcz też przestaje stukać o szyby. Stuk stuk stuk.

Sacrum i profanum

Wspominam. Myśli przenoszą mnie do Sewilli. Hiszpańskie babcie śledzą w telewizji występy drag queen. Hiszpańskie babcie idą na procesje wielkanocne podczas Semana Santa, wkładają czarne koronkowe welony. Do kościoła wchodzi staruszka pod rękę z młodą muzułmanką. Ksiądz mówi „Przekażcie sobie znak pokoju”, ludzie padają sobie w ramiona, całują się, wrzawa. Na barowych ścianach święte obrazki obok tancerek. Andaluzyjskie sacrum tańczy z andaluzyjskim profanum, granice religijności i niereligijności zacierają się tu, jak to w życiu zaciera się radość ze smutkiem. Dystans.

Puste kościoły

Wchodzę do kościoła. Pusto. Półmrok. Przez witraż wpada wiązka niebieskiego światła. W środku i na zewnątrz zawodzi ten sam lazurowy wiatr. Czy Francja nie ma duszy? Ja ją widziałam, tę duszę. Chyba rzeczywiście wyszła z budynku. Ukrywa się teraz to tu, to tam, krąży… Można ją dostrzec w polu pszenicy, w zielonych źrenicach szylkretowej kotki, czasem błyśnie w szybie z drewnianymi okiennicami, czasem bywa w barze w Arles, tam, gdzie przesiadywał Vincent van Gogh. I wystarczy się zatrzymać, nic więcej – tak, jak się to robiło kiedyś w Osiecznej, przy kapliczce Matki Bożej, do której modliła się babcia – by ją spotkać, tę francuską duszę. Lśni.

Symbole

Otwieram „Kalendarz” księdza Jana Twardowskiego. Czytam wstęp „…Myśl o upływie czasu potwierdza jedynie naszą zdolność do komunikowania się przy pomocy symboli. Stąd słowo, religia, sztuka, mit stanowią domenę człowieka. To człowiek – pozostając w dialogu z samym sobą – nadawał i nadaje sens niewyobrażalnym kosmicznym wielkościom takim choćby jak przestrzeń czy czas. Zawsze, od początku swojego istnienia, próbował je oswoić, obdarować kształtem pewnej umowności…” Andrzej Żmuda.

Zgadzam się. Symbole mają swoją niezaprzeczalną wartość, ale jest coś ważniejszego, coś, co odznaczeń nie potrzebuje, coś, co niczego poza własną istotą nie potrzebuje. Bo jeśli kochamy, to nasz Bóg albo nasz Niebóg o tym wie. A przecież kochamy tak samo. Wszyscy. Pod jednym niebem. Nagie bordowe róże wystarczą. Jestem pewna, że wystarczą… Znaczą więcej niż sto symboli i milion wielkich słów. Uczucia.

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Barbara
Barbara
5 lat temu

Piękny tekst,głęboki.Też coraz częściej zastanawiam się nad znaczeniem symboli i coraz częściej dochodzę do wniosku,że czasem wystarczy właśnie mały gest,symbol by wyrazić więcej niż słowa i nie trzeba do tego dorabiać wielkich ideologii,bo po co?

Ultra
Ultra
5 lat temu

Czytam ten mądry tekst i myślę sobie, co stało się z Polakami, że żyć z nimi coraz trudniej. Brak miłości, brak tolerancji i brak rozsądnego podejścia do siebie. Dopiero wyjazd otwiera oczy.
Serdecznie pozdrawiam